środa, 25 listopada 2015

"Dar morza" - Diane Chamberlain

Czasem lepiej jest nie wiedzieć...

   Diane Chamberlain to znana autorka powieści obyczajowych, która na półkach polskich czytelniczek gości już od dłuższego czasu. Dla mnie była ona zagadką, jednak jej najnowsza powieść „Dar morza” okazała się być zbliżona do moich upodobań. Wiecie, nie tylko zwyczajowa historia, ale z dodatkiem wielu innych interesujących wątków. Co muszę powiedzieć, książka okazała się niebywałym strzałem w dziesiątkę. Prócz tego, że świetnie się ją czytało, byłam ogromnie zaintrygowana zagadką, którą autorka przygotowała. Byłam przyzwyczajona do prostych rozwiązań w tego typu książkach, ale Diane Chamberlain nie poszła przysłowiowo na skróty – stworzyła zawiłą tajemnicę, której finału nikt się nie spodziewa. A to jest to, co uwielbiam najbardziej!

   Daria Cato w dniu swoich 11-stych urodzin znajduje na plaży noworodka. Tożsamości porzuconego dziecka nie daje się ustalić, dlatego też zostaje zaadaptowana przez rodzinę Darii… Dwadzieścia lat później Shelly, nazywana cudownym darem morza, wyrasta na piękną młodą kobietę. Przysparza to wiele trosk Darii, która opiekuje się młodszą siostrą. Zwłaszcza wtedy, kiedy do miasteczka przyjeżdża Rory Taylor, który chce na prośbę Shelly zrobić program o tym, jak przyszła na świat. Ma to pomóc dziewczynie odnaleźć biologiczną matkę i poznać odpowiedź, dlaczego jej matka zostawiła ją na plaży. Jednak im więcej Rory drąży temat, tym bardziej zmienia się atmosfera w rodzinie i sąsiedztwie sióstr Cato. Prawda może okazać się trudna, a najważniejsze jest, by nie zakłócać porządku w życiu bezbronnej Shelly.

   Brakowało mi lektur obyczajowych. Serio. W ostatnim czasie fantastyka przeplatała się z kryminałem i gdzieś w tym zgiełku zabrakło miejsca na obyczaj. A przecież tak go uwielbiam! „Dar morza” był niezwykłą okazją do powrotu na dobry tor. I bardzo się cieszę, że był to powrót w bardzo dobrym stylu.

   W skrócie, tak na gorąco mogę powiedzieć, że się wciągnęłam. Na maksa się wciągnęłam. Z początku było raczej spokojnie – wstęp do historii, nieco dramaturgii, ale z czasem robiło się coraz bardziej tajemniczo, coraz bardziej intrygująco. Niesamowite, jak prosta historia stała się zawiłą zagadką, którą ciężko jest rozwiązać! Próbowałam dojść do prawdy (wiecie, to taki odruch przez czytanie kryminałów), próbowałam rozłożyć to na czynniki pierwsze, powstało sporo teorii. Ale co z tego, jeśli autorka wciąż mieszała? Igrała ze mną, nie dawała dojść do sedna. Dopiero na końcu poznałam rozwiązanie. I byłam ogromnie zaskoczona! Bo w ogóle nie podejrzewałam takiego biegu sprawy. To udowadnia, jak wszechstronną pisarką jest Diane Chamberlain. Nie dość, że pisze ciekawie, potrafi stworzyć poruszającą historię i zwyczajnych acz sympatycznych bohaterów, to równie dobrze radzi sobie z ukrywaniem prawdy przed czytelnikiem. Po to, aby zrobić mu na finiszu powieści niesamowitą niespodziankę.

