środa, 22 sierpnia 2012

"Wejście w zbrodnię" - Jill Hathaway

"Wejście w zbrodnię" Jill Hathaway

   Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o książce Jill Hathaway „Wejście w zbrodnię” od razu przyszło mi na myśl, że jest ona warta uwagi. Uwielbiam kryminały, a opis tej książki dodatkowo rozbudził moją ciekawość. Po lekturze muszę powiedzieć, że jestem mile zaskoczona fabułą, która na swój sposób jest intrygująca i wciągająca, i choć czasem odnosi się wrażenie, iż nie jest ona niezwykła, to po skończeniu lektury na długo pozostaje ona w pamięci.
Sylvia Bell to nastolatka, która przeżywa rozterki jak każda inna rówieśnica. Ale tylko z pozoru. Jest inna i nie chodzi tylko o kolor włosów. Sylvia, oficjalnie znana jako ofiara narkolepsji, nie tylko często traci przytomność, ale podczas zapadania w głęboki sen potrafi wniknąć w umysły innych ludzi. Tę umiejętność skrywa głęboko w sobie, do czasu jednak, gdy przez przypadek stanie się świadkiem popełnienia morderstwa…Widzieć zbrodnię i nic nie zrobić? To absurd. Sylvia musi wykorzystać swoją umiejętność, aby dotrzeć do sprawcy. Nawet, jeśli będzie to ktoś bliski…
    „Wejście w zbrodnię” już od pierwszej chwili wydawało mi się niezwykłe. O takim pomyśle jeszcze nigdy nie słyszałam, choć trochę kryminałów mam już za sobą. W tym przypadku Jill Hathaway połączyła ciekawy wątek kryminalny z opowieścią dla młodzieży, która z pewnością zainteresuje i przyciągnie również starszych czytelników. Jest to zasługa dobrej narracji, po wydarzeniach w książce oprowadza czytelnika główna bohaterka, Sylvia, jednak nie jest to typowo nastolatkowy typ myślenia. Wszystko, o czym czytamy, nie jest nakreślone banalnym i zwyczajnym stylem, gładko, ale równocześnie z ciekawością można wczytać się w zapisane słowa. Odnosi się wrażenie, jakby bohaterka była nadto dojrzałą osobą, ale wszechobecny jest również posmak nastoletniego życia i takie połączenie wyszło narracji na korzyść. Łatwo i szybko się czyta, ale bardzo mocno wciąga i trzyma w napięciu.
   Na początku nieco obawiałam się przewidywalności  w fabule. Dość często kryminały są wciągające, ale schematyczne i do bólu przewidywalne. „Wejście w zbrodnię”, owszem, posiada nieco przebłysków, które można zaliczyć do mniej udanych, jednak bardzo wiele wątków wzbudza zaskoczenie. Widać wyraźnie, że autorka miesza w fabule, podsuwa czytelnikowi kilka tropów, a kiedy wszystko wydaje się jasne, znów pojawiają się wątpliwości, doprowadzając do zaskakującego finału. Czasem może się to wydawać denerwujące, ale ostatecznie bardzo dobrze wpływa na odbiór całego napięcia, które wzrasta i opada, zapewniając czytelnikowi mnóstwa emocji.
   Ogólnie rzecz biorąc, książka jest świetna. Posiada wiele ciekawie dogranych wątków, w tym dobrze rozwinięty romans. Może nieco zmieniłabym niektóre poczynania bohaterki, które rzutują na ocenę jej postaci, ale i bez tego nie jest źle. Pani Hathaway stworzyła coś niebanalnego ze zwyczajnego, ludzkiego życia i w ciekawy sposób przedstawiła swoje wyobrażenia. Wielokrotnie można złapać się na tym, że dany wątek widzi się jako kadr filmowy – to oczywiście jest zasługa dobrej narracji oraz szczegółowych, acz nie za długich opisów. Z pewnością przypadnie ona do gustu miłośnikom młodzieżowej literatury, ale również lubiących zagadki kryminalne i romanse. „Wejście w zbrodnię” bowiem jest mieszanką różnego rodzaju wątków, które scalone ze sobą tworzą ciekawą całość. Warto zapoznać się z tą książką, bowiem jej fabuła zostaje na długo w pamięci. I są to same pozytywne wrażenia…
 Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Bellona:
Autor: Jill Hathaway
Tytuł: Wejście w zbrodnię
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 296

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

"Sekrety Los Angeles" - Susan Crosby

"Sekrety Los Angeles" Susan Crosby

   Wiele razy spotkałam osoby, które na słowo ‘romans’ kręciły nosem, mówiąc, że takich lektur nie czytają. Ja jednak wyznaję zasadę, że raz na jakiś czas dobre romansidło kobiecie nie zaszkodzi. Ostatnimi czasy nadeszła kolej na „Sekrety Los Angeles” autorstwa Susan Crosby, która dodatkowo skusiła mnie wątkami detektywistycznymi, należącymi do jednego z moich ulubionych gatunków literackich. Wydawać by się mogło, że połączenie lekkich opowiastek romansowych z tłem kryminalnym może wypaść blado, jednak po zapoznaniu się z lekturą pani Crosby zanikają wszelkie uprzedzenia, a sama książka wydaje się bardziej charakterystyczna niż może się wydawać.

   Nate, Sam i Arianna to trójka przyjaciół, którzy prowadzą agencję detektywistyczną w Los Angeles. Sprawy, które prowadzą, nieuchronnie łączą się z ich życiem osobistym, co doprowadza do diametralnych zmian. Każde z trzech opowiadań, tj. „Zadanie dla dwojga”, „Listy bez podpisu” oraz „Zmowa milczenia” opowiada o jednym z trójki wspólników, którzy przeżywają miłosne rozterki, ciekawe przygody oraz wdrażają mnóstwo życiowych zmian. Wszystkie historie kończą się szczęśliwie, chociaż nic nie wydało się takie proste…[więcej]

    „Sekrety Los Angeles” z miejsca wpadły mi w oko, wątek detektywistyczny skutecznie do mnie przemówił. W dodatku planowałam przeczytać lekką i niezobowiązującą lekturę, przy której będę mogła zrelaksować się w ostatnie dni wolnego. Susan Crosby, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że stworzyła cos banalnego, dodała tło zagadek i działań detektywistycznych, co wyszło lekturze na plus. Bardzo przyjemnie czytało się opowieści romansowe, które przeplatały się z działaniami głównych bohaterów, pracujących w agencji detektywistycznej. Przypuszczałam, że być może wyjdzie z tego poplątana fabuła, która nijak będzie do mnie przemawiać, tymczasem okazało się, że każde z trzech opowiadań bardzo przyjemnie się czytało. Poza tym, choć romanse dominują (jak na typ książki przystało), to nie są one wysunięte na pierwszy plan, przeplatają się przez inne wątki, co dało estetycznie ciekawy efekt.

