czwartek, 29 listopada 2012

"Przeklęte korki" - Anna Kekus

Czy naprawdę korki są tu przeklęte?

   Historie romantyczne zawsze jawiły mi się jako dobry i miły przerywnik wśród mrocznej i kryminalnej części literatury, dlatego chętnie sięgam po takie tytuły. W ostatnim czasie miałam okazję przeczytać „Przeklęte korki” Anny Kekus, która wydawała się interesująca i wyraźnie dobra mimo małej ilości stron. Niestety po raz kolejny przeżyłam rozczarowanie lekturą, która od początku powinna była mi się spodobać. Romantyzm gdzieś zniknął, zastępując go ckliwą opowieścią… o naprawdę nie wiadomo czym.

   Zuza i Maks poznają się w czasie korków. Oboje wyraźnie zainteresowani sobą dają szansę swojej znajomości. Z czasem rodzi się między nimi zażyłość, o którą żadne z nich by się nie podejrzewało. Z dnia na dzień stają się sobie bliscy. W końcu namiętność wybucha ze zdwojoną siłą, lecz wtedy ich szczęście zakłóca jedna szczególna wiadomość. Czy Zuza i Maks mimo wszystko będą razem?

   „Przeklęte korki” potraktowałam jako miłą odskocznię od kryminałów, które ostatnio wiodą prym w mojej biblioteczce. Lektura jest krótka, dlatego czytanie zajęło mi ledwie godzinę. Niestety nie było to sześćdziesiąt minut, które miło wspominam. A wszystko to przez te kilkadziesiąt stron, które wcale nie spełniło moich oczekiwań. Pierwszą rzeczą, która uderzyła we mnie, jest nieco naiwne i przerysowane prowadzenie narracji. Punkty widzenia bohaterów zlewają się ze sobą, przez co czasem trzeba rozszyfrowywać to, co jest napisane. Bohaterowie, czyli Zuza i Maks, w pewnych momentach wypowiadają się ckliwie i infantylne. To strasznie irytuje, bowiem po poważnych ludziach powinniśmy się spodziewać nieco ‘powagi’. Drugą sprawą jest fakt, iż w tej krótkiej opowieści w ogóle nie odczuwa się romantyzmu. Nie dostrzegłam ani trochę tej rzekomej miłości. Błędem autorki było potraktowanie tej historii tak powierzchniowo, gdyby wątki zostały rozbudowane, pewnie wyglądałaby zupełnie inaczej. I z pewnością lepiej…

   Wracając do bohaterów… spodziewałam się po nich więcej, dużo więcej. Tymczasem okazali się bezbarwni, nijacy, często przejawiający mentalność dziecka. Zuza czasem wyglądała lepiej, jej wypowiedzi brzmiały dojrzale i ciekawie, jednak w obecności Maksa wszystko się psuło. Ich dwoje razem zachowywali się jak para rozpieszczonych, dużych dzieciaków, więc dopowiedzcie sobie, jak mogło to wyglądać w chwilach ich namiętności…

   Po raz kolejny odczułam rozczarowanie po lekturze, po której spodziewałam się dużo więcej. „Przeklęte korki” okazały się niczym więcej, jak krótką opowiastką, która nie nadaje się, aby powiedzieć o niej „romantyczna”. Mało barwni bohaterowie, gnająca na łeb, na szyję fabuła (co jest ledwo możliwe z taką ilością stron) oraz przesadzone wątki sprawiają, że trudno przebrnąć przez tekst. Mnie zajęło to godzinę i było to istna męczarnia… Trudno powiedzieć o niej coś pozytywnie, bowiem, prawdę powiedziawszy, nie ma w niej takich elementów. Jedyną chyba dobrą rzeczą był fakt, że tak szybko się skończyła…

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Warszawskiej Firmy Wydawniczej:
Autor: Anna Kekus
Tytuł: Przeklęte korki
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 82

wtorek, 27 listopada 2012

"Jedyna prawda" - Olle Lönnaeus

Jedyną prawdę poznasz wtedy, gdy jakakolwiek istnieje...

