niedziela, 27 kwietnia 2014

"Jej wszystkie życia" - Kate Atkinson

Niejedno życie wiodła...

   W swoim życiu trafiamy na różnego rodzaju książki. Jedne nas poruszają do głębi, pamiętamy o nich przez długi czas. Inne zaś dostarczają nam sporo przykrego rozczarowania. Współczesna literatura ma właśnie to do siebie, że autor stawia na modę, nie na jakość, o czym mogłam się wielokrotnie przekonać. Ale! Na szczęście pojawiają się tak zwane perełki, o których warto pomówić. I jedną z nich jest tytuł „Jej wszystkie życia” autorstwa angielskiej pisarki Kate Atkinson. Jej treść jest odmienna od typowych lektur, jakie mieliśmy okazje poznawać, a choć ma w sobie wątki takie, które są dobrze nam znane, to cała powieść jest nader oryginalna. Jednak jej bogactwo sięga znacznie głębiej, o czym przekonacie się, czytając poniższą recenzję…

   Pewnego dnia roku 1910 w Anglii, na świat przychodzi pewna dziewczynka. Jednak nim zdąży poznać świat, umiera. W tym samym czasie rodzi się ta sama dziewczynka i wiedzie swoje życie przez długie lata. Czy na pewno? Ta historia jest opowieścią dziewczynki, która wielokrotnie dostaje od losu drugą szansę na przetrwanie swojego życia. Ursula Todd przeżywa najtrudniejsze chwile w historii dwudziestego wieku. Z łatwością można dostrzec, że los nie oszczędzał życia młodej kobiecie, która z każdą podejmowaną decyzją zmieniała wersy swojego życiorysu…

   „Jej wszystkie życia” to powieść niezwykła. Tematyka, jaką porusza, z pewnością pojawiała się niejednokrotnie w literaturze, jednak Kate Atkinson potraktowała ją w bardzo ciekawy sposób. Nie tylko główna bohaterka i jej powtórne życia wyglądają bardzo intrygująco, ale również fakt, iż akcja dzieje się na przestrzeni lat XX wieku. Ta powieść to nie tylko koleje losu młodej Ursuli Todd, ale także historia, która na kartach tej książki ożywa wprost na naszych oczach. A co trzeba przyznać, autorka w umiejętny sposób przedstawia fakty historyczne. Wplatając w nie nietypowy dowcip stwarza niezwykła aurę, która urzeka już od pierwszej strony powieści.

   Ten tytuł to również zbiorowisko różnego rodzaju gatunków. Począwszy od powieści historycznej, na którą składają się tutaj barwne obrazu minionego wieku (i nie tylko barwne, bowiem dotyczy to również obu wojen światowych), powieści obyczajowej – czyli życie głównej bohaterki oraz życie jej bliskich, a skończywszy na romansie – życie towarzyski Ursuli. To są oczywiście główne wątki tejże powieści. W środku znajdziemy znacznie więcej różnego rodzaju zapożyczeń, które tworzą niebywały efekt. Umiejętność autorki do kreowania fabuły sięga naprawdę wysoko i pozostaje nam tylko cieszyć się, że takich pisarzy wciąż można spotkać.

   Jak łatwo się można domyśleć, jej treść jest naprawdę obfita. Nic dziwnego, w końcu historia jest naprawdę obszerna. I tutaj można polemizować – czy to dobre dla książki czy też nie? Owszem, każdy wątek w podobnej historii musi zostać dobrze rozegrany, a co za tym idzie, potrzebuje słów, aby go przedstawić dobrej mierze. Jednak w przypadku „Jej wszystkie życia” sprawa nieco się komplikuje. Historia oczarowuje, wciąga i niebywale zachwyca. Ale po tylu powtórkach w życiu bohaterki treść zaczyna robić się nudna i z lekka się czytelnikowi przeciąga. Końcówka zatem nie jest do końca tym, czego możemy się spodziewać po takiej książce. A szkoda, bo w ten sposób zniszczyć się może cały pogląd na temat tej powieści…

   Pomijając jednak ten mały błąd, książkę można zaliczyć do jak najbardziej udanych. „Jej wszystkie życia” to książka niezwykła, aczkolwiek porusza niezwykłe treści. Kate Atkinson stworzyła powieść, która pod wieloma względami zachwyca, porusza do głębi, rozśmiesza do łez, a także nakreśla nam w sposób interesujący historię, która miała miejsce w ubiegłym wieku. Bogactwo tej książki nie zna granic, dlatego warto się przekonać o tym na własnej skórze. Mnie osobiście oczarowała. Liczę, że oczaruje również Was. Serdecznie polecam!
Autor: Kate Atkinson
Tytuł: Jej wszystkie życia
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: marzec 2014
Liczba stron: 563

sobota, 26 kwietnia 2014

"Joy" - Jonathan Lee

Każdy z nas czasem potrzebuje pomocy...

