piątek, 28 lutego 2014

"Mona" - Dan T. Sehlberg

Wirus, który zaraża wszystk(ich)o

   Czarna seria to jedna z lepszych literackich serii, jakie są wydawane na naszym rynku. Przede wszystkim kojarzy się ona z kryminałami, ale od niedawna swoją tematykę poszerzyła również o thrillery. To dobra wiadomość dla fanów czytelnictwa. Pierwszym tytułem, jaki zaistniał w Czarnej Serii jest książka „Mona” autorstwa Dan T. Sehlberg’a. Intrygująca powieść o pewnym wirusie komputerowym, który atakuje ludzi, nie tylko w teorii wydaje się ciekawa. W praktyce, choć po ciężkim początku, można nieźle wsiąknąć i oderwać się dopiero na koniec lektury. Jeśli seria będzie obfitować w podobne tytuły, sukces będzie gwarantowany…

   Eric Söderqvist to wybitny naukowiec, który stworzył epokowy wynalazek – Mindsurf. Jest to trójwymiarowy Internet, kontrolowany siłą umysłu. Pierwszą osobą, na której przetestował urządzenie, była jego żona, która po kilku godzinach zapada w śpiączkę, poprzedzoną halucynacjami i wysoką gorączką. Lekarze nie znają przyczyn tego stanu, jednak Eric obwinia się, że to jego wina. Czy to możliwe, aby wirus komputerowy, który zagraża systemom bankowym Izraela i całego zachodu, mógł zaszkodzić człowiekowi? Nikt nie zna prawdy, jednak mężczyzna podejmuje chorobliwą walkę o odzyskanie żony. Nie jest to łatwe, gdyż po piętach depcze mu nie tylko FBI…

   Jeśli ktoś bardzo lubi thrillery, nie powinien być tym tytułem rozczarowany. Choć początek jest lekko męczący, trudno wpasować się w styl autora tak, aby czytało się komfortowo, to jednak warto dobrnąć do momentu, w którym wszystko nabiera rozpędu. Akcja stopniowo się rozwija, nie ma co narzekać na jej brak w momentach, kiedy jest ona oczekiwana. Poza tym autor serwuje dość oczywistą tezę na temat opisywanego wirusa, jednak do końca nie wiemy, jak to wszystko się rozegra, co przekłada się na ogromną czytelniczą ciekawość. Co więcej, choć przewidujemy, jaki będzie koniec, to fabuła książki sprawia, że mocno pragniemy poznać wersję autora. Nie ma wielkich niespodzianek i fajerwerków, ale kończy się dobrze, dlatego nie czuć niedosytów czy też rozczarowań.

   Intrygującym wątkiem zapewne jest cała technologia, jaka się pojawia w powieści. ‘Mindsurf’ to wynalazek, który osobiście mnie zaciekawił. Autor w bardzo dobrym stylu ukazał ludzkie możliwości. Choć nie przepadam za zbytnim kolorowaniem każdej czynności, czy też właśnie wymyślnej technologii, to w tej książce wszystko zostało w miarę wyważone, także nic nie jest przerysowane i na wyrost opisane. Ciekawie i z pasją się czyta, ale nie czuć wcale żadnych zgrzytów, nie ma w tym wszystkim przesady. I to właśnie sprawia, że „Mona” to powieść bardzo dobrej jakości.

   Myślę, że można określić tę powieść jako podwójnie udany debiut – debiut thrillera w Czarnej Serii, czyli dobry start nowego kierunku oraz udany debiut samego autora, gdyż to jego pierwsza powieść. Często mamy do czynienia z falstartem, jednak w tych obu przypadkach rzecz ma się zupełnie odwrotnie. „Mona” to powieść mocno wciągająca i choć łatwo można przewidzieć jej finał, to budowa fabuły nie pozwala nam się od niej oderwać. Nie ma fajerwerków, brak jej mnóstwa pozytywnych cech, jednak ta prostota jest najlepszym przykładem, że można zrobić „coś” praktycznie operując jedynie własną wyobraźnią. Nie mam za złe autorowi, że początek aż krzyczy o poprawę, bowiem wynagrodził to niezłą dawką akcji i ciekawym finałem. Nie brakuje mu również dynamicznych momentów i chwil grozy. A to chyba w thrillerach jest najważniejsze. Polecam.
Autor: Dan T. Sehlberg
Tytuł: Mona
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 417

niedziela, 23 lutego 2014

"Pokój straceń" - Jeffery Deaver

W pułapce czterech ścian...