   Kryminały oraz thrillery w ostatnim czasie przewijały się przez moją biblioteczkę wielokrotnie. Jedne były ciekawe, inne mniej lub wcale. „Jedyna prawda” autorstwa szwedzkiego dziennikarza, Olle Lönnaeus’a, była jednym z tytułów, które zaciekawiły mnie i skutecznie do siebie przekonały. Czy jednak warta była zachodu? Z jednej strony okazała się bardzo interesująca, z drugiej nieco uboga o dodatkowe wątki. Jest niezła, ale do świetności wiele jej brakuje…

   Pewnej śnieżnej nocy Joel Lindgren dostaje dziwny telefon. W słuchawce słyszy głos swojego ojca, który prosi go o pomoc. Nie rozmawiali dwadzieścia lat, jednak tego telefonu nie mógł zlekceważyć. Wyrusza do jego domu, gdzie po kilku godzinach wędrówki znajduje ciało ojca. Na ścianie groźnie brzmią słowa: Ghadab Allah – Gniew Boga. Ojciec Joela już wcześniej zaszokował opinię publiczną, malując proroka Mahometa pod postacą świni. Dlatego na pierwszym miejscu podejrzanymi stają się wyznawcy jego religii. W śledztwie pomaga inspektor Fatima al-Husseini, która przez swoje pochodzenia jako jedyna może dotrzeć do podejrzanego…

   Szwedzki kryminał przede wszystkim kojarzy mi się z dobrej jakości książkami. Takie samo nastawienie miałam przy lekturze „Jedynej prawdy”. Z bólem muszę przyznać, że wstępne założenia w ogóle się nie sprawdziły, a fabuła w pewnym stopniu mnie zawiodła. Nie chcę wcale powiedzieć, że ani trochę nie przypadła do gustu, bo ogólnie rzecz biorąc książka jest ciekawa. Jednak kilka błędów autorskich sprawiło, że całość nie wygląda interesująco...Książkę można podzielić na dwie części: pierwsze kilkanaście rozdziałów, które wciągają i ciekawią oraz reszta rozdziałów, które dają wrażenie, jakby zostały ciągnięte na siłę. Te dwie części akurat się równoważą, dlatego początek czytamy z zapartym tchem po to, aby zaraz z mozołem czytać końcówkę. Nie wiem, dlaczego tak się stało, po pierwszych rozdziałach już było widać, że historia ma potencjał, że szykuje się kolejna świetna powieść. Kiedy jednak ruszyło śledztwo, coś się wypaliło, jakby autor stracił zapał do ciągnięcia historii. To negatywnie rzutuje na całość i po tym wszystkim jakoś po raz drugi nie sięgnęłabym z takim entuzjazmem po książkę…

   Nie jest to jednak bardzo zła kontynuacja. Po prostu brakuje jej ikry, środka, który zapaliłby zainteresowanie w czytelniku. Wątki ciągną się jednostajnie, apatycznie, brakuje w nich życia. Akcja pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach, co jest plusem, jednak wcale a wcale nie porywa. Końcówka wydaje się wymuszona, jakby została wymyślona na ostatnią chwilę i raczej nie daje satysfakcji z zakończenia historii.

   Strasznie żałuję, że „Jedyna prawda” nie okazała się tak wciągająca, jak oczekiwałam. Nie jest zła, bowiem początek należy do nieźle rozegranej akcji, jednak w ostateczności wszystko posypało się przez końcówkę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby poziom fabuły został utrzymany przez całą powieść. A tak wyszła mieszanka o obojętnej wartości. Nie chciałabym jednak zniechęcać do sięgnięcia po nią, książka nie jest wymagająca, ławo się czyta i przynajmniej przez większość tekstu panuje aura tajemniczości. Czasem też intryguje, co lekko tuszuje niedoskonałość. Jednak nawet jeśli coś maskuje małe defekty, trudno nie dostrzec wad powieści. A szkoda, bo zapowiadało się wielce interesująco…

Za książkę dziękuję wydawnictwu Rea oraz wortalowi webook.pl, na którym również ukazała się ta recenzja:
Autor: Olle Lönnaeus
Tytuł: Jedyna prawda
Wydawnictwo: Rea
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 416

niedziela, 25 listopada 2012

"Nowy początek" - Jill Barnett

Czymże jest miłość w tym szarym świecie?