   Dziś będzie mowa o dość lekkiej fabule, która swoją dwutorową narracją tworzy ciekawą historię z humorem w tle. Mowa tutaj o „Joy” autorstwa Jonathana Lee, który swoim nietypowym pomysłem postanowił podzielić się ze światem. I słusznie, bowiem ta książka jest nie tylko lekką opowieścią, ale również zaskakująco dobrą. Z pewnością do świetności jej sporo brakuje, jednakże efekt pracy tego autora widać na pierwszy rzut oka – dobrze rozegrał akcję i świetnie ubrał to w logiczną całość. Czegoż więcej chcieć?

   Joy to kobieta sukcesu – atrakcyjna, błyskotliwa prawniczka u szczytu kariery. Jednak pewnego dnia młoda kobieta ginie, spadając z wysokiego tarasu. Czy ktoś jej pomógł czy było to samobójstwo? Nie wiadomo, choć jedno jest pewne – korporacja zadba o pracowników, aby nie „złapali doła” po tak traumatycznym wydarzeniu. Co takiego gnębiło Joy? I co takiego ciekawego mają do powiedzenia jej współpracownicy?

   „Joy” to książka lekko pokręcona. Z jednej strony wydaje się ona zbyt prostolinijna, nic nie warta. Jednak lektura okazuje się naprawdę zaskakująca. Autor napisał ją w dość ciekawy sposób. Jak wspomniałam, akcja dzieje się dwutorowo: relacja głównej bohaterki Joy sprzed wypadku oraz opowieści pracowników korporacji, którzy prowadzą rozmowę z terapeutą po tym jakże traumatycznym przeżyciu. I ta druga forma bardzo może się spodobać, bowiem autor potraktował sprawę w ten sposób, iż bohaterowie, którzy dzielą się swoimi wspomnieniami czy też spostrzeżeniami, traktują czytelnika jak terapeutę, któremu opowiadają swoje odczucia. Nie jest to tak dosłowne, jak wygląda, jednak czytając tę książkę widać wyraźnie ten ciekawy akcent. I to chyba dzięki niemu powieść jest tak dobra.

   Drugą ciekawą sprawą jest fakt, że autor wplótł w nią sporo dwuznacznego często humoru. Relacje bohaterów często mają wydźwięk komediowy, dzięki czemu czyta się szybciej i z większym zaangażowaniem. Czyta się lekko, to również jest ważne, ale do tej sprawy w dużej mierze przymierzył się styl pana Lee – zgrabny, nie chaotyczny i mocno chwytliwy. Jeśli kolejne jego książki będą w podobnym stylu, z pewnością będę jego stałą czytelniczką.

   Z pewnością wiele osób już miało styczność z tym tytułem, być może tylko słyszeli o niej kilka słów. Z mojej strony spieszę zapewnić, że „Joy” to powieść niby nieudoskonalona, a jednak bardzo dobra. W dużej mierze przysługuje się temu dobry styl, dobra komedia i ciekawy pomysł. Autor zrobił użytek ze swoich umiejętności oraz idei, i tak właśnie powstała ta książka. Dla niezdecydowanych radzę zastanowić się bardzo dobrze. Być może ta powieść Was czymś zaskoczy. A uwierzcie – to potraci zrobić. Polecam!
Autor: Jonathan Lee
Tytuł: Joy
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 350

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

"Polowanie" - Andrew Fukuda

Wampiry też chcą mieć "igrzyska"...

   Temat wampirów w literaturze to chleb powszedni. Jeżeli ktoś na bieżąco śledzi rynek księgarski, z pewnością dostrzeże multum tytułów, jakie dotąd powstały. Świecące, pachnące, gryzące czy też przystojne – to tylko przedsmak tego, co może nas spotkać, kiedy zdecydujemy się na tego rodzaju książkę. Przyznajcie – ta tematyka już dawno zdążyła się przejeść. A jednak wciąż powstają nowe i nowe książki. Jedną z nich jest „Polowanie” Andrew Fukudy. Z pozoru ciekawa, niebanalna i być może oryginalna, jednak lektura okazuje się zwyczajna i przewidywalna do bólu. Ale chociaż zawód czai się na każdej stronie, to czyta się ją z nieskrywaną ciekawością. Dziwne, nieprawdaż?

   Gene to nastolatek, który różni się od swoich rówieśników. Nie potrafi szybko biegać jak reszta, słońce nie szkodzi jego skórze, a sam nie odczuwa łaknienia… krwi. Jest człowiekiem i musi się ukrywać, co nie jest łatwe, kiedy otaczają go krwiożercze drapieżniki. Jest jednym z niewielu ocalałych. W świecie, gdzie ludzie stanowią przysmak, to nie lada wyzwanie, dlatego Gene musi radzić sobie w skrajnie trudnych sytuacjach…