   Ponadto do lektury skusiłam się ze względu na fakt, że wszystkie opowiada zostały napisane przez jedną autorkę, czyli Susan Crosby. Ostatnio czytałam książkę z tej serii, gdzie każda historia miała swojego autora i trochę ciężko było mi ocenić całokształt. W tym przypadku zdanie wyszło jednoznaczne, mogę jedynie napisać, które opowiadanie podobało mi się najbardziej. Wszystkie bynajmniej zostały napisane prostym, zwięzłym i lekkim stylem, co oczywiście pozwala na szybki odbiór tekstu oraz łatwe zrozumienie (chociaż, co tutaj byłoby niezrozumiałe). Podobało mi się to, że autorka nie skupiła się na skrupulatnych opisach scen miłosnych, skupiła się na ogólnikach. Podobnie jak w przypadku innych fragmentów, pani Crosby postawiła na zwięzłe informacje, bez zbędnych szczegółów, co wpłynęło na jakość historii. W przypadku innego gatunku literackiego, brak takich detali mógłby zaszkodzić fabule, tutaj jednak przemawia to na korzyść lektury.

   Podsumowując, jeśli ktoś nadal nie jest przekonany do lekkich romansideł, może warto zmienić swoje uprzedzenia? Nie wszystkie książki są aż takie złe, większość jest bardzo ciekawa i sprawia wiele frajdy czytelniczkom (i nie tylko). „Sekrety Los Angeles” zaliczają się właśnie do niewymagającego typu książek, ale jednocześnie pozwalają na świetne zajęcie czasu, który wcale nie będzie odczuwany jako zmarnowany. Ciekawe historie połączone z wątkiem detektywistycznym sprawią, że nie tylko fanki romansów oraz kobiecej literatury mogą zainteresować się tym tytułem. Ja poleciłabym ją każdemu, kto poszukuje lekkiej i wciągającej fabuły, zwłaszcza tym, którzy na wakacjach chcą czegoś prostego i interesującego. Lektura pani Crosby plasuje się bowiem dość wysoko w kategorii romansideł. A dodatkowo jest bardziej charakterystyczna niż typowe przedstawicielki tego gatunku…

Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Mira/Harlequin:
Autor: Susan Crosby
Tytuł: Sekrety Los Angeles
Wydawnictwo: Mira/Harlequin
Rok wydania: sierpień 2012
Liczba stron: 448

środa, 15 sierpnia 2012

"Notatki samobójcy" - Michael Thomas Ford

"Notatki samobójcy" Michael Thomas Ford

   W moim życiu czytelniczym ostatnich miesięcy już po raz drugi spotykam się z trudnym tematem, jakim jest samobójstwo. Samo określenie wywołuje u mnie gęsią skórkę i skrajne emocje, dlatego obawiałam się nieco lektury tej właśnie książki. „Notatki samobójcy”, bo o niej mowa, z początku wydawały mi się niezbyt ciekawym tytułem, odstawiłam ją na bok, czekając na odpowiedni moment. Jak się okazało, książka ta nie jest wymagająca ani trudna, mimo swojej tematyki. Przewijający się przez prawie wszystkie strony czarny humor bohatera dodatkowo urozmaica tekst, który nie tyle, co szokuje, tylko… nie raz wywołuje u czytelnika uśmiech.