   W książkach obyczajowych najbardziej lubię efekt mieszania wątków: jest ich mnóstwo i są bogate w różnorodność. Czytając ten gatunek zawsze odczuwam chwile wytchnienia, dlatego pewnie stał się jednym z moich ulubionych. W książce „Nowy początek” autorstwa Jill Barnett, którą miałam okazję niedawno skończyć, mamy do czynienia również z rozbudowanym wątkiem romansowym, który dodaje uroku fabule. W połączeniu z obyczajowym krajobrazem, akcja wygląda naprawdę klarownie i czytelnik może poczuć wiele emocji, które z kartek przelewają się na niego samego…

March i Mike to dwoje młodych ludzi, których połączyło silne uczucie. Przeżywają wspólnie trzydzieści lat, ich małżeństwo obfituje w szczęśliwe jak i mniej radosne chwile. Stworzyli rodzinę, która z czasem znów się rozrasta… Nadszedł jednak dzień, w którym Mike ginie w wypadku samochodowym. March zostaje sama i próbuje uporać się ze swoim smutkiem. Po roku jednak w jej życiu pojawia się mężczyzna, Rio i kobieta znów poczuje, że jest przez kogoś kochana…

   Zanim przeczytałam „Nowy początek”, długo zastanawiałam się, jak spodoba mi się ten tytuł. Z lekka obawiałam się, że ta historia może okazać się banalna, wątek romansu zdominuje całą przestrzeń fabuły i nici wyjdą z ciekawego zakończenia. Jill Barnett jednak pozytywnie mnie zaskoczyła, w swojej kolejnej powieści zawarła interesującą i przede wszystkim wciągającą historię, która porusza czytelnika. Z pewnością zawiera ona mnóstwo emocjonalnych wątków, które skłaniają do przeczytania następnej i później kolejnej strony. Świetnym posunięciem ze strony autorki okazało się również stopniowanie akcji. Wszystko, co się działo, miało swoje miejsce w odpowiednim miejscu i czasie, co dawało efekt zaskoczenia i uśmiechu na twarzy, zależnie od sytuacji. Myślę, że pod względem budowy fabuły nie ma do czego się przyczepić…

   W przypadku romansów często zdarza się tak, iż historie bywają błahe i nie raz ckliwe. W przypadku książki „Nowy początek” nie odniosłam takiego wrażenia. Historia zawiera owszem czysto romansowe momenty, jednak emanują one delikatnością i czułością, co sprawia, że czyta się je z przyjemnością. Nie są przerastającymi opisami miłości, od której nie raz człowieka mdli, tylko czymś swobodnym, czymś, o czym chce się czytać. Ten fakt bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, dzięki temu zmieniło się diametralnie moje postrzeganie powieści.

   Jeśli jednak mam być szczera, to książka posiada również swoje wady. Przede wszystkim dotyczy to samej końcówki, kiedy autorka postanowiła urwać akcję, pozostawiając ją samej sobie. Spodziewałam się, że skończy się czymś ciekawym, czymś zaskakującym, tymczasem akcja przyspieszyła, a końcówka zabrzmiała, jakby brakło jej pomysłu na dokończenie książki. Poczułam lekkie rozczarowanie, które nie trwało krótko.

   „Nowy początek” to chyba pierwsza romantyczna opowieść, którą czytałam z przyjemnością od początku do końca (pomijając końcówkę). Jill Barnett postarała się o prostą, a zarazem ciekawą historię, którą czyta się z nieskrywaną ciekawością. Należy jej przyznać, że umie kreować fabułę, wie, jak posługiwać się piórem. Naprawdę ciekawe wątki, które bawią i wzruszają, pobudzają w czytelniku chęć do sięgnięcia po więcej takich książek. Osobiście muszę przyznać, że po lekturze tej książki nabrałam ochotę na więcej i w najbliższym czasie postaram się odszukać kilka podobnych historii. Zachęcam ciepło do sięgnięcia po lekturę, ponieważ ma swoją wartość. Słabsze strony mogą zostać odebrane jako pozytywne, dlatego nie warto kierować się uprzedzeniami. Z mojej strony zapewniam, że książka „Nowy początek” dostarcza wielu emocjonalnych chwil, które trwają i trwają przez długi czas po lekturze… Polecam!  

Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Świat Książki:
Autor: Jill Barnett
Tytuł: Nowy początek
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 28 listopad 2012
Liczba stron: 304

czwartek, 22 listopada 2012

Zaproszenie na spotkanie z panem Maciejem Kaczmarskim

Informacja od Warszawskiej Firmy Wydawniczej:

"Zapraszamy na spotkanie z Maciejem Kaczmarskim, autorem książki "Bóg w sprayu. Filozofia wg Philipa K. Dicka". Wstęp wolny
30.11.2012, g. 17.00, Empik, Galeria Kaskada, al. Niepodległości 36, Szczecin

„Bóg w sprayu” - takie hasło przyświecać będzie twórczemu spotkaniu w salonie Empik w Kaskadzie. Taki bowiem tytuł nosi książka autorstwa Macieja Kaczmarskiego – kulturoznawcy, dziennikarza muzycznego, publicysty portalu nowamuzyka.pl. Kaczmarski – promotor muzyki elektronicznej, kinoman, a przede wszystkim badacz prozy Philipa K. Dicka, tą pozycją wydawniczą próbuje zbliżyć się do odpowiedzi na następujące pytania: Co łączy Philipa K. Dicka, jednego z najwybitniejszych prozaików XX wieku, z filozofią, religią, gnostycyzmem? Jak wyglądałby świat, gdyby Państwa Osi wygrały wojnę? O czym śnią androidy? i wreszcie: Czy Bóg może przybrać formę aerozolu?

wtorek, 20 listopada 2012

"Andaluzyjski przyjaciel" - Alexander Söderberg

Nikt nie mówi, że w życiu jest łatwo...

   Do kryminałów i thrillerów skandynawskiego pochodzenia zawsze miałam słabość. Idąc za głosem tłumów dawno temu rozpoczęłam swoją przygodę z lekturą północy i dosłownie przepadłam. Do dziś, przy wyborze najbliższej książki sprawdzam dyskretnie, czy może autor nie pochodzi czasem np. ze Szwecji czy też Norwegii. „Andaluzyjski przyjaciel”, tak się ciekawie złożyło, autorstwa szwedzkiego scenarzysty – Alexandra Södenberga – trafił do mnie jakiś czas temu, ku wielkiej mej radości. Tym większa stała się radość, kiedy oczekiwania co do lektury sprawdziły się: otrzymałam bowiem wciągający, pełen sensacji thriller, który mimo kilku wpadek autora, wyszedł mu bardzo, ale to bardzo dobrze.

   Dwie osoby – pielęgniarka Sophie Brinkmann oraz hiszpański wydawca książek, Hector Guzman. Ich ścieżki krzyżują się pewnego dnia i od tego momentu nic już nie jest takie samo. Okazuje się, że przystojny Hector ma swoje drugie, ciemne oblicze. Sophie, odkąd zaczyna się z nim spotykać, staje się pionkiem w grze na wysoką skalę – między światową organizacją przestępczą a szwedzką policją.  Rozpoczyna się walka, gdzie nie istnieją żadne ograniczenia, dlatego musi odrzucić swoje dawne przekonania, aby ocalić siebie i uratować życie syna…

   „Andaluzyjski przyjaciel” to kolejna książka produkcji skandynawskiej. Towar z północy, jak wiadomo, w naszym kraju łatwo się sprzedaje, ale co takiego urzeka czytelników w literaturze skandynawskiej? Nigdy nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, być może wiele osób również. Na przykładzie wyżej wymienionego tytułu postanowiłam jednak spróbować przybliżyć pozytywne cechy, jakie powinny nakłonić do sięgnięcie po niego, jak i inne książki z tamtych krajów. W „Andaluzyjskim przyjacielu” można łatwo dostrzec swobodę autora w manipulowaniu wątkami. Książka jest obszerna, posiada wiele wątków, dlatego wyobraźcie sobie, że wszystkie krzyżują się one na przestrzeni kartek, tworząc intrygującą historię. Powiem wprost, że czasem można się zgubić w ilości nowych informacji, jednak pod koniec książki wszystko zlewa się w logiczną całość, całkowicie zaskakując swoim finałem. Co więcej, chociaż przewidywalność ma swoje miejsce w fabule, to nie dominuje, pozwala czytelnikowi odprężyć się przy lekturze i w spokoju oczekiwać zakończenia. Lub po prostu pozwala na małe główkowanie.