   „Polowanie” to z pozoru intrygująca książka. Kiedy po raz pierwszy o niej usłyszałam, nawet nie spodziewałam się, że jest to powieść o wampirach, które swoją drogą zdołały się już nieco przejeść. Ale szansę należy dać każdej książce. I w tej chwili nie wiem, jak dokładnie opisać tę książkę. Ciekawa? Na początku – owszem. Intrygująca? Z lekka nawet bardzo. Śmieszna? Zdarza się, nawet często. Ale żeby była dobra… cóż, to ciężko stwierdzić. Czytając tę powieść, można dojść do wniosku, że to połączenie pomysłów Stephenie Meyer (nietypowe, nieco tempawe wampiry) i Suzanne Collins. Takie wampiryczne igrzyska śmierci. Nie ma w tym krzty przesady, bowiem od początku takie porównanie przychodzi czytelnikowi do głowy. Losowanie, treningi w specjalnym ośrodku i późniejsza walka czy też nietypowe wampiry, które były zbyt „głupie”, aby dostrzec wśród nich człowieka, którego, swoją drogą, mogli zjeść do ostatniej kosteczki. Wiele można wybaczyć, jednakże takie banalne błędy aż rażą po oczach.

   Nie ma jednak wątpliwości, że jej treść potrafi mocno wciągnąć. Osobiście skończyłam ją w jeden dzień, gdyż wciąż czułam pragnienie poznania zakończenia. I choć skończyło się tak, jak przewidziałam, to z końca lektury jestem zadowolona. Nie pasował tu jednak wątek romansu, jaki autor wykorzystał w swojej książce. Nie mam nic przeciwko miłości bohaterów, ba, one są nie raz ważne, jednakże w tym przypadku wyraźnie widać, że umiejętność autora do tworzenia przedziwnych cudów w swojej powieści, została wykorzystana również w romansie dwojga głównych bohaterów. Lekko niedopracowany i dlatego ciężko za nim nadążyć…

   Chociaż sam pomysł był dobry, wykonanie go wyszło niekoniecznie na wysokim poziomie. „Polowanie” to powieść z serii wampirycznej, gdzie wszystkie wątki miały swoje miejsce w wielu innych książkach tego typu. Niby ciekawie, ale jednak takie wrażenie dejavu pojawia się na każdej stronie. Andrew Fukuda to pisarz zdolny, bowiem pisać dobrze potrafi i ciekawe pomysły posiada, jednak do świetności potrzebuje jeszcze wiele praktyki. Sugerowałabym więcej własnej inwencji aniżeli czerpania weny z twórczości kolegów po fachu. To czasem pomaga, ale rzadko służy literaturze. Jeśli więc lubicie banalne i proste historie – śmiało zachęcam. Jednak dla bardziej wymagających radzę odłożyć lekturę na długi czas.
Autor: Andrew Fukuda
Tytuł: Polowanie
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: marzec 2014
Liczba stron: 356

niedziela, 13 kwietnia 2014

Zapowiedź "nowej" książki czy...

Witajcie,
tak jak pisałam w poprzednim poście, dziś publikuję zwycięską pracę wiosennego konkursu, z Edwardem Chomikiem w roli głównej:) Inspirowany książką "Cierpienia młodego Wertera" opis prezentuje się w ten sposób:

"Cierpienia Chomika Edwarda" 
"Akcja rozgrywa się w 1771  roku. Niezwykle utalentowany, młody artysta – Edward, zostaje porwany ze sklepu zoologicznego, w którym się urodził i trafia do metalowego więzienia. Edward nie wie za co go to spotkało, lecz piękno krajobrazu, który jest w stanie dostrzec przez okno inspiruje go do tworzenia nowych dzieł. W klatce nie jest jednak sam. Znajdują się w niej również inne zwierzęta.  Zastanawia się, czy jego obrazy składające się z ziarenek słonecznika wreszcie ktoś doceni. Czuje się niezrozumiany i samotny. Pewnego razu w tej jakże pozornie małej klatce wpada na innego chomika o imieniu Charlotta. Edward jest pod wielkim wrażeniem nowo poznanej samiczki, chce tworzyć dla niej obrazy z ziarenek słonecznika do końca swego chomiczego życia. Jednakże Charlotta nie podziela uczuć naszego bohatera. Edward dowiaduje się, że jego ukochana ma dzielić trociny z innym chomikiem – Albertem. Jest załamany.
         Książka ta, to pewnego rodzaju pamiętnik, opisujący rzeczywistość widzianą oczami Chomika Edwarda w lekko przerysowany sposób.W swej metaforycznej formie skłania czytelnika  do refleksji nad światem zarówno zewnętrznym jak i wewnętrznym. Serdecznie polecana wszystkim wolnym duchem romantykom." - różycka


Przeczytalibyście? :)
Gratuluję raz jeszcze!

sobota, 12 kwietnia 2014

"Dziennik Edwarda Chomika 1990-1990" - Miriam Elia, Ezra Elia + wyniki konkursu!