   Jeffery Deaver dał mi się poznać przy okazji lektury jego książki „Twój cień”, która okazała się nie tylko świetnym pomysłem, ale również bardzo dobrym wykonaniem. Sama promocja okazała się skuteczna, bowiem przekonała niejedną osobę. Moje kolejne spotkanie z tym autorem nie mogę jednak zaliczyć do pomyślnych. „Pokój straceń”, mimo że wpasowuje się w jeden z moich ulubionych gatunków, okazał się niezłym rozczarowaniem. Z lekka przeciągliwa fabuła i ogromna ilość bohaterów niesamowicie przytłaczają odbiorcę. A w dodatku w plątaninie wątków ginie gdzieś sens i logika wydarzeń. Co się stało, panie Deaver?

   W jednym z hoteli na Bahamach ginie Robert Moreno. Był obserwowany przez jedną z rządowych agencji bezpieczeństwa, która podejrzewała go o planowanie zamachu na jeden z koncernów naftowych na Florydzie. Śledztwo doprowadza do zaskakujących odkryć. Czy ktoś popełnił błąd? Lincoln Rhyme oraz Amelia Sachs prowadzą dochodzenie przeciwko służbom, które dokonały egzekucji na człowieku o nazwisku Moreno. Odkrycie prawdy naraża ich na śmiertelne niebezpieczeństwo. Rodzi się wiele pytań: kto i dlaczego, a także po co?

   Trudno powiedzieć o tej książce, że była totalną porażką. Owszem, zawodzi, nie daje poczucia spełnionej lektury, jednak ma swoje plusy. Być może zostały przyćmione przez błędy, jakich się można doszukać, ale jednak gdzieś tam są. Z pewnością można zaliczyć do nich styl autora, który wciąż jest niezmienny. Potrafi zainteresować czytelnika, wciągnąć go i z dokładnością przekazać każdy detal pojedynczego wątku. Jest dobrym lektorem, chociaż w „Pokoju straceń” ta funkcja momentami się chowała. Oprócz tego można dostrzec również samą dokładność, jaką przykłada Deaver do swoich opowieści. Nie robi fabularnych luk, które zmuszają czytelnika do własnej i często niedokładnej interpretacji, ale także nie zapomina o dobrym rozwinięciu każdego wątku, który zaczął. Tym samym historia jest kompletna, bez żadnych dziur i przykrych niespodzianek.

   „Pokój straceń” ma swoje jednak spore minusy. Przede wszystkim intrygująca fabuła jest tylko powierzchownie uznana za interesującą. Kiedy wczytamy się w powieść, lub, mówiąc prościej, spróbujemy się w nią wczytać (bo w tym przypadku tak właśnie jest), ilość wątków i samych bohaterów tak mocno przytłacza, że na początku nie tylko się gubi, ale traci orientację w całej historii. Duża liczba postaci to powszechnie przytrafiający się problem i wiadomo, że w takim przypadku nie trudno o zmyłkę. A jeśli przeplatamy to z nawałem wątków, w dodatku z kryminalną zagadką, śledztwem i podejrzeniami, nie mamy czasu na spokojną lekturę i własne domysły. Aby dokładnie zrozumieć całą historię, trzeba siedzieć dosłownie z nosem w książce. Nic dodać, nic ująć.

   Po tej książce spodziewałam się wiele, jednak po raz kolejny okazało się, że nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Rozczarowanie jednak podwójnie boli, kiedy otrzymujemy je od swojego ulubionego autora. Jeffery Deaver nie postarał się tym razem, przynajmniej w moim osobistym odczuciu. „Pokój straceń” to, krótko mówiąc, plątanina wątków, które są trudne do przebrnięcia. Ilość bohaterów przytłacza, a w połączeniu z bądź co bądź dobrą akcją, nie idzie za tym nadążyć. Wciąż trzeba gonić za wydarzeniami, a utrudnia to dodatkowo każdy bohater, którego trzeba łączyć z daną akcją. Chaos. Totalny chaos. Dobrnęłam do końca, jednak nie czuję się ani trochę z siebie dumna. Jedynie zmęczona lekturą, która okazała się kiepska, choć nic na to nie wskazywało. Jak widać, pozory mogą mylić częściej, niż byśmy chcieli…
Autor: Jeffery Deaver
Tytuł: Pokój straceń
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 552 

poniedziałek, 17 lutego 2014

"Upiory" - Jo Nesbø

Nie ufaj nikomu...