    Co również mocno rzuciło mi się w oczy jest fakt, iż autorka kreuje fabułę bez zbędnych środków (nadmierne opisy typu w co jest ubrana, co kupuje w sklepie, tzw. zbędne wyliczanki), w jak najprostszej formie (krótkie zdania, krótkie i konkretne rozdziały),  bez żadnych udziwnień (nie zgrywa poetki opisując np. wygląd plaży). Od samego początku się czuje, że historia jest autentyczna, czytelnik bardziej jest zaangażowany w wydarzenia w powieści, a emocje, których tutaj nie brakuje, można z łatwością odczuć na własnej skórze. Nic nie jest przesadzone, historia jest spójna i dobrze przemyślana, a zakończenie nie tyle zaskakuje, ale również daje nam poczucie spełnionej lektury. Nie ma niedosytu, głód czytelniczy jest w stu procentach zaspokojony.

   Swoją pierwszą przygodę z twórczością Diane Chamberlain mogę zaliczyć do jak najbardziej udanych. „Dar morza” okazał się lekturą wyśmienitą: wciągającą, poruszającą i w pełni dopracowaną, dzięki czemu historia wydaje się przyjemna i prosta. Jej kluczowa tajemnica nie daje czytelnikowi spokojnie odejść od lektury, do samego końca trzyma w ogromnym napięciu. Finał znakomicie zaskakujący i chociaż ubolewam nad tym, że go nie przewidziałam, to cieszę się, że tak się stało. W przeciwnym razie odczułabym niedosyt. Czy polecam? Jasna sprawa! Takich lektur aż szkoda nie przeczytać. 
Autor: Diane Chamberlain
Tytuł: Dar morza
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 448

niedziela, 22 listopada 2015

"Błędny rycerz" - Brandon Mull

Magiczna wyprawa

   Brandon Mull to jeden z nielicznych pisarzy fantasy, który nieustannie czymś mnie zaskakuje. Być może wyrosłam już z jego opowieści, ale powiedzmy sobie szczerze: kto by się oparł tak licznym wspaniałym przygodom? W książkach Mulla jest bowiem jakaś magia, bo nie tylko młodsi czują się oczarowani, ale także starsi bawią się przy nich świetnie. Autor bestsellerowego „Baśnioboru” zabłysnął nie raz, podbił niejedno czytelnicze serce i robi to dalej, tym razem z nową serią „Pięć Królestw”. „Błędny rycerz” to już drugi tom tej fantastycznej serii i co muszę powiedzieć – poziom jest niezwykle wysoki. Brandon Mull co rusz podnosi sobie poprzeczkę, wymyśla coraz nowsze i coraz ciekawsze postaci, miejsca, moce...  Przygód i niespodzianek jest tak wiele, że aż strach pomyśleć, jak dobra będzie następna część. A uwierzcie mi, że taka będzie – choć dobra to z pewnością mało powiedziane.

    Kiedy Cole wraz z przyjaciółmi trafił na Obrzeża, wydawało się, że są straceni. Chociaż porwano przyjaciół chłopca, istnieje nadzieja, że uda mu się ich odnaleźć, uwolnić i razem spróbują wrócić do domu. Tymczasem Cole towarzyszy Mirze w poszukiwaniach jej siostry, której może grozić wielkie niebezpieczeństwo. Razem z nimi podróżują Drgawa i Jace. Gdy docierają do Elloweer, na swej drodze spotykają słynnego Błędnego Rycerza, jednak nie wiadomo, czy jest on ich wrogiem czy sojusznikiem. Kiedy przychodzi im zmierzyć się z ogromnym wyzwaniem, Cole będzie musiał wykazać się ogromną siłą i tajemniczą mocą, która głęboko w nim drzemie…

   Kiedy sięgam po książki Mulla, spodziewam się mnóstwa przygód i wciągającej akcji. Nie inaczej było w przypadku lektury „Błędnego rycerza”. Tym razem jednak odniosłam wrażenie, że w tej powieści dzieje się jeszcze więcej i bardziej intensywnie. Tytuł ten jest kontynuacją „Łupieżców niebios”, który fantastycznie otworzył serię. Nie dziwne więc, że wobec drugiego tomu oczekiwania były ogromne. I po raz kolejny autor udowodnił, że nie straszne mu tworzenie fantastycznej fabuły z charakterem.