"Życie jest klatką z pustych słów" - Edward Chomik

   „Dziennik Edwarda Chomika”. Wiele z Was pewnie zastanawia się, czym jest ten tytuł, do jakiej kategorii go zaliczyć. To bardzo proste – to literatury bardzo współczesnej, która uwzględnia pisanie pamiętnika przez… chomika. Nie byle jakiego, bowiem noszącego imię Edward (nie mylić z TYM Edwardem), który przeżywa wewnętrzne rozterki. Nie jest to jednocześnie literatura typowo dziecięca, bo choć w większości składa się z obrazów, to jego teksty są nader inteligentne. Nie jest to tylko czcza gadanina, tylko filozoficzne podjęcie niektórych tematów. I co z tego, że widziana oczami stworzenia z kołowrotka? Ta niewielka książeczka to bardzo dobra lektura, w dodatku – dla każdego.

   Trudno jednoznacznie opisać ten wytwór wyobraźni dwojga autorów. „Dziennik Edwarda Chomika” to w stu procentach treść odpowiadająca swemu tytułowi. Mamy do czynienia z dziennikiem codziennych rozterek chomika, który utknął w klatce swojego właściciela. Nie jest to ciągłe opisywanie jedzenia, kręcenia w kołowrotku i spania tego stworzenia. Edward podchodzi do życia w bardzo filozoficzny sposób, co pozytywnie zaskakuje czytelnika. W bardzo inteligentny sposób podejmuj walkę o utraconą wolność, która jest mu należna. Nie trzeba się jednak obawiać powagi literatury, bo nawet taka forma w tym przypadku nadaje jej formę lekkości. I nie sposób jest nie pomarzyć o tak mądrym chomiku we własnym domu.

   Przyglądając się z drugiej strony, można dojść do rozmaitych wniosków. Na przykład: kim są autorzy tej książeczki i, po prawdzie, co takiego mają w głowach, że taki pomysł powstał? To nietypowe podejście do tworzenia, dlatego takie myśli są jak najbardziej na miejscu. Ja jednak bardzo cieszę się, że pomysł powstał, bowiem Edward może odzwierciedlać każdego, prawda? Wiadomo, któż kryje się za taką postacią? A może to zwykła bajka? Pytań i teorii może być wiele, a tworzą się one z nie byle jakiej treści, wbrew pozorom. Wystarczy zajrzeć do samej książki, aby się o tym przekonać.

   Komuż można polecić taką książkę? Ciężko wskazać. O jej wartości powinien przekonać się każdy, kogo w najmniejszym stopniu zaintrygował sam zwiastun tej historii. „Dziennik Edwarda Chomika” to niebanalny zarys krótkiego żywota małego stworzenia, który pewnie większość z Was miała w swoim domu. Bardzo przemyślane treści, które na wpół bawią, na wpół dają do myślenia. Edward Chomik to postać niebanalna i z pewnością od dziś, na pewno jedna z oryginalniejszych we współczesnej literaturze. Z mojej strony zalecam lekturę każdemu. Jeśli czujecie się zainteresowani, to z pewnością nie pożałujecie wyboru.
Autor: Miriam Elia, Ezra Elia
Tytuł: Dziennik Edwarda Chomika 1990-1990
Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: marzec 2014
Liczba stron: 86
***
 Wczoraj zakończył się konkurs wiosenny, gdzie do wygrania był jeden egzemplarz powyższej książki, tj. "Dziennik Edwarda Chomika". Bardzo dziękuję za wszystkie prace, bo choć było ich niewiele, to wybór był zaiste trudny:) Nie przedłużając, zwycięzcą konkursu zostaje...
różycka! za opis książki "Cierpienia młodego Wertera" w wersji Edwarda:) Gratuluję! Podeślij proszę swój adres do wysyłki na mój mail: jadzka@fejm.pl, aby książka trafiła do Ciebie! W późniejszych godzinach opublikuję zwycięską pracę w osobnym poście:)
Wszystkim uczestnikom dziękuję i zapraszam w przyszłości na kolejne kreatywne konkursy:)
Do napisania!

wtorek, 8 kwietnia 2014

"Szczerze oddana" - Pekka Hiltunen

Nie wierz w to, co mówią...

   Thriller psychologiczny to jeden z moich ulubionych gatunków. Niestety czasami się zdarza, że książka o tej tematyce zawodzi i to bardzo mocno, dlatego staram się wybierać je jak najlepiej. Ta sztuka niestety się nie powiodła, jeśli chodzi o powieść „Szczerze oddana” autorstwa Pekka Hiltunena. Z jednej strony wydała się mocno intrygująca i nic nie zwiastowało porażki. Natomiast z drugiej treść jej okazała się w większym stopniu pustym słowem. Spora jej część wydała się zbędna, mało było w niej akcji, dlatego ukończenie jej przyszło mi z trudem. Na szczęście udało się i szczerze jestem z siebie dumna.