   Tak jak zdążyłam zauważyć, w skandynawskich (ale nie tylko) kryminałach (również nie tylko) często przewijają się krótkie wątki, gdzie znajdziemy coś polskiego. Są to bohaterowie polskiego pochodzenia, jakaś polska miejscowość, która przewija się we wspomnieniach postaci (np. kiedyś odwiedził to miejsce) bądź nawet jakiekolwiek krótkie wspomnienie o Polsce. To miłe, że autorzy literatury obcej uwzględniają nasz kraj, często buzia uśmiecha się na samo słowo z przymiotnikiem „polski”. Chociaż w przewadze chodzi o handel bimbru polskiego, przemyt wódki z polski i inne ‘ciekawe’ interesy. Mówię o tym, ponieważ w „Andaluzyjskim przyjacielu” również znajdziemy polski akcent – jednego z bohaterów. I choć nie jest on najjaśniejszym punktem fabuły, to dzięki niemu lepiej zapamiętuje się to, o czym mówi treść książki.

   Autor powieści to znany w Szwecji scenarzysta. Można przyznać, że jego zawód korzystnie wpływa na wygląd fabuły – całość można odebrać jako naprawdę ciekawy film. Obrazowe opisy dają poszaleć naszej wyobraźni. Ponadto przez cały czas nie ma się wrażenie płytkiego tekstu, zwykłej opowieści, jedynie przed oczami można ujrzeć wyobrażenie scen, zupełnie jakby się było widzem na sali kinowej.  Ten pozytywny aspekt książki, obok oryginalnego pomysłu, najbardziej przypadł mi do gustu…

   „Andaluzyjski przyjaciel” nie należy do błahych powieści. Nad treścią należy czasem pogłówkować, jednak nie przeszkadza to w szybkim czytaniu, absolutnie. Pióra autora zostało już swego czasu dobrze wyrobione, co widać na pierwszy rzut oka, doświadczenie w tworzeniu tekstu bije po oczach od pierwszej strony. W połączeniu z wszystkimi pozytywami, jakie posiada ta książka, tworzą spójną całość, dzięki czemu otrzymujemy wartą uwagi powieść sensacyjną. Polecam ją szczególnie fanom dobrych thrillerów, którzy wymagają czegoś więcej od powieści niż niskolotnej akcji. W tym przypadku na małostkowe wątki nie ma miejsca, więc satysfakcja z lektury gwarantowana. Pozostaje mi tylko zapewnić, że z powieścią pana Södenberga nie ma miejsca na nudę i beznadziejne momenty. „Andaluzyjski przyjaciel” wart jest swojej ceny i wart oczywiście uwagi każdego czytelnika. Zachęcam do przeczytania bardzo gorąco!

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Czarna Owca:
Autor: Alexander Söderberg
Tytuł: Andaluzyjski przyjaciel
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 512

poniedziałek, 19 listopada 2012

Przedpremierowo: "Wilk w owczej skórze" - Aneta Jadowska


   Bohaterkę Dorę Wilk oraz jej kreatorkę – Anetę Jadowską – poznałam jakiś czas temu, dzięki lekturze „Złodzieja dusz”. Ta polska powieść fantastyczna z miejsca przypadła mi do gustu nietypowym poczuciem humoru jak i oryginalnym pomysłem na fantastyczny światek umiejscowiony w polskim mieście Toruń. Jeśli więc ktoś polubił książkę tak jak ja, polecam zapoznać się z nowym dodatkiem do książki, tj. opowiadaniem, które łączy ją z kolejną częścią, pt. „Wilk w owczej skórze”. Krótka historia napawa ciekawością i podsyca oczekiwanie na kolejny tom serii.