   Czego się zatem spodziewać po „Błędnym rycerzu”? Z pewnością mnóstwa akcji, która nieprzerwanie trwa od pierwszej strony, wciągającej treści, która nie pozwoli nam się oderwać od książki oraz ciekawych bohaterów, którzy na pozór wydają się zwyczajni, a jednak na tle wydarzeń pokazują swoje prawdziwe, nieszablonowe oblicze. Jak na powieść przygodową przystało, autor powinien zadbać o to, by czytelnik nie mógł się nudzić. I to zadanie Mull spełnił – historia to ciągła przygoda młodych bohaterów, którzy napotykają na swej drodze mnóstwo wyzwań, mnóstwo przeciwności losu, z którymi walczą na różne sposoby. Są to często oryginalne pomysły; poznajemy  wiele ciekawych umiejętności, magicznych zdolności i kreatywnych działań. Przy takiej intensywności akcji i pomysłowości autora nie można się nudzić. I naprawdę łatwo zatracić się w takiej lekturze.

   W recenzjach innych powieści fantastycznych często można dostrzec porównania do innych książek czy też wytykania schematów, jakie są powszechnie znane. W przypadku Brandona Mulla zawsze mogę liczyć na oryginalność – chociaż temat magii wydaje się być mocno wykorzystany, to w jego historiach zawsze znajdzie się coś nowego. W obu pierwszych tomach tej serii magia jest kluczowym tematem, a pomysłowość  autora pozwala nam na ponowne poznanie tego aspektu z bardzo ciekawej strony. To, w jaki sposób została wykorzystana, czy też w jakiej formie występuje zostało nakreślone w sposób niezwykły. Dzięki temu przygody naszych bohaterów są jeszcze ciekawsze, bardziej barwne i ogromnie frapujące.

   To fantastyczna powieść przygodowa, która od początku do końca wydaje się być dobrze przemyślana i napisana w sposób niebanalny. Czytając  tę kolejną już książkę Mulla odnoszę wrażenie, że jego wyobraźnia nie zna granic i tak barwna historia to jeszcze nie koniec tego, co potrafi stworzyć. Świetni bohaterowie, świetne tło i mnóstwo świetnych przygód – to właśnie czeka na kolejnych czytelników, którzy zechcą oddać się lekturze „Błędnego rycerza”. Dodajmy do tego magię w kolejnej interesującej odsłonie i jeszcze więcej świetnych stworów – dobra zabawa gwarantowana. Gorąco polecam! Nie tylko młodym czytelnikom…
Autor: Brandon Mull
Tytuł: Pięć Królestw. Błędny rycerz
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 480
Seria Pięć Królestw:
 

wtorek, 17 listopada 2015

"Szczęście do wzięcia" - Jason F. Wright

Nauczmy się pomagać innym!

   Są takie historie, które nie tylko pięknie wyglądają. Opowiadają piękną historię, wzruszamy się, ale potem następuje czas, kiedy fabuła się rozmywa i nie pamiętamy już jej wartości. Są jednak i takie historie, które się pamięta – bo nie tylko nas oczarowują, ale mają w sobie głęboki przekaz. I dziś mam dla Was taką oto książkę: „Szczęście do wzięcia” autorstwa Jasona F. Wrighta. To świetna opowieść, która zainspirowała wielu do niesienia pomocy innym. Jest czarująca, wzruszająca, ciepła i po prostu piękna! I chociaż moja przygoda z tą historią trwała niezwykle krótko, na pewno będę ją pamiętać przez naprawdę długi czas…

   Hope jest młodą dziennikarką, która marzy o byciu sławną. Zaintrygowana tajemniczą akcją, w której potrzebujący otrzymują podarek od nieznajomych, postanawia rozwikłać zagadkę i stworzyć reportaż życia. W tym czasie spotka niezwykłych ludzi, dowie się, że dobro zawsze powraca, ale przede wszystkim uświadomi sobie, że drobny gest wystarczy, aby uczynić człowieka najszczęśliwszym na świecie.