   Jo Nesbø to autor niemal doskonały. To on wykreował niebanalną postać, jaką jest komisarz Harry Hole. W serii książek poświęconych jego osobie możemy doświadczyć wiele nietuzinkowych spraw – z pozoru banalnych, a jednak mocno skomplikowanych. Wielu czytelników pokochało przygody norweskiego śledczego już od pierwszej części. „Upiory”, o którym będzie teraz mowa, to dziewiąta część serii i jak się wcześniej wydawało – ostatnia. Nie obyło się jednak bez zaskoczenia, którym był kolejny tom, ale to inna sprawa. Ważne jest, że po tylu książkach z udziałem Hole’a, czytelnik wciąż nie ma go dość. Z każdym kolejnym tomem przeżywamy ekscytację i lawinę zaskoczenia, co nielicznym udaje się osiągnąć. Bez względu na fabułę, każda powieść jest świetna. I nie ma w tym krzty przesady.

   Na ulicach Oslo dochodzi do zabójstwa, o których niewiele się słyszy. Lekka wzmianka o desperackich czynach ulicznych narkomanów nie zasługuje na nic więcej. Wszystko wydawałoby się proste, jednak nie w przypadku Harrego Hole’a. To on zagłębia się w sprawę, która okazuje się znacznie bardziej skomplikowana. Komisarz nie wierzy w winę oskarżonego, który z łatwością został schwytany, i dlatego otwiera własne śledztwo, które może doprowadzić do tragicznych komplikacji…

   Patrząc z boku na tytuł „Upiory”, niektórzy mogą wzdychać i mówić: „O, Boże, znowu ten Hole”. To prawda, w końcu dziewiąty tom mówi sam za siebie. Nie ma co jednak przesadzać w narzekaniu, bowiem Jo Nesbø serwuje swoim czytelnikom, za każdym razem, mnóstwo wrażeń i zagadek. Każdy, kto przynajmniej razem spotkał się z tym niebywałym komisarzem, wie, o czym mowa. Gdzie Harry Hole, tam nietuzinkowa zagadka i skomplikowane śledztwo. Niewiadoma do końca. Finalne zaskoczenie. „Upiory” to również bagaż pełen wątków, które niezwykle intrygują i nie pozwalają odciągnąć uwagi czytelnika. Poza tym autor serwuje nam niezwykle nerwową końcówkę, która pozostawia nas z wieloma wątpliwościami. I co dalej? Gdyby nie fakt, iż powstała kolejna część, można by pokusić się o niemały stres.

   Czym wyróżnia się ten tytuł od pozostałych? Ciężko stwierdzić. Chociaż jest to już dziewiąta część i można by się spodziewać, że po tylu tomach można znudzić się tą postacią (co, podobnie jak w moim przypadku, nie miało owszem miejsca), to jednak jest to całkiem odwrotne. Harry Hole jest jak ulubiony owoc – choć można się nim przejeść, to nigdy nie będziemy go mieli dość. Za każdym razem lubimy go bardziej, choć i czasem jest odwrotnie. „Upiory” to tytuł, w którym Hole daje się poznać od kolejnych stron, a pewne wydarzenia sprawiają, że mamy przez niego gęsią skórkę. Wywołuje wiele emocji: od wzburzenia po szok i ekscytację. Czasem chcemy wypić z nim piwo, czasem mamy ochotę palnąć go w łeb. Taki zwykły komisarz, który przez dziewięć tomów niezmiennie zyskuje nowe grona wielbicieli.

   Fabuła „Upiorów” jest nieskomplikowana, dlatego zbytnie rozpisywanie się na jej temat może zdradzić wiele elementów zaskoczenia, jakie przygotował Nesbø dla swoich czytelników. Nie oznacza to jednak, że łatwo wszystko przewidzieć – w żadnym wypadku. Jest prosta, a jednocześnie motywy i cele są głęboko ukryte między wierszami. To podsyca ciekawość i niesamowicie wciąga. I chociaż muszę powiedzieć, że w jednym momencie zostałam totalnie rozczarowana (nie zdradzę szczegółów), to nie miałam serca gniewać się ani na autora ani na samego bohatera. Zbyt dobrą robotę odwalają przez wszystkie części tej serii, aby móc postąpić w ten sposób.