   Jeff to piętnastolatek, który po nieudanej próbie samobójczej trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie ma spędzić czterdzieści pięć dni. W tym czasie uczestniczy w terapii grupowej, gdzie poznaje skrajnie różnych od siebie ludzi. Jeff jednak nie chce przyznać się przed innymi, a tym bardziej przed sobą, co popchnęło go do targnięcia na własne życie. W czasie pobytu w szpitalu wydarzy się bardzo wiele, co może przyczynić się do zmian w, trwającym nadal, życiu nastolatka…
„[…]- Witaj na Obozie Czubków, gdzie uczestnicy mają świra, a instruktorzy wymagają, żebyś brał prochy.” (str. 29)
   Jak już wspomniałam, ciężko czytać o samobójstwie, prawda? Zwłaszcza, kiedy obraz przedstawiony przez autora książki jest wyjątkowo mroczny i skupia się wokół jednego: właśnie na samobójstwie. Pytania, niedowierzania i zaprzeczanie… „Notatki samobójcy” to lektura bogata w przemyślenia nastolatka, ale nie skupia się głównie na tym, jakby tu poprawić to, czego się nie skończyło, ale zaskakująco ciekawie i z nutą ironii („-Zrobiłem to, bo... […]Bo nie mogę żyć na tym świecie co Paris Hilton.”*str35) przedstawia świat oczami nastolatka, który nie radzi sobie dobrze w życiu. Autor do końca trzyma w niepewności, dlaczego chłopak chciał popełnić samobójstwo, ujawniając powód dopiero na końcu, przez całą lekturę skupił się na obserwacjach chłopaka, na tym, jak postrzega innych i jak się zachowuje w danej sytuacji. Dzięki temu samemu można dojść do pewnych wniosków, które układają się w logiczną całość w podsumowaniu książki.
   „[…] –Twierdzisz, że zrobiłeś sobie krzywdę, bo chcesz być baletnicą? Dobrze zrozumiałem?
    –Tak, to wszystko przez nią. Ona mnie do tego zmusiła. Opętała mnie Wieszczka Cukrowa.” (str.46)
    Dobry wpływ na odbiór tekstu ma narracja pierwszoosobowa, forma notatek Jeff’a, dzięki którym łatwiej jest poczuć sytuację nastolatka, lepiej zrozumieć to, co ma do przekazania. Duży plus można przypisać autorowi za to, że w wielkim stylu wczuł się w rolę zagubionego, pełnego ironii i czarnego humoru nastolatka. Wyraźnie zaciera się granica między narratorem, który opowiada o tym, co się dzieje, a tym, jak prowadzi czytelnika bohater. Czytając, ma się wrażenie, jakby Jeff opisywał specjalnie dla nas każde wydarzenie, jakbyśmy czytali jego pamiętnik. Bardzo dobrze skonstruował autor jego notatki.
„ Kończy się mój pierwszy tydzień w Klubie pod Prochami. Zamiast imprezy, czekała mnie inna niespodzianka: mama i tata przyszli w odwiedziny.”  (str. 55)
   Wiem, trudno śmiać się w czasie, kiedy czyta się o samobójstwie (samo brzmienie słów może wywołać niemiłe spekulacje), jednak ironia bohatera nie pozwala na nic innego. Wielokrotnie można złapać się na tym, że parskniemy śmiechem bądź zaśmiejemy się z tekstu bohatera. To jednak nadaje wyraz ‘mrocznej’ tematyce książki, prócz zagłębienia się w trudny temat samobójstwa i przemyśleń nastolatka, czujemy emocje bohatera, jak odreagowuje, jak postrzega różne rzeczy. To scala jakby czytelnika z lekturą, co wpływa na szybkie czytanie, ale także na łatwiejsze zrozumienie tekstu.
"[...]-Co to są przyjaciele?
- Ludzie, z którymi lubisz spędzać czas. Ludzie którym się zwierzasz.
 - Niewidzialni się liczą? Jeśli tak, mam pana Zbysia Misia i elfa Chichota Czubka."
   Dlatego polecam sięgnięcie po książkę każdemu. W tym przypadku raczej nie kierowałabym się uprzedzeniem do trudnych tematów, raczej lekką i niezobowiązującą lekturą, którą „Notatki samobójcy”, wbrew pozorom, są. Ciężko stwierdzić, komu najbardziej by się spodobała, mnie jako małej fance rozważań psychologicznych, książka bardzo się spodobała i wiem, że polecę ją każdemu. Wbrew uprzedzeniom, łatwo się ją czyta i przede wszystkim, łatwo rozumie. Wielokrotnie można poczuć smak ironii, ale również ciekawych spostrzeżeń nastoletniej osoby. Książka może na pierwszy rzut nie zachęca, ale zapewniam, że podczas czytania można nie raz odczuć wiele emocji… 

Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Nasza Księgarnia:
Autor: Michael Thomas Ford
Tytuł: Notatki samobójcy
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 272

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

"OMG czyli racje i oracje" - Amy Fellner Dominy

"OMG czyli racje i oracje" Amy Fellner Dominy

   Amy Fellner Dominy w swym powieściowym debiucie „OMG czyli racje i oracje” porusza niełatwy, ale powszechny temat wiary. Przedstawiając historię młodej nastolatki, która oracjami walczy o swoje, ukazała kwestie wyznania, które w świecie młodego pokolenia może sprawiać nie lada problemy, jednak winę za to ponoszą różne czynniki. Dobrze skomponowana powieść przez autorkę, można rzec, przyniosła jej udany debiut, który z pewnością umili czas czytelnikowi oraz w pewien sposób czegoś nauczy. W końcu dobrych książek z morałem nigdy za wiele…

   Ellie ma czternaście lat i lubi dyskusje. Potrafi się z kimś wykłócić o wszystko. Zapisuje się na obóz oratorski, dzięki którym będzie mogła wywalczyć stypendium do wymarzonej szkoły. Na drodze do jego spełnienia staje jednak kwestia wiary nastolatki. W kwestionariuszu, który otrzymuje od dyrektorki, musi określić, jakiego jest wyznania. Jej mama jest Żydówką, a tata chrześcijaninem. Dziewczyna musi podjąć decyzję, czy ukryć połowę pochodzenia, czy też wpisać prawdę, zwłaszcza, gdy niektórzy mogą być uprzedzeni do jej wiary…

   Patrząc na okładkę książki może się wydawać, że jest to jakieś nowe czytadło dla nastolatek. Nic bardziej mylnego. Książka ta, owszem, jest dla młodzieży, jednakże z pewnością nie zalicza się do cukierkowych powieści dla nastolatek rodem ze współczesnego Disney’a. Trochę na początku obawiałam się co do realności swoich uprzedzeń, jednakże ciekawe wprowadzenie do fabuły oraz mądre spojrzenie na życie nastolatki uświadamia i przygotowuje do interesującej i zajmującej lektury. Bardzo spodobało mi się to, że autorka nie skupiła się na samych perypetiach Ellie, tylko postarała się o ciekawe przemyślenia nad jej życiem, nad kwestią wiary jej i jej rodziny oraz, co równie ważne, bardzo dobrze przedstawiła cały obraz wspinającej się po szczeblach marzeń nastolatki. Co więcej, opisy poszczególnych przemyśleń ani trochę nie nudzą, tylko wprost przeciwnie: pociągają czytelnika do głębszej lektury i refleksji. Również na plus można zaliczyć fakt, iż mądre przemyślenia w bardzo lekki sposób zostały połączone z humorem, jaki panuje w książce. Obie rzeczy nie kolidują ze sobą, autorka umiejętnie podeszła do przedstawianego tematu i konsekwentnie przekazała cały pomysł.