   W centrum Londynu znaleziono zmasakrowane zwłoki, jak się później okazało, młodej kobiety. Świadkiem tego widoku jest Lia, graficzka komputerowa, którą cała sprawa wstrząsnęła do głębi. Długi czas po tym wydarzeniu kobieta nie może przestać myśleć o tej zbrodni. Kiedy spotyka na swej drodze Mari, ich losy łączą się, a Lia ma nadzieje, że z jej pomocą uda jej się rozwiązać do tej pory nierozwikłaną zagadkę śledztwa. Dzięki umiejętnościom Mari, która potrafi „czytać ludzi” , wkraczają w mroczny świat mordercy. Okazuje się, że cała sprawa to jedna wielka intryga, z której trudno się będzie wyplątać…

   „Szczerze oddana” to powieść, która ma w sobie ogromny potencjał. Jednak jej wartość jest zbytnio przereklamowana. Autor za bardzo skupił się na znajomości dwóch kobiet i ich spotkań, a cała zbrodniczy intryga zeszła na drugi plan. W dużej mierze treść tej książki była zbyt, powiedzmy, rozciągnięta. Zanim doszliśmy do sedna sprawy, musieliśmy się przebić przez kilkadziesiąt stron, które praktycznie nie wnoszą niczego. Okropnie nużąco się to czytało. Po początkowej akcji, w której znalezione zostaje zmasakrowane ciało, mamy do czynienia ze zwyczajnym tokiem wydarzeń, bez akcji, bez napięcia, bez zaskoczeń. Patrząc na objętość tej książki można się przerazić, jak sporo jest tej treści. Niestety tylko trzydzieści procent ma swoją, powiedzmy, wysoką wartość, która warta jest uwagi.

   Przyjrzyjmy się teraz postaciom. Lia to kobieta zwyczajna, pospolita, jednak to ona jest główną bohaterką. Nie oczekiwałam po niej zbyt wiele, jednak po przeczytaniu pierwszych 100 stron dowiedzieć się można o niej tyle, że pracuje w gazecie, pochodzi z Finlandii i sypia z facetami na prawo i lewo. Ot, bardzo intrygujące. Pojawia się Mari, jej krajanka, która ma pewną umiejętność „czytania” ludzi, czyli, mówiąc wprost, jest żeńskim odpowiednikiem Sherlocka Holmesa. Coś zaczyna się dziać, obie stwarzają pewien charakter, ale dalej nie wiemy, gdzie ten psychologiczny thriller się zacznie. Czy może już trwa, a my coś przeoczyliśmy? Bynajmniej trudno to odczytać. Z pewnością autor za bardzo skupił się na opisaniu relacji tych dwóch pań, aniżeli na głównej sprawie. Choć, co trzeba przyznać, akcja w końcu się pojawia, coś się dzieje, wzrasta napięcie… Jednak wszystko szybko gaśnie, jakby ktoś zdmuchnął świeczkę. Szybkie i proste zakończenie. Tego się można było spodziewać po pierwszych stronach.

   Ciężko ocenia się książki, które nie przypadły nam do gustu, a przecież należą do ulubionego gatunku. „Szczerze oddana” zapowiadała się mocno intrygująco, jednak na tym jedynie się skończyło. Autor miał dobre chęci i niezły pomysł, to widać na pierwszy rzut oka, ale w tej całej treści odnaleźć można to zbyt mocne: „chcę”. Za bardzo chciał i przedobrzył. Styl też trudno ocenić, bowiem chyba po raz pierwszy spotkałam się z pisarzem, który ciekawie opowiada coś, co czytelnika w ogóle nie interesuje. Z jednej strony treści nijakiej ma się dość, z drugiej tak to fajnie się czyta, że chyba się skusić można na jeszcze jeden rozdział. I tak dalej. Dlatego szkoda, że autor poszedł w tym kierunku i zdołał mnie rozczarować. Trochę więcej pracy i wyszłaby z tego fenomenalna powieść. Pozostaje mi więc tylko czuć niedosyt i rozczarowanie…
Autor: Pekka Hiltunen
Tytuł: Szczerze oddana
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: luty 2014
Liczba stron: 508

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

"Kod wzgórza świątynnego" - Charles Brokaw

Czas ocalić świat przed zagładą...

   Charles Brokaw to autor powieści sensacyjnych, których bohaterem jest profesor Thomas Lourds. W jego książkach odnajdziemy sporą dawkę akcji, mnóstwo tajemnic i bezkresnych poszukiwań. „Kod wzgórza świątynnego” to już trzecia część przygód słynnego profesora, który tym razem musi pomóc, czy też bardziej zapobiec odnalezieniu sekretu, który doprowadzić może do zagłady świata. Brzmi to lekko na przesadzony efekt godny amerykańskiego kina, jednak pod tym pozorem kryje się naprawdę świetna opowieść. Jeśli lubicie przygody i mnóstwo wciągające akcji, to zapnijcie pasy i ruszajcie z profesorem Lourdsem…

   Nowe odkrycie profesora Thomasa Lourdsa rzuca na kolana. Po raz kolejny. Sprawa jego przyjaciela okazuje się jednak ważniejsza, dlatego lingwista wyrusza do Jerozolimy, aby przyjrzeć się pewnemu zabytkowemu tekstowi. Szybko okazuje się, że ten dokument pragnie wiele osób. Poszukiwania zamieniają się w gorączkową ucieczkę i próby zapobiegnięcia najgorszego – zagłady świata. Nie jest to łatwe, kiedy na każdym kroku ktoś próbuje odebrać ci życie…