   No cóż, jeśli chodzi o ścisłość, „Upiory” to obowiązkowa lektura dla fanów Harrego Hole’a, ale również dla miłośników dobrego kryminału. Jo Nesbø to autor mocno utalentowany – potrafi nie tylko dobrze pisać, ale również umiejętnie rozgrywać fabularną akcję. Nie brakuje mu werwy i oryginalności, co przy tylu powieściach jednej serii jest bardzo potrzebne. I dlatego warto to docenić. Nie tylko „Upiory” zasługują na uznanie, ale również cała seria. Bo aby dobrze się bawić, trzeba mieć czym… Polecam!
Autor: Jo Nesbø
Tytuł: Upiory
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 432

piątek, 14 lutego 2014

"Easylog" - Mariusz Zielke

Przeszłość lubi powracać...

   Nazwisko pana Zielke nie powinno być nam, czytelnikom, obce. Jego książki zachwycają nie tylko pod względem pomysłów na fabułę, ale również ich wykonaniem: od początku do końca są przemyślane i opisane z najdrobniejszych szczegółach. Z początkiem tego roku została wydana kolejna jego powieść o intrygującym tytule „Easylog”. Ci, co znają twórczość tego autora, z pewnością wiedzą, czego się spodziewać. Dodam, że tym razem możemy poczuć się zaskoczeni. Bo oprócz znanej nam akcji, jaką zawsze znajdziemy w powieściach pana Zielke, dostajemy zagadkę, której nie da się obejść własną teorią. Tak głębokiego spisku jeszcze nie spotkałam, a podobnych książek mam za sobą bardzo wiele…

    Ben Stiller to człowiek, który w życiu ma za sobą wiele przeszkód. Dziewięć lat wstecz jego ukochana zaginęła, a on sam stracił pozycję w najlepszej technologicznej firmie SkyCom. Pewnego dnia demony przeszłości powracają do mężczyzny. Widok jego zaginionej kobiety wywraca jego życie do góry nogami. Nastają godziny, w których Stiller staje się osobą nie tylko zranioną, ale również ściganą. Okazuje się, że technologiczny postęp ma zupełnie innego ojca, a „śmierć” ukochanej Bena stoi pod wielkim znakiem zapytania. Wiele wątpliwości i do końca nie wiadomo, kto i do czego się przyczynił.

   Najnowsza powieść pana Zielke to z pewnością jedna z lepszych, jakie udało mi się ostatnio przeczytać. Nie chodzi tu tylko o ulubiony gatunek, ale o całkowity profesjonalizm, jakim posługuje się autor, a także elementy zaskoczenia, które zastosował. „Easylog” to książka z pozoru taka, jak każde inne. Może się nawet wydawać, że prócz tej zagadki na temat ukochanej głównego bohatera i nowinek technologicznych, nic ciekawszego w niej nie ma. A to jedynie zwyczajna gra pozorów. Historia od początku nie tylko intryguje, ale również mocno wciąga. Systematycznie poznajemy każdy ważny w fabule wątek, który tworzy nam logiczną całość. Jednak do samego końca nie wiemy, co tak naprawdę jest prawdą, a co jedynie złudzeniem. Autor gra nie tylko na wątkach własnej historii, ale również na naszej intuicji. Do ostatniej kropki nie wiadomo, jak to wszystko potoczy się dalej…

   Ale nie tylko to mile zaskakuje. „Easylog” to w dużej mierze opowieść o technologicznym wymiarze. Spokojnie, nie jest to przytłaczająca ilość faktów z tej dziedziny. Występują w dużej formie, ale nie przysłaniając głównego założenia. Przyznam szczerze, że czytając na temat dużych korporacji i ich projektach mogłam się lekko pogubić, czasem nawet odnosiłam wrażenie, jakby zbyt zostały wyolbrzymione i wyidealizowane. Jednak patrząc przez pryzmat czasu, wiem, że razem wszystko układa się w logiczną i spójną, a nawet bardzo ciekawą całość. W końcu nieprzypadkowo książka nosi taki, a nie inny tytuł. Razem z pozostałymi wątkami wygląda to naprawdę ciekawie, a już w połączeniu ze stylem pana Zielke – wręcz fantastycznie. Te ponad trzysta stron można z łatwością przeczytać w kilka godzin. I w żadnym wypadku nie będą to godziny stracone.