   Głównej bohaterce również nie mam co zarzucić. Ellie jest bardzo ciekawą kumulacją kilku osobowości, potrafi odnaleźć się w każdym środowisku, a zwłaszcza w światku oratorskim. Jej zdolność do wykłócania się o wszystko (głównie z dziadkiem) pomaga jej w realizacji marzeń, ale też często komplikuje wiele spraw. Wykreowana postać przez panią Amy Fellner Dominy wydaje się już na pierwszy rzut oka bardzo sympatyczna, chociaż w niektórych momentach może nieco denerwować. Jednak dzięki temu ta postać jest bardziej żywa, bardziej realna i od razu łatwiej ją zrozumieć. Co więcej, na pierwszy rzut oka może wydawać się typową nastolatką, która w żaden sposób się nie wyróżnia, a jednak z każdym kolejnym rozdziałem można złapać się na tym, że sami chcielibyśmy być podobni do Ellie…

   Książka „OMG czyli racje i oracje” stanowi połączenie dwóch ważnych tematów: pogoń za dobrą przyszłością oraz wiara. Amy Fellner Dominy udało się stworzyć historię opartą na tych obu wątkach, co oczywiście wyszło jej bardzo dobrze. Nie warto odrzucać jej z góry za, być może czyimś zdaniem, trudne tematy, bowiem one wcale nie są takie ciężkie jak się zdaje. Autorka przedstawiła je rzeczowo, ale subtelnie i z dozą humoru. Przede wszystkim dobrze wpłynęło na to przedstawienie historii oczami nastolatki, w narracji pierwszoosobowej, dzięki czemu zyskujemy lepszy obraz sytuacji oraz wszystkie potrzebne informacje, przemyślenia z „pierwszej ręki”. Dodajmy do tego lekki i przystępny język, jakim posługuje się autorka i wychodzi nam naprawdę udana lektura.

   Warto zapomnieć o uprzedzeniach i skusić się na małe oracje z Ellie. Przyznam szczerze, że w moim przypadku to podziałało, wyłączyłam w sobie stałe obawy i książkę czytało mi się bardzo dobrze. Co więcej, łatwo przystosowałam się do fabuły, która porusza wiele interesujących tematów. Oprócz mile spędzonych chwil można też poznać wiele ciekawych kwestii, np. obyczaje Żydów oraz słówka i powiedzenia w jidysz. I nie są to bynajmniej nudne słówka. Polecam szczególnie młodzieżowej części czytelniczego światka, bowiem w zupełności jest to właśnie lektura dla młodych, jednak nie tylko oni odnajdą się w lekturze. Z pewnością i starsi miłośnicy literatury znajdą w niej coś dla siebie, albo zwyczajnie pozwolą sobie na małe i lekkie odejście od zwyczajnego upodobania. Osobiście jestem zadowolona z wrażenia, jakie pozostawiła po sobie książka „OMG czyli racje i oracje” i wiem, że będę ją polecać każdemu. Także: zachęcam!

Recenzja została napisana dla portalu nakanapie.pl:
Autor: Amy Fellner Dominy
Tytuł: OMG czyli racje i oracje
Wydawnictwo: Egmont Polska
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 271

niedziela, 12 sierpnia 2012

"Drzwi o trzech zamkach" - Sonia Fernández-Vidal

"Drzwi o trzech zamkach" Sonia Fernández-Vidal

   Z pewnością na pytanie: czy lubisz fizykę? większość odpowie: nie! Ja również zaliczam się do grona osób, które nie cieszą się zbytnio na wieść, że trzeba uczyć się tego przedmiotu. Na szczęście to już za mną. A jednak jako czytelnik skusiłam się na lekturę „Drzwi o trzech zamkach”, która opowiada… o fizyce kwantowej. Ale nie jest to typowa książka naukowa, gdzie wzory i teorie przewijają się przez każdą stronę. To niezwykła fantastyczna opowieść dla młodych czytelników, która w ciekawy sposób przenosi go w świat fizyki kwantowej, pełnej sympatycznych elfów i wróżek, którzy zgłębiają wiedzę na ten temat w bardzo przyjemny sposób.

   Czternastoletni Niko, w drodze do szkoły, natrafia na tajemnicze drzwi o trzech zamkach. Nie podejrzewa, że za ich sprawą trafi do innego świata – świata fizyki kwantowej. Jednak ta wizyta w innym wymiarze będzie miała swój cel: jako jedyny człowiek, który trafił do tego miejsca będzie miał za zadanie wykonać ważną misję, od której powodzenia zależy równowaga między tymi dwoma światami. Z pomocą przychodzi mi piękna wróżka i niesforny elf, którzy wprowadzą go w teorię kwantową oraz przygotują na wykonanie zadania…

   Na początku miałam nieco obaw, że temat fizyki kwantowej zdominuje całą książkę i przyjdzie mi czytać jedynie o wzorach, teoriach i różnych wiadomościach tego zagadnienia. Na szczęście już po pierwszym rozdziale obawy zniknęły, a na ich miejsce wskoczyła ciekawość czytelnicza. Wraz z każdym rozdziałem można dostrzec coraz więcej interesujących zagadnień, które zostały w bardzo dobrym stylu połączone z elementami fantastyki, co dało naprawdę świetny efekt. Czytając „Drzwi o trzech zamkach” można śmiało odprężyć się i zaczytać w świat fizyki kwantowej, która przedstawiona przez panią Fernández-Vidal nie wydaje się ani straszna, ani trudna. Co więcej, fabuła obfituje w różnego rodzaju zagadki, które można rozwiązywać wraz z bohaterem oraz mnóstwo potrzebnych informacji, przedstawionych w banalny i zrozumiały sposób, dlatego wszystko łatwiej zrozumieć aniżeli na zwykłej lekcji fizyki.

   Książka z pewnością skierowana jest do młodszej części czytelników, autorka ukazała świat kwantowy pod jak najlepszym kątem, zwracając szczególną uwagę na swoich odbiorców, czyli postarała się o jak najprostsze wyjaśnienie każdego zagadnienia. Przy czym jest to nie tylko proste, ale połączone z elementami fantasty, co jedynie jeszcze bardziej uprości sprawę, ale dodatkowo zafascynuje młodych ludzi podczas czytania. Jeśli jednak coś nie zostanie zrozumiane, co oczywiście jest możliwe przy fizyce kwantowej, można poznać odpowiedzi w załączonym słowniczku, który mieści się na samym końcu książki.

   Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że spodoba mi się opowieść o fizyce kwantowej… nie uwierzyłabym. O tym musiałam się przekonać dopiero przy lekturze „Drzwi o trzech zamkach”. Mimo iż jest to książka kierowana głównie do dzieci i młodzieży, to wydaje mi się, że zdoła oczarować niejednego starszego czytelnika. Książka tej hiszpańskiej autorki zapewnia wiele ciekawych chwil, które nie tyle co umilą czas, ale również wzbogacą brakującą wiedzę. Łatwo z niej wynieść coś pożytecznego, bowiem nic nie jest trudne ani pokręcone. Dodatkiem do udanej lektury jest barwna kompozycja książki, bogata w ilustracje wszelakiej maści, np. kiedy w treści czytamy o gaśnięciu światła, tło kartki jest ciemne, dzięki czemu lepiej pracuje wyobraźnia. Dlatego zachęcam do sięgnięcia po tą interesującą książkę, jeśli nie ze względu na dobre przedstawienie tematu fizyki kwantowej to chociażby na wątki fantastyczne, które przedstawiają swoimi elementami te trudne zagadnienia. Mnie ta lektura urzekła i wiem, że będę ją polecać każdemu, kto nie pała sympatią do fizyki. Ciekawsza lekcja bowiem czeka na czytelnika w „Drzwiach o trzech zamkach”, o czym można się przekonać samemu. Zachęcam do tego…

Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Bellona:
Autor: Sonia Fernández-Vidal
Tytuł: Drzwi o trzech zamkach
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 208

czwartek, 9 sierpnia 2012

"Sklepik z niespodzianką. Bogusia" - Katarzyna Michalak

"Sklepik z niespodzianką. Bogusia" Katarzyna Michalak

   O twórczości Katarzyny Michalak usłyszałam już dość dawno, w czytelniczym światku jej nazwisko przewijało mi się przed oczami wielokrotnie. W większości przypadków były to bardzo pochlebne zdania, dlatego też zapragnęłam poznać tytuły wyjęte spod pióra tej polskiej autorki. Szczęściem trafiły do mnie dwie części „Sklepiku z niespodzianką”, których urocze okładki kusiły od początku. Po lekturze „Bogusi” mam niejakie zdanie o stylu pani Michalak, jednak aby dobrze wyrobić sobie o kimś opinie, trzeba go lepiej poznać, dlatego poczekam na lekturę kolejnych książek i skupię się jedynie na omawianym tytule.

   Bogusia to młoda kobieta, poszukująca celu w życiu. Trafia do małego miasteczka i tam postanawia zostać i otworzyć sklepik z różnościami, m.in. porcelanowymi figurkami oraz aniołkami. Jej Sklepik z Niespodzianką okazuje się trafnym przedsięwzięciem, swoim urokiem, ale również urokiem właścicielki, przyciąga do siebie wiele ciekawych osobowości miasteczka. Bogusia przeżywa w tym czasie wiele szczęśliwych dni, jednak w życiu nic nie jest jasne i kolorowe. Zawirowania miłosne, nieszczęśliwe wypadki oraz wiele chwil przeplatanych radością i smutkiem wstrząsną życiem kobiety, która mimo wszystko będzie walczyć o swoje…

   Do książek pani Michalak byłam nastawiona bardzo pozytywnie, widząc wciąż nowe i dobre opinie na temat jej książek myślałam sobie, że to musi coś znaczyć. Ale z drugiej strony obawiałam się, że jeśli za bardzo będę wymagać i oczekiwać nie wiadomo jak dobrej lektury, mogę się rozczarować. Przyznam, że na początku było blisko, abym zrezygnowała z czytania „Sklepiku z niespodzianką”, jednak ostatecznie ciekawa fabuła zdołała mnie wciągnąć. Jeśli właśnie chodzi o ten początek, miałam niejasne wrażenie, iż wszystko dzieje się bardzo szybko, w dodatku obraz, jaki został przedstawiony, wydawał mi się za bardzo przesadzony i nierealny. Powiewało sielankowym życiem, co mnie zawsze denerwuje, ale postanowiłam przymknąć na to oko. Była to dobra decyzja, bowiem późniejsze wątki stały się bardziej rozwinięte i obleczone w większą ilość zwyczajowych i ludzkich problemów, co nadało wyraźniejszy obraz fabule, która wyglądała na bardziej „żywą”. Późniejsze tempo akcji nabrało rozpędu i do końca utrzymywało mnie w stanie niepewności oraz wielkiej ciekawości, co wydarzy się dalej. Ponadto wiele sytuacji miało oddźwięk komediowy, dlatego przy lekturze można było dobrze się bawić.

   Powieść zawiera w sobie wiele pozytywnych aspektów i jednym z nich są bohaterowie. I powiem szczerze, że nie zachwyciła mnie tytułowa bohaterka, a mieszkańcy Pogodnej. Każdy z nich wnosi coś do całej powieści, ubarwiając fabułę oraz zapewniając czytelnikowi wiele miłych chwil. Różnorodność wśród postaci wprost bije po oczach: od humorzastej ‘tap madl’ Konstancji po energiczną Adelę, wielkoduszną i pomocną Stasię, malarza i podrywacza Igora oraz zagubioną duszę Lidki. To, co najbardziej mi się podobało wśród nich to fakt, iż nie są oni sztuczni, ale nastawieni na zwykłe życie. Wielokrotnie ich decyzje oraz dialogi wywołują uśmiech oraz dezaprobatę, a także zdziwienie i troskę o nich samych.