   „Kod wzgórza świątynnego” to kolejna świetna powieść tego autora. Charles Brokaw znów udowadnia, że potrafi kreować dobrą akcję i swoim tekstem udaje mu się zainteresować czytelnika. Przede wszystkim już na pierwszy rzut oka widać, że bohater w postaci Thomasa Lourdsa, znanego z wcześniejszych części profesora lingwistyki, nic a nic się nie zmienił. Wciąż pozostaje barwną postacią pełną humoru, inteligencji i uroku, rzecz jasna. Co trzeba przyznać, to ten właśnie bohater w dużej mierze sprawia, że książki Brokawa są bardzo dobre i pozostają po nich same pozytywne wrażenia. Bo jak tu nie lubić zwariowanego osobnika, który napędza cała akcję?

   No właśnie, akcja. Tej tutaj nie brakuje. Już od pierwszych stron, choć nie jest ona dobrze rozwinięta, dzieje się na naszych oczach. Powoli nabiera rozpędu i do samego końca nie pozwala nam się od siebie oderwać. Niekiedy bywa to męczące, jednak w przypadku powieści tego autora, rzecz dzieje się wręcz odwrotnie. Im więcej się dzieje, tym bardziej chcemy poznać każdy kolejny rozdział. Razem z głównym bohaterem czujemy adrenalinę, podniecenie nadchodzącą przygodą i każde inne emocje, jakie się pojawiają. Wraz z inteligentnym połączeniem całej fabuły, na którą składają się intrygujące zagadki i odkrycia czy też nasz wspaniały bohater, tworzy się nam fantastyczna sensacyjna powieść, od której nie sposób się oderwać.

   Jak widać zatem, „Kod wzgórza świątynnego” to książka, obok której miłośnicy tego gatunku nie powinni przechodzić obojętnie. Charles Brokaw po raz kolejny stworzył coś, dzięki czemu możemy pozwolić sobie na parę chwil świetnej rozrywki. Autor ma swój styl, który jest oryginalny i choć prosty, to wciąż intrygujący. Dzięki swoim umiejętnościom wykreował fabułę bogatą w sensację i wszelakich przygód bohatera, którego nie sposób nie lubić. Prawda, że wygląda zachęcająco? Dlatego zachęcam do lektury. W tym przypadku – naprawdę warto.
Autor: Charles Brokaw
Tytuł: Kod wzgórza świątynnego
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 447

niedziela, 6 kwietnia 2014

"Jennifer, Liam i Josh. Nieautoryzowana biografia gwiazd serii Igrzyska Śmierci" - Danny White

Poznaj trójkę "Igrzysk Śmierci"...

   Po biografie nie sięgam często. Nie wiedzieć, czemu, ale ten typ literatury niezbyt do mnie przemawia. Robię to tylko wtedy, gdy dana postać, której biografia dotyczy, naprawdę mnie interesuje. I tak było w przypadku tytułu autorstwa Danny White’a, który na swój warsztat wziął gwiazdy ekranizacji powieści Suzanne Collins pt. „Igrzyska śmierci”. Osobiście jestem fanką tej trylogii, film także w miarę przypadł mi do gustu, dlatego z chęcią postanowiłam przybliżyć sobie ich sylwetki. Książka pana White’a w sporej mierze pozwala nam poznać bliżej znaną trójkę Jennifer, Liama oraz Josha, jednak czy forma i treść mają jakiś sens i wartość. O tym w poniższej recenzji…

   Ten tytuł jest nieautoryzowaną biografią trójki młodych aktorów, co widać na pierwszy rzut oka. Większość treści składa się z fragmentów wywiadów i artykułów gazet, w których pojawili się aktorzy. Tego akurat można się było spodziewać, ale co trzeba przyznać – autor umiejętnie połączył wszystkie zdobyte informacje. Ciekawie zatem prezentują się wszelakie fakty na temat dzieciństwa, dorastania i początkach kariery młodych artystów. Choć z jednej strony opisane biografie niczym nie wyróżniają się, nie zaskakują i nie wnoszą wielu informacji w naszą wiedzę, to z drugiej bardzo przyjemnie się ich czyta do samego końca. Ale myślę, że to zasługa umiejętności autora, dlatego gratulacje należą się jego wyczuciu do kompletowania materiałów i tworzenia z nich odrębnej całości.