   „Easylog” to powieść zupełnie inna, świeższa na naszym rynku. Choć zapewne spotkaliśmy się z podobnymi powieściami, to ta zdecydowanie bije ich na głowę. Mariusz Zielke postarał się o głęboką historię, która nie tyle, co ciekawi, ale równie mocno zaskakuje. W tego typu książkach element zaskoczenia jest bardzo ważny, a tutaj mamy do czynienia z czymś jeszcze większym. Nie tylko zostajemy pozytywnie nastrojeni, ale totalnie wyprowadzeni w pole, jeśli chodzi o rozwiązanie fabularnej zagadki. Ten manewr zupełnie zmienia oblicze powieści. Aż chce się powiedzieć: well done, Mr. Zielke. Well done…  Polecam!
Autor: Mariusz Zielke
Tytuł: Easylog
Wydawnictwo: Akurat
Rok wydania: styczeń 2014
Liczba stron: 352 

czwartek, 13 lutego 2014

"Oszustki" - Kerstin Ekman

Każde życie pisze oddzielną historię...

   Są takie książki, po których nie wiemy, czego się spodziewać. To znaczy czegoś od nich oczekujemy,  zaintrygował nas opis i chcemy ją poznać. Często się jednak zdarza, że przeżywamy rozczarowanie, które przez długi czas zapada w pamięć. Taką sytuację spotkałam przy okazji lektury tytułu „Oszustki” autorstwa Kerstin Ekman. Nie ma się co oszukiwać – oczekiwałam po niej bardzo wiele. Dostałam jednak trudną do przebrnięcia historię, która niestety nie porywa. Choć fabuła przejawia intrygujące wątki, to są one wykreowane w zbyt chaotyczny sposób. Styl autorki również pozostawia wiele do życzenia. Czy może być coś gorszego?

   Sławna pisarka Lillemor Troj otrzymuje maszynopis powieści, który okazuje się dokładną relacją z jej życia. Kiedy postanawia ją w końcu przeczytać,  okazuje się, że została napisana przez kobietę, którą dobrze znała. Nie były przyjaciółkami, ale przez lata były od siebie uzależnione. Teraz stara się zrobić karierę pisarki, budując swój wizerunek na jej biograficznej powieści. Publikacja tej książki zniszczyłaby jednak cały wizerunek znanej Lillemor Troj…

   Większość elementów tej powieści powinno przemawiać na jej korzyść. To one przede wszystkim skusiły mnie na tę lekturę: zagadka z przeszłości, dwie pisarki, skomplikowana relacja, lata ubiegłego wieku czy też strach przed ujawnieniem tajemnic. Brzmi to co najmniej intrygująco,  a takich powieści nie powinno się pomijać. Kerstin Ekman zaserwowała nam jednak zupełnie coś odwrotnego: historia owszem interesuje, ale to zainteresowanie spada z każdym kolejnym rozdziałem. Nie jestem do końca pewna, co o tym zdecydowało: czy słaby styl pisarki, który wywoływał emocje podobne do grzybobrania, czy sama historia, która jakoś się nie kleiła. Sytuacje, jakie opisywała autorka, były czasem tak nijakie, że ciężko było przez nie przebrnąć. A ominąć się ich nie dało, bo po kolejnym akapicie można się było pogubić. Chaos, kompletny chaos.

   Bohaterki również pozostawiają wiele do życzenia. Przede wszystkim ciężko wyróżnić je na tle wszystkich wydarzeń. Są jak naklejka, która przykleiła się do powierzchni i nie chce się odczepić. Obie główne postacie żeńskie uporczywie tkwią w każdym wątku, nie dodając nic sobą, ani nie ujmując. Czasem, można rzec, nawet przeszkadzają. A to zaskakująca sytuacja, bo pierwszy raz spotykam powieść, w której główne bohaterki, kreatorki całej historii, są tak bezbarwne, że wzbudzają w czytelniku nie tylko zniechęcenie, ale także nie wpasowują się w całą fabułę. Jakby zostały przeniesione do książki z zupełnie innego świata. Można wyczuć tutaj ogromny kontrast między opowieścią, a jej bohaterkami…

   Z przykrością należy stwierdzić, że „Oszustki”  autorstwa Kerstin Ekman, okazały się totalnym rozczarowaniem. Chociaż opis książki wiele obiecuje, to po przeczytaniu zaledwie kilku stron można zdać sobie sprawę, że to tylko wygórowane oczekiwania. Tak naprawdę historia jest niemrawa, ciężko przez nią przebrnąć, a w dodatku bohaterki sprawiają wrażenie nieobecnych. Historia również jest niespójna, jakby brakowało w niej wątków, albo przynajmniej dobrego rozwinięcia. Z bólem trzeba przyznać, ale tytułowe postaci oszukały nie tylko siebie, lecz również czytelnika. To pani Ekman wyszło znakomicie.
Autor: Kerstin Ekman
Tytuł: Oszustki
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 404