   Myślę, że po pierwszej książce Katarzyny Michalak, trudno mi ocenić, jak bardzo mi się podoba jej twórczość. Spodobał mi się lekki i powabny styl jej pióra, jednak wielokrotnie łapałam się na tym, jak denerwuje się nad pojedynczymi słówkami. Często irytowało mnie zdrobnienie słów, odnosiłam wrażenie, jakby tekst kierowany był… do dziecka. Może to było specjalnie, nie wiem, jednak mnie drażni coś takiego (wiem, dziwna jestem). Jednakże, ogółem, autorka w bardzo ciekawy sposób przedstawia to, co przyniesie jej wyobraźnia. Opisy nie są przesadzone, dokładnie w odpowiedniej ilości, co wielce mnie ucieszyło, gdyż zajmujących treści toleruję jedynie w fantastyce. Książkę szczególnie polecam fankom pani Kasi, które do „Sklepiku z niespodzianką” jakimś trafem jeszcze nie dotarły, ale również poszukującym zdrowej i ciepłej literatury polskiej. Uwierzcie, że mimo tych kilku potknięć, warto sięgnąć po nią, dlatego że wiele razy potrafi pozytywnie zaskoczyć. Chociażby końcówka, która z miejsca skłania do szybkiej kontynuacji serii, którą w najbliższych dniach planuję rozpocząć…

Za możliwość poznania (w końcu) twórczości pani Michalak, dziękuję serdecznie wydawnictwu Nasza Księgarnia:
Autor: Katarzyna Michalak
Tytuł: Sklepik z niespodzianką. Bogusia
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 320

wtorek, 7 sierpnia 2012

"Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa" - Marcus Sakey

"Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa" Marcus Sakey

   Kiedy usłyszałam o książce „Dwukrotna śmierć Danela Hayesa”, od razu skojarzyła mi się ona z inną książką (której tytułu niestety nie pamiętam).  Człowiek, budzący się w dziwnym miejscu i nie pamiętający, kim jest? Od razu zdawało mi się to znajome.  Z osądem jednak postanowiłam poczekać do końca książki, co było słusznym posunięciem, bowiem lektura autorstwa Marcusa Sakey’a okazała się czymś zupełnie nowym i świeżym, a przede wszystkim wciągającym. Niebanalna fabuła z mnóstwem zaskakującej akcji z pewnością porywająca niejednego czytelnika.

   Pewien mężczyzna budzi się na plaży, zupełnie nagi i zdezorientowany. Nie pamięta bowiem kim jest i dlaczego tam się znalazł. Wokół panują zupełne pustki, jednak dostrzega on samochód, w którym znajduje pasujące na niego ubrania , zegarek, gotówkę i dokumenty niejakiego Daniela Hayesa. Niestety nic z tego nie jest dla niego znajome… Mężczyzna rozpoczyna poszukiwania swojej tożsamości, podczas gdy policja poszukuje jego. Jedyną nadzieją dla niego jest grająca w serialu, który widział mężczyzna, aktorka. Jej twarz stanie się dla niego wskazówką, dzięki której być może ustali to, kim jest. Dlatego ważne stanie się to, aby ją odszukać.

   Z początku, zanim ktoś wdroży się w lekturę, może się wydawać, że będzie to nudna fabuła, której motywem przewodnim będzie pogoń za ludzką tożsamością. W rzeczywistości to tylko namiastka tego, co się dzieje, dlatego warto odsunąć uprzedzenia. Autor bardzo dobrze poradził sobie z budową całej historii, mnóstwo w niej zwrotów akcji i zaskakujących momentów. Czytając, odnosi się wrażenie przewidywalnych zdarzeń, jednak Sakey mąci i wywraca wątki do góry nogami, przez co zaskoczenie jest jeszcze większe i to sprawia, że czytelnik chce jedynie poznać, co będzie dalej. Co więcej, cała fabuła obfituje w takie wydarzenia, łatwo się w nie wdrożyć, ale równie łatwo można zgubić (chociaż niekoniecznie). Z pewnością jednak dostarcza mnóstwa emocji. Warto jeszcze wspomnieć o charakterze ogólnym fabuły, o obrazie historii. Prócz ciekawych i wciągających wątków kryminalnych i dramatycznych, książka zawiera elementy psychologiczne. Te gry emocjonalne między bohaterami dają ciekawy posmak i wrażenie zwiększającego się co rusz napięcia. Wpływa to pozytywnie na odbiór tekstu, łatwo się do niego przystosować, ale również rzuca dobre światło na zdolności autora.

   Ciekawym ruchem ze strony Sakey’a było ukazanie niektórych momentów w postaci scenariusza. Dzięki dokładnym opisom, co? gdzie? jak? i kiedy? oraz dobrze dogranym dialogom, czytelnik ma okazję poznać dany moment z lepszej strony, tzw. „od kuchni”. Wiadomo, że to samo można opisać w zwyczajny sposób, jednak w tym przypadku takie posunięcie dało ciekawszy efekt, a poza tym, dobrze skomponowało się z wątkiem filmowym, tj. aktorstwem bohaterki. Widać wyraźnie, że pisanie w różnych kompozycjach języka nie sprawia autorowi problemu i skrupulatnie to wykorzystał. Dlatego daję duży plus dla umiejętności pisarskich Marcusa Sakey’a.

   Z pewnością „Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa” znajdzie uznanie wśród miłośników dramatów i kryminałów, ale moim zdaniem to świetna pozycja dla każdego, kto lubi wciągające i pełne dreszczy akcje. Książka Sakey’a jest bardzo dobrym tytułem ostatnich miesięcy, dawno nie miałam okazji przeczytać kryminału w zaledwie jeden dzień. Ale to zasługa nie tylko dobrej kompozycji, ale również świetnej narracji autora, która przedstawia wszystko rzeczowo, ale bardzo ciekawie i nawet często żartobliwym tonem, który nadaje dodatkowo interesującej nutki. Jeśli mam być szczera nie podsumowałabym jej jako „Niesamowita, nieziemska historia!” (co można wczytać na okładce), ale podkusiłabym się na małe chłopskie porównanie: kawał dobrej historii „z jajem”. I oby takich książek powstawało więcej…

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Rebis:
Autor: Marcus Sakey
Tytuł: Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa
Wydawnictwo: Dom wydawniczy Rebis
Rok wydania: lipiec 2012
Liczba stron: 416

niedziela, 5 sierpnia 2012

"Lare i t'ae" - Eleonora Ratkiewicz

"Lare i t'ae" Eleonora Ratkiewicz

   Od dawna miałam ochotę na książkę fantastyczną, która w pewien sposób do mnie przemówi. Nie książkę z elementami fantasy, ani na fantasy opartego na współczesności. Brakowało mi dobrej literatury, której różnorodne postacie zdominują moją wyobraźnię. Dlatego ucieszyłam się, że tytuł „Lare i t’ae” Eleonory Ratkiewicz zawitał na mojej półce. Trochę się zmartwiłam, że do już druga część serii, jednak po rozpoczęciu lektury nie odniosłam wrażenia, że coś nie wiem. Mimo iż jest to kontynuacja, nie odczułam tego, a  to oczywiście zasługą jest ciekawej i wciągającej fabuły oraz zajmujących opisów, których znajdziemy w niej bez liku.