   Jak na książkę biograficzną, nie mogło zabraknąć w niej zdjęć. W tym tytule znajdziemy sporą dawkę albumu, w którym znalazły się zdjęcia z różnych okresów ich życia: z dzieciństwa, ze szkolnych albumów, premier filmowych, etc. To w dużym stopniu ubarwia całą tę książkę, która swoją treścią nie przedstawia zbyt wiele informacji, o których byśmy nie wiedzieli. Dlatego jeśli komuś nie będzie chciało się przebrnąć przez wszystkie strony zapisków, może pocieszyć się sporą dawką zdjęć. Są obrazki, więc, jak sądzę, książka znajdzie więcej miłośników…

   Książka Danny White’a to w dużej mierze gratka dla fanów trójki młodych aktorów: Jennifer Lawrence, Liama Hemswortha oraz Josha Hutchersona, gwiazd słynnej ekranizacji „Igrzysk śmierci”. Z niej na pewno dowiedzą się kilku wartościowych ciekawostek, o których do tej pory nie słyszeli. Czy jest jednak tak intrygująca, jak zapowiada jej okładka? Moją ciekawość zaspokoiła, jednak nie powaliła na kolana. Dlaczego? Brakuje jej pewnej ikry, która zaszczepiła by w czytelniku chęć zgłębienia ich życiorysów jeszcze bardziej. Biografia poprawna, czasem nawet humorystyczna, jednak jak dla mnie – zbyt prozaiczna. Niemniej przyjemnie się ją poznaje, dlatego zainteresowanym polecam przeczytać.
Autor: Danny White
Tytuł: Jennifer, Liam i Josh. Nieautoryzowana biografia gwiazd serii Igrzyska Śmierci
Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: kwiecień 2014
Liczba stron: 232

"Idealne życie" - Katarzyna Kołczewska

Nie tak znowu idealnie, jak się wydaje...

   Zazwyczaj, kiedy sięgam po książkę, i jest to świadomy mój wybór, otrzymuję w miarę to, czego od niej oczekuję. Czasem jednak coś zawiedzie, ale czasem również coś zaskoczy. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku tytułu „Idealne życie” Katarzyny Kołczewskiej, która okazała się w dużej mierze zaskoczeniem, ale także niewielkim rozczarowaniem. Nie ma co narzekać na styl czy też formę, jednak niektóre wątki, jakie postanowiła autorka rozwinąć, pozostawiły po sobie lekki niedosyt i sporo niejasności. Ale mimo tego wszystkiego, książka ta w bardzo dobrym stylu reprezentuje nam literaturę obyczajową.

   Elżbieta to kobieta sukcesu. Nikt nie podejrzewał, że stanie się coś, co na zawsze zmieni życie wielu osób. Dlaczego to zrobiła?, padały pytania. Jej siostra Ewa, która z rodziną wiedzie zwyczajne życie, nie wierzy w to, aby Elżbieta sama była skłonna to zrobić. Postanawia wyruszyć do Warszawy, aby dotrzeć do prawdy i wyjaśnić powody, dla których jej siostra odeszła. To, co odkrywa, zaskakuje ją. Okazuje się, że wcale nie wiodła idealnego życia, o jakim do tej pory słyszała…

   To, czego się można spodziewać się po tej książce, to fakt, że jest to spokojny obyczaj, autorstwa polskiej pisarki. I tutaj ukazuje się nam pewne zaskoczenie, gdyż w ten gatunek, w tę historię, wkrada nam się swoisty kryminał. Główna bohaterka Ewa zapewnia nam mnóstwo akcji i zagadkowych poszlak, które doprowadzają do zaskakującego finału. Czy na pewno jest on taki zaskakujący? Cóż, nie wymagajmy od niej zbyt wiele, bowiem nie tędy droga, jednak pobieżne potraktowanie sytuacji nieco rozczarowuje. Historia od początku wciąga, tu nie ma wątpliwości, ale rozwinięcie akcji niezbyt służy lekturze. Pojawiają się nowe wątki, odkrywamy wiele nowości, jednak dostajemy to, czego łatwo się spodziewać. Z łatwością można przewidzieć każdy ruch bohaterów, co niestety psuje cały charakter tej historii.

   Mimo tego wszystkiego, lektura „Idealnego życia” jest wprost bardzo dobrą historią. Zwyczajowe, ale ciekawe postacie, dobrze dograne miejsca i ciekawie rozegrana akcja. Ta lekka mieszanka obyczaju i szczypty kryminalnej nuty nadaje bardzo efektowny wydźwięk. Choć dogłębna lektura ukazuje jej defekty, to, co trzeba przyznać, autorka odwaliła kawał dobrej roboty. Przede wszystkim śmiało podeszła do tematu, który skrupulatnie rozwijała przez całą powieść. Dzięki temu mamy okazję przeczytać historię, która jest spójna i warta naszej uwagi. Pomijając błędy, które wcześniej wymieniłam, to ta powieść wygląda na mocno intrygującą. I w rzeczywistości tak jest, chociaż niektóre momenty przysłaniają jej wartość. Może ujmę to w ten sposób: powieść ma duży potencjał, który autorka wykorzystała jedynie w sześćdziesięciu procentach. A szkoda, bowiem w całości jej wartość zbliżona by była do jej tytułu: „Idealne życie”…