 „Dziękuję Ci, kimkolwiek jesteś, za ten hojny dar oraz za udzieloną nam lekcję. Pieniądze nie uratowały mi życia. Ale na pewno ocaliły moją wiarę w ludzi.” [str. 49]

   Jedna z najbardziej niesamowitych i wyjątkowych historii, jakie udało mi się przeczytać – tak krótko mogę podsumować swoje doświadczenie z tym tytułem. Mogę śmiało również powiedzieć, że spodziewałam się dobrej lektury, jednak zostałam totalnie acz mocno pozytywnie zaskoczona. Bo Jason F. Wright zrobił coś, czego nie udaje się wielu autorom – stworzył świetną, treściwą książkę, która w swej małej objętości mieści piękną fabułę i głębokie wartości. Ten tytuł uczy, pokazuje nam, w jak prosty sposób możemy zmienić życie innych i siebie samych. To niesamowite, jak wiele razy pomyślałam: kurczę, to przecież takie proste. Dlaczego by nie spróbować? Czytając „Szczęście do wzięcia” czułam nie tyle mocne zainteresowanie zawartymi w nim wydarzeniami, ale również otworzyła się we mnie ogromna chęć do pomocy i zrozumienia drugiego człowieka. To była wyjątkowa lekcja i z pewnością zapamiętam ją do końca życia.

„Możemy przypomnieć ludziom, że w świecie[…]jest wiele dobrych uczynków.”[str. 52]

    „Szczęście do wzięcia” jest opowieścią, która wzrusza, bawi i rozczula. Wiemy także, że głęboko zapada w pamięć. Ale w swojej prostocie potrafi również nieźle zaintrygować. Główna bohaterka, Hope, jest dziennikarką. Jej zmysł reporterski udziela się również czytającemu, dzięki czemu lektura wygląda jeszcze ciekawiej. To właśnie Hope próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczych podarków; poprzez jej osobę, jej postępowanie i zmianę, jaka w niej zachodzi, dostrzegamy moc wartości, jakie zawarł w swej książce Wright. Prosto z serca, nienachlanie, trafiając w czuły punkt odbiorcy. Uwierzcie, to fantastyczne wrażenie.

   To niezwykłe, jak jedna historia potrafi namieszać w odczuciach czytelnika, zmienić jego tok myślenia. A przy tym najzwyczajniej w świecie być ciekawą lekturą, jakich nie brak na naszych półkach. „Szczęście to wzięcia”, mówiąc krótko, to wyjątkowa opowieść, którą każdy powinien poznać. Wzruszająca historia, jaka została zawarta w tym tytule, daje mocno do myślenia, w dodatku rozbudza w czytelniku chęć do szczerej pomocy. Bo taki właśnie niesie przekaz – szczery i prosty, ale trafiający do każdego. Naprawdę wyjątkowa lektura. Serdecznie polecam!
Autor: Jason F. Wright
Tytuł: Szczęście do wzięcia
Wydawnictwo: WAM
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 168
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kochani, pamiętacie wpis sprzed kilku dni o pewnej akcji charytatywnej, która ma na celu wesprzeć dzieci niewidome i niedowidzące? Warto przejrzeć go raz jeszcze przy okazji recenzji tej książki, bo obie kwestie się łączą. Kliknijcie w LINK i przeczytajcie szczegóły. Warto pomyśleć, przekazać i pomóc!

piątek, 13 listopada 2015

The best of BBC #6 - "Co ludzie powiedzą?"