   Osiem mocnych Królestw już od dawna ze sobą nie walczy, między nimi panuje ład i spokój. Ich mieszkańcy w leniwie płynące dni pasają bydło i wspominają ubiegłe czasy. Jednak po latach zaczyna im zagrażać susza, która może przysporzyć głodu i wojen. Aby temu zapobiec, Lermett, młody i zdolny król Najlissu, będzie zmuszony przemówić do rozsądku innym. Lecz czy jego mądrość i prawość zdołają załagodzić narastające poruszenia? Na szczęście z pomocą przyjdą mu przyjazne elfy, młody mag i przemądrzały krasnolud. Z taką mieszanką Lermett podejmie ryzyko i spróbuje swych sił…

   Jak już wspomniałam, nieco obawiałam się zaczynać serię od drugiej jej części. Przemogłam się jednak i muszę przyznać, że ani trochę nie doznałam wrażenia, iż jest to kontynuacja. Autorka przekazała całą potrzebną treść w każdym rozdziale, dlatego można bez przeszkód wczytać się w losy bohaterów. Co więcej, tej treści jest naprawdę sporo, opisy przeważają nad dialogami, dlatego na przeczytanie „Lare i t’ae” należy poświęcić więcej uwagi i czasu, aby wszystko klarownie zrozumieć. Nie jest to prosta treść, pani Eleonora skrupulatnie i bardzo barwnie opisuje każdy detal, wszystko wygląda jak dzieło sztuki, nawet te „brzydsze rzeczy”. I z jednej strony to stanowi mocną część fabuły, cały wygląd i estetyka w wyobraźni stanowi wysoki poziom, lecz z drugiej może to nieco nużyć czytelnika, przesadzone zdania dają wrażenie przesytu i człowiek zaczyna się zastanawiać, kiedy się skończy rozdział. Ta druga strona nie dominuje i mnie osobiście nie dotknęła, jednak jeśli ktoś nastawiony jest na łatwą i szybką lekturę, w książce Eleonory Ratkiewicz może tego nie uświadczyć.

   Bardzo pozytywnym aspektem książki jest pomysłowość i świetne wykonanie, ale do tego sukcesu dokładają się również sami bohaterowie. W fabule znajdziemy ich aż nadto, tym bardziej, że prawie wszyscy, o których czytamy, odgrywają równie ważne role w całej historii. Nie ma miejsca na przypadkowe postacie, autorka każdemu z nich przydzieliła sprawiedliwie odpowiednią kwestię i to dało bardzo ciekawy obraz nie tylko fabuły, ale również różnorodności bohaterów. Poszczególnych osób nie ma co wyróżniać, każda z nich ma w sobie nutkę czegoś interesującego, ale warto wspomnieć, że nie są oni sztuczni ani nudni, ale mają ciekawe osobowości, a co więcej, porozumiewają się często w żartobliwy sposób, dzięki czemu milej czyta się cały tekst.

   Przez początek powieści trochę trudno było mi przebrnąć, jednak z czasem fabuła zdołała mnie niesamowicie wciągnąć. Bardzo mile zaskoczył mnie ciekawy styl pani Ratkiewicz, która każde zdanie potrafi skonstruować w taki sposób, że wszystko nabiera życia i kolorów. Nie często trafiam na takich autorów, to też świadczy to o wielkim talencie. Polecam przeczytać „Lare i t’ae” właśnie choćby z tego powodu, bowiem dobre pióro pani Eleonory w pewnie sposób maskuje niedoskonałości (które w pewnym stopniu się ukazują), ale przede wszystkim jest filarem całej powieści. Tak samo pewnie jak poprzedniej części „Tae ekkejr!”, którą mam nadzieję w przyszłości przeczytać. Skłaniałabym się tutaj do zachęcenia głównie fanów fantastyki, jednak polecę ją wszystkim, którzy poszukują ciekawej i dobrze ilustrującej się historii. Mimo iż początek nie zachwyca, kolejne rozdziały po prostu pochłaniają bez reszty. Serdecznie i gorąco zachęcam!

Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Fabryka Słów:
Autor: Eleonora Ratkiewicz
Tytuł: Lare i t'ae
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 520

czwartek, 2 sierpnia 2012

"Księżycowa przysięga" - J.R. Ward

"Księżycowa przysięga" J.R. Ward

   Od dłuższego już czasu nie zabieram się za serie książkowe, w których główną rolę odgrywają wampiry. Również pojedynczych książek o tej tematyce staram się nie ruszać. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Ten temat zdążył się już wypalić w literaturze, nie ma już nic takiego, co zdołałoby zachwycić i zaskoczyć czytelnika. Jednak wciąż z wielką chęcią podchodzę do serii J. R. Ward „Bractwo Czarnego Sztyletu”, bowiem mimo oklepanej już tematyki wampiryzmu oraz wciąż kontynuowanej serii nie czuć nudy ani powielanych schematów, bohaterowie wciąż zaskakują, a co najważniejsze: humor w fabule pozostaje świetny i niezmienny.