   Mówiąc krótko, ten tytuł, choć pozostawia wiele do życzenia, ma w sobie coś. Autorka w bardzo ciekawym stylu ukazała cała historię, nie oszczędzając czytelnikowi wrażeń i zagadek. Wielu będzie się wydawała jako zwyczajna opowieść obyczajowa, jednak w dużej mierze ta powieść mieści w sobie kilka kryminalnych wątków, co daje intrygujący wynik. „Idealne życie”, choć mnie osobiście w sporej mierze rozczarowało, to bez względu na to, wciąż mam ochotę ją polecać. Być może mi z lekka nie przypadła do gustu, to z pewnością wielu innych czytelników zachwyci bądź zwyczajnie usatysfakcjonuje. Jeśli więc zatem czujecie się zaintrygowani, śmiało czytajcie. Mimo wszystko – naprawdę warto.
Autor: Katarzyna Kołczewska
Tytuł: Idealne życie 
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 
Rok wydania: marzec 2014 
Liczba stron: 384

wtorek, 1 kwietnia 2014

"Lśniące dziewczyny" - Lauren Beukes

Lśniące musi umrzeć...

   Mieszanie gatunków to we współczesnej literaturze norma. Wielu autorom jednak ta sztuka nie bardzo się udaje – a to wątków za dużo, a to nie pasują one do siebie… Misz masz rodzajowy nie wychodzi ich książkom na dobre. Lauren Beukes to autorka, której ta sztuka, o dziwo, wychodzi bardzo dobrze. Jej powieść „Lśniące dziewczyny” to historia, która przeplata w sobie dwa odrębne od siebie gatunki thrillera oraz fantasy. Jak wygląda takie połączenie? W książce Beukes niebanalnie i wprost fenomenalnie. I nie ma w tym krzty przesady.

   Rok 1931. Harper to bezrobotny włóczęga, który przez przypadek odnajduje dom, który przenosi go w różne momenty w innym czasie. Tam zabija „wybrane dziewczyny”, które jego zdaniem lśnią i muszą zostać zabite. Robi to kilkakrotnie na przestrzeni lat. Kiedy jednak trafia na Kirby, wszystko się zmienia. Jedna z jego „lśniących dziewczyn” udaje się przeżyć śmiercionośny atak i to ona postanawia odnaleźć mężczyznę. Nie jest to jednak sprawa łatwa, kiedy ma się magiczny dom na swojej drodze i zdesperowanego człowieka, którego zbrodnie nie tylko wydają się nierozwikłane, ale także niemożliwe do zidentyfikowania…

   „Lśniące dziewczyny” to nietypowa książka. Z jednej strony mamy do czynienia z mocnym thrillerem, którego wątki są nieźle dopracowane, z drugiej pojawiają się elementy fantasty, które kontrastują z całą historią. Jak wygląda efekt? Z pewnością bardzo intrygująco. Choć wydaje się to lekko kontrastujące, historia jest bardzo spójna i wciągająca. Jej charakterystyczne elementy przypadną do gustu z pewnością fanom jednego jak i drugiego gatunku. Rzecz jasna – każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Dodatkowo konstrukcja fabuły jest zbudowana bardzo dokładnie. Lauren Beukes lekko miesza w historii, jednak jest ona zrozumiała i nie sposób nie w niej zgubić. Choć czasem może wydawać się chaotyczna, to zapewniam, że ten chaos jest istotą całej sprawy. Bez niego książka byłaby z lekka nudna. Jeśli nie bardzo nudna…

   Historia jest przedstawiona z dokładny sposób. Autorka przedstawia punkt widzenia obojga głównych bohaterów (Harpera i Kirby), ale także poszczególnych postaci, które występują w książce. Nie są to długie wypowiedzi, podziały, etc., czego osobiście nie lubię, ale ten zabieg napędza naszą ciekawość. Im krótsza opowieść, tym bardziej chcemy poznać kontynuację historii. W połączeniu z bardzo dobrym piórem Beukes, który już na pierwszy rzut oka widnieje jako bardzo dojrzały i udoskonalony (ale tutaj brawa także dla tłumacza za ogromną pracę), powieść przedstawia się bardzo ambitnie. I w rzeczywistości taka właśnie jest.

   Każde kolejne słowo o tej powieści z pewnością będzie pozytywne. Dlatego nie zostaje mi nic innego, jak polecić ją każdemu, kto lubi dobry thriller. „Lśniące dziewczyny” to intrygująca opowieść dreszczowca z nutką gatunku fantasy. Do końca dopracowana, dzięki czemu nie ma luk w historii,  do końca świetnie opisana, dzięki czemu czyta się bardzo lekko i z nieskrywaną przyjemnością. Lauren Beukes odwaliła kawał dobrej roboty i za to wędrują ukłony w jej stronę. Nie jest łatwo dobrze połączyć odrębne gatunki, a jej ta sztuka się udała. Dzięki jej inwencji i umiejętnościom powstała powieść niemalże idealna. Zaskakująca, wciągająca i często przerażająca. Gorąco polecam!
Autor: Lauren Beukes
Tytuł: Lśniące dziewczyny
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: marzec 2014
Liczba stron: 416