   Z brytyjskim serialem miałam styczność już dawno, jednak często nie miałam nawet o tym pojęcia. Zazwyczaj były to komedie, które oglądałam wraz z rodzicami i do dziś pamiętam, jak mocno się z nich śmiałam. To uczucie towarzyszy mi do dzisiaj; kiedy odświeżałam sobie niektóre produkcje - weźmy na to chociaż nieśmiertelnego Jasia Fasolę lub "Allo' allo!" - humor niezmiennie mi dopisywał. Oprócz wymienionych tutaj tytułów warto również wspomnieć prześwietne "Co ludzie powiedzą?", które dziś ma solidne 25 lat. Jeśli słyszycie o nim po raz pierwszy, koniecznie nadróbcie zaległości. Bo tak barwną osobowość, jaką jest Hiacynta Bukiet, nie sposób nie polubić.
   Główna bohaterka filmu to Hiacynta Bukiet, niewyobrażalna snobka, żyjąca na pokaz i starająca się nadać swemu życiu wysoki standard. Uważa, że jest to tylko pomyłka genetyczna, że nie urodziła się w rodzie arystokratycznym. Obrzydza wszystkim życie, obraża dając wszystkim do zrozumienia jak daleko im do jej wysokiego standardu. A ludzie tak się jej boją, że wolą uciekać na jej widok, niż powiedzieć jej parę słów lub po prostu odmówić jej życzeniom. Zresztą uwagi pod adresem Hiacynty i tak nie wiele by dały, gdyż z natury nie słucha co się do niej mówi. [źródło]
   Dziś nie pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy obejrzałam ten serial, ale widziałam go wielokrotnie. I do tej pory mam ochotę go oglądać. "Co ludzie powiedzą?" to fantastyczna komedia, przy której nie ma chwili bez uśmiechu. Główna bohaterka, Hiacynta, to mocno wyróżniająca się postać, która nie może pogodzić się z faktem, że nie jest arystokratką. Ale nie staje to na przeszkodzie, aby stworzyć pozory przed innymi i traktowaniem ich z góry. Hiacynta robi wszystko, aby "wysokie standardy" jej życia przewyższały sąsiadów i jej własną rodzinę. Przy czym nie to jest tutaj najlepsze. Każdy odcinek pokazuje widzom parodię tego, jak kobieta stara się zachowywać pozory. Taka już jest i kropka. Dlatego też zachowanie Hiacynty nie irytuje, nie denerwuje ( no nie wliczając w to jej męża i sąsiadów), ale niesamowicie bawi, wręcz rozśmiesza do łez. Serial obfituje w zabawne sytuacje, cięte riposty, sarkastyczne uwagi. I dostrzeżemy to w każdym jednym półgodzinnym odcinku.   

   Chociaż całość składa się z jednej mantry Hiacynty - by inni widzieli, że ma lepiej - to w każdym odcinku dzieje się coś ciekawego. Najlepiej zapamiętałam te sytuacje, kiedy stykały się dwa obrazy ludzkie: państwo Bukietowie, odpicowani "arystokraci" i rodzina Hiacynty - Stokrotka, Róża i Powolniak - lekko patologiczni. W tych momentach śmiałam się najbardziej! Wtedy właśnie wywiązywała się walka o zachowanie pozorów. Bo jak to tak, z wyższych sfer schodzić tak nisko? Co ludzie powiedzą? Hiacynta zrobi wszystko, dosłownie wszystko, by tylko inni widzieli w niej szlacheckie pochodzenie. Nie chodzi tu oczywiście o zwykłe wygłupy starszej pani - co to, to nie! Serial został świetnie skonstruowany, zadbano o to, by w prosty sposób rozbawić widza. I daleko mu do kiczu i żenady.
   Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić Wam gorąco ten serial. Idealny seans na chłodne wieczorki i weekendy :) Oglądajcie!

czwartek, 12 listopada 2015

"Cokolwiek uczyniliście" - PM Nowak

Kto tu jest winny?