   Xhex, uwolniona spod niewoli Lahsera, dochodzi do siebie w siedzibie Bractwa. Kobieta miewa złe wspomnienia i koszmary, które łagodzi obecność Johna. Oboje w równej mierze chcą zemścić się za to, co zrobił jej syn Omegi, co ułatwia im działalność jego ojca. Podczas wspólnych działań oboje dowiadują się nieco więcej o sobie. Odkrywają również, że są sobie przeznaczeni. Kiedy postanawiają wyprawić zaślubiny, okazuje się, że jeszcze jest wiele rzeczy, o których nie wiedzą, a te, które wychodzą na jaw, są w stanie zaskoczyć każdego…

   To już dziesiąty tom serii „Bractwa czarnego Sztyletu”. W przypadku innej serii z pewnością zaczęłabym się zastanawiać, jak długo jeszcze przyjdzie mi czytać o wampirach. Jednak w książkach pani Ward wciąż panuje niezmienny styl i humor bohaterów, które przekładają się na rzeszę fanów, jakich posiada cały cykl. Przyznam szczerze, że obawiałam się, co jeszcze uda się wymyślić autorce w dziesiątym już tomie, jednak na szczęście obawy prysły już po pierwszym rozdziale. Świetnie skomponowana fabuła, oplatana wartkim i charakterystycznym stylem dała ciekawy efekt kolejnej wspaniałej części. Co więcej, wciąż przepełniona jest poczuciem humoru, świetnymi powiedzonkami oraz lekkim podejściem bohaterów do różnych spraw. Książka posiada również wiele dokładnych opisów walk oraz akcji, co przekłada się na dobre wyobrażenie czytelnika, łatwo jest wciągnąć się w wir ciosów, które wywołują dreszcz emocji. Pod względem bogactwa treści „Księżycowa przysięga” stoi na bardzo wysokim poziomie.

   Każda część serii „Bractwa…” opowiada głównie o losach dwojga bohaterów, w tym tomie mowa jest o Xhex i Johnie. Za każdym razem, kiedy czytałam o poszczególnych postaciach, lepiej je poznawałam i od razu lepiej się z nimi sympatyzowałam. Wiadomo, każdy znajdzie gdzieś swojego faworyta, jednak w przypadku bohaterów BCS, moim zdaniem, każdy zasługuje na sympatię z naszej strony. Wszyscy są bowiem charakterystyczni, ciekawi i inni, niepowtarzalni. Również mowa tu o Xhex i Johnie. Tym razem można przyjrzeć się dwóm równym sobie osobom, bardziej komplikują sobie ich wspólne życie, w końcu ona i on pragną tego samego. Miłość i przeznaczenie jest jednak silniejsze, przełamie wszystkie bariery między nimi. Nawet problemy w komunikacji niemowy i wiecznie nadpobudliwej symphatki.

   Zawsze mam problem z ogólną oceną poszczególnych części całego cyklu. Każda z nich jest ciekawa i inna, co charakteryzuje właśnie tą serię. „Księżycowa przysięga”, mimo iż jest to już dziesiąty tom, zaskakuje w wielu momentach, czuć świeżość w kartkach tej historii. Poczucie humoru bohaterów pozostaje niezmienne , autorka bardzo dobrze nimi pokierowała. Dodatkowo świetny, beztrosko lekki styl pani Ward wciąż pozostaje ten sam, cały czas pozostawia pozytywne wrażenie po skończeniu lektury. Szczególnie polecam ją fanom serii, ale również każdemu oddanemu fanowi fantastyki. Nie warto kierować się w tym przypadku uprzedzeniem do wampiryzmu (jaki trwa przy mnie od jakiegoś czasu), ponieważ wampiry Bractwa skupiają się głównie na walkach, ich tradycjach oraz ciekawych akcjach. Często można zapomnieć, że czyta się właśnie o tych mrocznych postaciach. Poza tym ciekawe oddanie humoru retuszuje niedoskonałości, i zamiast skupiać się na nich, czytelnik świetnie się bawi podczas czytania. Dlatego polecam wszystkie części, łącznie z „Księżycową przysięgą”. Osobiście, uprzedzona do tej tematyki, wciąż oczekuje nowych części. Uwierzcie, że naprawdę warto.  

Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Videograf:
Autor: J.R. Ward
Tytuł: Bractwo czarnego Sztyletu. Księżycowa przysięga
Wydawnictwo: Videograf II
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 304

środa, 1 sierpnia 2012

Podsumowanie lipca...;)

Witajcie;)
No i za nami kolejny miesiąc, wakacyjny. Szczerze przyznam, że zleciał tak szybko, że nawet się nie zorientowałam, jakim cudem już się skończył... Przed nami sierpień, mam nadzieję, równie obfity w książki i wypoczynek, co akurat przyda się przed następnym rokiem szkolnym:P
Nie przedłużając, oto bilans ostatniego miesiąca:
Liczba książek przeczytanych w miesiącu lipcu: 14
Liczba zrecenzowanych książek: 14 (+3 filmy)
Liczba stron przeczytanych w tym miesiącu: 5075, co daje dziennie: ok. 164
Liczba odwiedzin w miesiącu lipcu: 2243

Książka, która w tym miesiącu była moją ulubioną: "Kwiaciarka" oraz "Kwiaciarka 2" 
Autor, który w tym miesiącu był moim ulubionym: Ksawery de Montepin,
Liczba wygranych konkursów: 1


Wynik nieco lepszy od poprzedniego miesiąca, co oczywiście cieszy;) Chociaż miałam większe założenia na ten miesiąc, to i tak nie zmienia postaci rzeczy, w końcu, kiedy słońce przygrzewa i jest tyle czasu wolnego, nie tylko na książki chce się go pożytkować, prawda?
Zaczął się sierpień, czyli już 11 miesiąc blogowania! Rany, ależ ten czas leci;) 14 września będziemy obchodzić pierwszą rocznicę, z tej okazji pomyślę nad jakimś konkursem, w końcu jest co świętować, a jak świętować, to z pompą;) Dlatego już dziś zapraszam do śledzenia wpisów, nie tylko recenzji, które staram się pisać jak najlepiej i jak najrzetelniej, ale również po inne informacje. Serdecznie zapraszam moich stałych czytelników (macham do Was!), którym dziękuję za wszystko oraz każdego, kto uwielbia książki;) Postaram się podzielić moim zdaniem jak najlepiej.
Miłego dnia! Trzymajcie się! I do następnej recenzji;)