   Dora Wilk, jedna z magicznych istot Thornu, była policjantka, obecnie detektyw. Dostaje zlecenie od zrozpaczonej matki, która nie wie, gdzie podziewa się jej nastoletnia córka. Dora obiecuje znaleźć dziewczynę, jednak poszukiwania schodzą na dalszy plan, kiedy Witkacy, jej przyjaciel, znajduje trupa. Dziewczynę. I to wyssaną do cna przez wampira. Sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, kiedy wraz z innym, doświadczonym wampirem, natrafia na ślad sprawcy. Co z tym wspólnego może mieć zaginiona nastolatka? Czy Dorze uda się tego dowiedzieć?
" Pani jest Dorą Wilk? — upewnił się.
— Na pewno nie wielkanocnym króliczkiem — odparłam,
tracąc cierpliwość."
   Do przeczytania „Wilka w owczej skórze” nie trzeba było mnie długo namawiać. Nie tyle opis, ale poprzedzająca je świetna powieść „Złodziej dusz” zdołała mnie skutecznie zachęcić do lektury. Nieco obawiałam się, jak przyjmę tak krótką formę ulubionej serii, jednak obawy minęły po pierwszych stronach. Odczułam lekki niedosyt pod koniec, jednak nie da się ukryć, iż pomysł na napisanie małego łącznika między dwoma częściami serii wyszedł autorce zawodowo. W krótkich formach, tj. opowiadaniach (przynajmniej tych bardzo dobrych), zawsze podziwiałam talent autorów do przekazywania masy informacji w małej ilości tekstu. Swego czasu zaczytywałam się w opowiadaniach, jednak żaden nie spodobał mi się tak, jak „Wilk w owczej skórze”. Pani Aneta zdołała z dokładnością zastosować opisy, dialogi, które stworzyły logiczne i ciekawe wątki. Co więcej, to krótkie opowiadanie czyta się z zachłannością i wielką ciekawością, łatwo zapomnieć, iż czyta się opowiadanie a nie książkę. Dopiero, gdy kończy się nam tekst, czujemy rozczarowanie, iż losy bohaterów zatrzymały się w takim miejscu…
" — Hej, chyba nie zamierzasz świecić jak kryształki Svarovskiego?
— zapytałam zaskoczona.
Przystanął i obrócił się, bardzo wolno, w moją stronę.
— Jeszcze jeden żart lub porównanie do Zmierzchu, a nie
będzie co z ciebie zbierać."
   Trudno mi się do czegokolwiek przyczepić w tym tekście. Z dokładnością można wyłapać pozytywne strony, które z powieści „Złodziej dusz” trafiły na strony opowiadania „Wilk w owczej skórze”. Mamy więc dawkę nietypowego humoru istot nadprzyrodzonych, oryginalnych bohaterów, świetne dialogi oraz Thorn – czyli miejsce magiczne w polskich realiach. Do tego trochę akcji, śledztwo Dory Wilk i mamy bardzo wciągające opowiadanie, które dla wielbicieli twórczości Anety Jadowskiej (oraz serii z tą właśnie bohaterką, tj. Dorą) staje się lekturą więcej niż obowiązkową.
" — Wpraszasz się na podwieczorek? — zapytał z uśmiechem,
kiedy dotarliśmy przed drzwi. — Tylko uprzedź mnie
z góry: czy jako dawca, czy biorca... żebyśmy uniknęli nieporozumień."
   Jedyną rzeczą, która była dla mnie lekkim minusem, to brak akcji. Nie chodzi o to, iż tam się nic nie dzieje, skądże znowu, jednak brakowało mi nieco ‘ruchu’, że tak powiem. Dodatkowo wciągająca lektura skończyła się zbyt szybko jak dla mnie, ale nie wymagajmy od opowiadania nie wiadomo ile stron. Tyle, ile jest, w zupełności wystarczy, zostawia czytelnikowi odczucie niedosytu, ale jednocześnie kusi go do kolejnej części serii, więc  jednocześnie można potraktować to jako rzecz pozytywną:)

   Gdybym miała krótko określić całe opowiadanie, byłoby to słowo: rewelacja. Nie chce przesadzać zbytnio i przesładzać, jednak w przypadku „Wilka w owczej skórze” inaczej nie mogę. Świetnie rozegrana fabuła daje czytelnikowi wiele satysfakcji i nadziei na kolejną fantastyczną część serii. Te kilkadziesiąt stron pochłania się w zawrotnym tempie, co może powodować rozczarowanie, ale i radość z pozytywnych wrażeń po lekturze. Mnie pozostają same korzystne wspomnienia i wiem, że do opowiadania wrócę nie raz. Serdecznie polecam! 