   Czarna Seria zazwyczaj kojarzy nam się z literaturą skandynawską, prawda? Przez długi czas kojarzyłam ją jako serię najlepszych kryminałów, jakie ukazują się na naszym rynku. Teraz jest z nią trochę gorzej, ale wśród lektur Czarnej Serii znajdziemy nie tylko owoce pracy autorów z północy. Bardzo się cieszę, że do ich grona dołączyli polscy pisarze i, jak miałam okazję przekonać się do tej pory, zrobili to w świetnym stylu. „Cokolwiek uczyniliście” PM Nowaka to kolejny kryminalny tytuł, który zagościł na mojej półce. I muszę przyznać, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie tylko potrafił mnie niesamowicie zaciekawić i wciągnąć w fabułę, ale przede wszystkim wielokrotnie tak mocno mnie zaskoczył, że powoli zaczęłam wątpić w swoją  intuicję…

   W Warszawie dochodzi do serii napadów rabunkowych na duchownych. Według policji miejsca napadów tworzą kształt odwróconego pentagramu i wydaje się, że sprawa jest oczywista. Tymczasem do prokuratury zgłasza się mężczyzna, który twierdzi, iż w dzieciństwie został wykorzystany przez księdza. Prokurator Kacper Wilk odmawia wszczęcia śledztwa, obawia się jednak, że mężczyzna sam będzie dochodził sprawiedliwości. Czy obie sprawy się łączą? Kiedy dochodzi do nieciekawego zdarzenia, prokurator Wilk wraz z komisarzem Zakrzeńskim, który prowadził sprawę rabunków, wszczynają własne, nieoficjalne śledztwo. Ich działania mogą zapobiec większej tragedii...

   Chociaż znałam zarys fabuły, nie spodziewałam się, że tak mocno się wciągnę. „Cokolwiek uczyniliście” niesamowicie mnie pochłonęło. Ale po raz pierwszy od dłuższego czasu musiałam się nieźle nagłowić nad rozwiązaniem zagadki. Ciągłe pytania: kto, jak i dlaczego? w tym przypadku nie miały sensu, bo autor zupełnie poplątał sprawę. Choć na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko jest oczywiste, opis sytuacji wskazywał jasno, kto może być winny i dlaczego tak postępuje, to w rzeczywistości nic nie jest tutaj proste. Raz podejrzenia spadały na jednego bohatera, zaraz pewniakiem był ktoś inny… I tak w kółko. Motyw również wydawał się prosty, a tu proszę – kolejna niespodzianka. Wielkie brawa i ukłon  stronę autora za stworzenie niebanalnej zagadki, która pod osłoną oczywistości stała się zgryzotą dla (mnie) czytelnika. Ale również niezłą zabawą.

    W tej książce wszystko wydaje się być przemyślane i dobrze rozegrane. Każdy opis, każda postać – wszystko dopracowane w najmniejszym szczególe. To ważne, bowiem czytelnikom nie tylko łatwiej odbiera się historię, ale przy tym wzrasta zaciekawienie i zaangażowanie w lekturę. Mnie urzekło tutaj praktycznie wszystko, jednak mam maleńkie zastrzeżenie co do postaci prokuratora Wilka. Z pewnością jest charakterystycznym bohaterem, ale osobiście nie lubię, kiedy facet w książce ma zadatki na fajtłapę. To bardziej prywatne uprzedzenie i nie powiem, przez całą lekturę trochę mnie to gryzło. Jego zachowanie było czasem irytujące, miałam ochotę dosłownie wyrwać go z tej książki i nim potrząsnąć. Ale z perspektywy czasu wydaje mi się, że w pewnym sensie go nawet polubiłam. I kiedy powrócę do lektur pana Nowaka, a zrobię to na pewno, być może moja reakcja wobec prokuratora Wilka będzie bardziej łagodna.

   Dopasowując pewne powiedzenie można powiedzieć, że dobry kryminał poznamy nie po tym, jak się zaczyna, ale po tym, jak się skończy. Zakończenie w tej powieści jest co najmniej wyborne, więc śmiało można stwierdzić, że cała książka również. Ale w tym przypadku nie tylko finał zasługuje na uznanie. „Cokolwiek uczyniliście” to wciągająca historia, która od samego początku intryguje. Wydaje się banalna i oczywista, jednak kolejno wszystkie rozdziały pokazują, że nic nigdy nie jest oczywiste. Świetna zagadka, która do końca trzyma w napięciu. I mnóstwo zwrotów akcji, które mieszają nam w głowach. Przy takiej lekturze wręcz nie można się nudzić. Gorąco polecam!
Autor: PM Nowak
Tytuł: Cokolwiek uczyniliście
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 344

środa, 4 listopada 2015

"Ścieżki północy" - Richard Flanagan

"Zawsze jest ciężko, kiedy człowiek chce czegoś, czego nie może mieć"*

   Można pięknie pisać o miłości. Ale czy da się pięknie napisać o… śmierci? Richard Flanagan długo pracował nad swoją powieścią. Dopytywał, dopracowywał, aż w końcu powstała: treściwa, trudna, prawdziwa. Z pewnością dobra, bo świadczą o tym pozytywne słowa czytelników i zdobyta przez autora nagroda Bookera. Ja miałam z nią niebywały problem, bowiem z jednej strony czułam się niesamowicie zauroczona językiem i to, w jaki sposób opowiedział mi tę historię. Z drugiej natomiast opisywany byt jeńców stawał się z każdą stroną coraz bardziej przytłaczający. Nie mogłam jednak odpuścić. Bo „Ścieżki północy” to taka książka, którą trzeba przeczytać. Przeczytać i poczuć na własnej skórze, jak autentyczna i piękna może być historia o wojnie, o obozie, o jeńcach dotkniętych śmiertelną chorobą…

   Dorrigo Evans to młody chirurg, który trafia do japońskiego obozu, gdzie jeńcy są wykorzystywani do budowy Linii Kolejowej w Birmie. Razem z innymi internowanymi walczy z głodem, chorobami, biciem i trudami pracy, jaki nakładają na nich Japończycy. Uwięziony w dżungli desperacko walczy o przetrwanie i ocalenie podlegających mu żołnierzy. Jedyną rzeczą, jaka pozwala mu choć na chwilę zapomnieć o tym, gdzie się znajduje, jest wspomnienie romansu z żoną swego wuja. Jednak później,  kiedy niespodziewanie dowie się prawdy, jego świat zmieni się na zawsze.

„Szczęśliwy człowiek nie ma przeszłości, a nieszczęśliwy nie ma nic poza nią.” [str. 11]

   W pewnych momentach lektury czułam, że coraz ciężej mi się ją czyta. Jednak za każdym razem, kiedy ją odkładałam, znowu musiałam do niej szybko wrócić. I tak za każdym razem, do ostatniej kartki. Wielu czytelnikom z pewnością sprawi ona trudność – autor opowiada o wszystkim wprost, nie koloryzuje, stawia na autentyczność. Pokazuje prawdziwość uczuć, jakie człowiek odczuwa nie tylko przy miłosnym uniesieniu, ale też wtedy, gdy w oczy zagląda mu śmierć. Spodobało mi się to, że chociaż uczucia, tak dosadne w każdym calu, nie wychodzą poza granicę dobrego smaku. Pozostawia niedopowiedzenia, pobudza czytelniczą wyobraźnię. Nawet przerzucając akcję do rzeczywistości łagrowej Flanagan nie szczędzi słów opisujących głód, bicie, choroby. A jednak nie mamy ochoty pominąć tych fragmentów lub, co gorsza, odłożyć książkę. Umiejętnie stworzył historię, która bez względu na treść fascynuje. I w dodatku głęboko zapada w pamięć.

„[…]opuścić jednego ze swoich towarzyszy to tak, jak gdyby opuścić samego siebie.” [str. 203]

   „Ścieżki północy” to mocno wartościowa powieść. Nie warto uprzedzać się do niej przez realia obozu czy po prostu stwierdzeniem, że nie pasuje do naszego gustu czytelnika. Książka Richarda Flanagana to ten rodzaj historii, którą trzeba poznać. Świetnie się ją czyta mimo lekko przytłaczającego tekstu (a to też dopiero we fragmencie o przetrwaniu jeńców), a opowieść w niej zawarta naprawdę daje do myślenia. Fascynujący obraz człowieka, który w wędrówce przez życie dostrzega to, co jest ważne i ważniejsze, a finał tej wędrówki pokazuje mu prawdę o nim samym. Niebywale autentyczna powieść.