Za możliwość przeczytania opowiadania dziękuję serdecznie portalowi Gavran.pl:

Autor: Aneta Jadowska
Tytuł: Wilk w owczej skórze
Rok wydania: 22 listopada 2012
Liczba stron: 73
 
E-book do kupienia za symboliczną cenę już od 22 listopada, później będzie można go przeczytać na stronie autorki:)

piątek, 16 listopada 2012

"Przyciągnij miłość" - Agnieszka Przybysz

Książka nie magnes, nic nie przyciągnie...


   Z reguły stronię od wszelakiego rodzaju poradników i przewodników po danej dziedzinie. Jakoś nie mam ochoty wyczytywać często nieuzasadnionych porad osób, które opisują dany przypadek czysto teoretycznie (z reguły w praktyce rzadko się zdarzają, więc po co tworzyć coś takiego?). „Przyciągnij miłość” to książka, która trafiła do mnie kolejny raz niespodziewanie i z góry miałam ochotę ją odrzucić, zważając na jej tematykę, ale postanowiłam, że dam jej szansę. Odczucia pozostały mieszane i jak dotąd nie zmieniłam zdania względem poradników różnorakiej maści…

   „Przyciągnij miłość” to polski przewodnik budowania relacji, stworzony przez Agnieszkę Przybysz, zajmującą się coachingiem, jest ekspertką w tej dziedzinie. Zbiór informacji zawartych w książce pochodzą z długoletniego doświadczenia autorki, jej techniki pomagają ludziom odnaleźć i zbudować relację między sobą. Dzięki nim w końcu mogą cieszyć się szczęściem i… miłością.

   Tym razem nie będę rozwodzić się dłużej nad tytułem. W przypadku książki „Przyciągnij miłość” jakoś brakuje mi słów, którymi mogłabym opisać wrażenia z lektury. Nie są one wcale pozytywne, ani też negatywne i dlatego trudno jest mi cokolwiek o niej napisać. Z pewnością bardzo często napotykałam nieco nużące opisy, nieco odbiegające od rzeczywistości, przez co nie mogłam skupić się na treści ani zrozumieć, o czym w tej chwili czytam. Wielokrotnie również zastanawiałam się, do czego zmierza ta książka – do pokazania mi, jak zbudować relację z ludźmi czy też… ‘zryć mi beret’ i zostawić na lodzie. Niestety, w tym przypadku zabrakło książce iskry, która zapaliłaby we mnie, czytelniku, chęć poznania treści dogłębniej i zainteresowania się bardziej tematem…

   Na pracy pani Agnieszki Przybysz się nie znam, niestety, i być może ta książka według ekspertów jest dobra (no ale kto miałby być takim ekspertem, skoro dla ludzi to jest…), ale jako zwykły człowiek i miłośnik literatury muszę stwierdzić, że jest po prostu blada, nijaka. Owszem, czasami niektóre zdania fajnie brzmiały, zapadły mi w pamięć, ale na tle całości nie wyglądają atrakcyjniej. Z reguły toleruję takie książki, ale tylko wtedy, gdy autor potrafi mnie przekonać swoim słowem do treści, którą chce przekazać. Miałam podobną sytuację w przypadku „Siły” Rhondy Byrne, ale mimo mało ciekawego tematu autorka jakoś skusiła mnie swoim zdecydowanym tonem, jaki brzmiał w słowach. „Przyciągnij miłość” poległo na całej linii, nie przypadło mi do gustu pod względem treści ani stylu, w jakim zostało napisane. Być może zainteresuje ten tytuł ludzi z branży autorki bądź ludzi, którzy szukają porad w każdym źródle. Ja natomiast tego nie ‘kupuję’. Niestety… 

Za książkę dziękuję wydawnictwu Nowa Proza:
Autor: Agnieszka Przybysz
Tytuł: Przyciągnij miłość
Wydawnictwo: Nowa Proza
Rok wydania: 2012 (II)
Liczba stron: 304