   Serdecznie polecam!  

*str. 90
Autor: Richard Flanagan
Tytuł: Ścieżki północy
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 474

poniedziałek, 2 listopada 2015

"Coś mojego" - Marci Lyn Curtis

Historia wyjątkowej przyjaźni...

   W literaturę młodzieżową coraz rzadziej się zagłębiam, ale wciąż mam na nią oko. Bo chociaż historie te mogą wydawać się zbyt proste, schematyczne, przewidywalne, nic niewnoszące w umysł czytelnika, to czasem pomiędzy tym wszystkim udaje mi się odnaleźć prawdziwą perełkę, która nieźle zapada w pamięć. I taką właśnie książkę udało mi się ostatnio spotkać. „Coś mojego” to krótka, acz wyjątkowa powieść. Klasyczny schemat – młoda dziewczyna, która dostaje cios od losu i musi pogodzić się z rzeczywistością. I nagle przechodzi wewnętrzną przemianę, bez której powieść nie miałaby sensu. A jednak ma w sobie to „coś”, co sprawia, że inaczej spojrzymy na świat. Bo chociaż historia prosta i raczej przewidywalna, to nie sposób się od niej oderwać. A przy tym jeszcze nieźle się wzruszyć.

   Siedemnastoletnia Maggie traci wzrok i odtąd musi uczyć się życia na nowo. Sytuacja nie jest prosta, co nastolatka próbuje odreagować na wiele sposobów. Pewnego dnia znana z ciętej riposty i ostrego języka dziewczyna poznaje małego chłopca. I dzieje się coś dziwnego – zaczyna widzieć, ale tylko chłopca i niewielką przestrzeń wokół niego. Maggie zaprzyjaźnia się z nim, a dzięki tej znajomości dostaje prawdziwą lekcję życia. Zdaje sobie sprawę, że nic nie jest proste, ale nie aż tak trudne, żeby sobie z tym nie poradzić. Bo żeby dostrzec to, co ważne, musi spojrzeć na świat z zupełnie innej strony…

   Kiedy zaczynałam lekturę tej książki, w ogóle nie spodziewałam się, że spotkam tak wyjątkową i wciągającą historię. Chociaż na początku były lekkie obawy, kiedy dopiero co poznawałam bohaterkę – nic w tym dziwnego, to typowa buntowniczka, jaką spotykałam w innych młodzieżowych lekturach i  nie zapowiadała się kolorowo. Jednak z czasem treść książki zamieniała się w coś głębszego; przemyślenia Maggie, głównej bohaterki, stawały się mądrzejsze, sensowne, dające czytelnikowi do myślenia. Zachodziła tutaj klasyczna wewnętrzna przemiana bohaterki, jednak w tym przypadku można mówić o wartościowej przemianie. Bo w wielu przypadkach śledzimy zmianę jedynie głównego bohatera, który jest tylko kolejnym elementem książki, o którym później łatwo zapomnieć. Tutaj bohaterka stanowi przykład dla innych, to ona dochodzi do wielu wniosków, ale w praktyce mogą one dotyczyć każdego. I to właśnie mnie urzekło w tej historii – jest prosta, ale inteligentna, dająca nam sporo do przemyślenia. Przykład lektury młodzieżowej, w której poprzez lekką opowieść autorka przekazała sporo życiowej mądrości. Brawo!

„Niektórzy ludzie składają się z tylu warstw, że nie wiadomo, kim są.” [str. 71]

   Często trafimy na mądre wnioski i przemyślenia bohaterki. Jest też trochę dramatyzmu, zwłaszcza w relacji niewidomej dziewczyny i chorego chłopca, czy też w spotkaniu niewidomej nastolatki ze światem zewnętrznym. Jednak nie oznacza to, że książka jest trudna. Wręcz przeciwnie. „Coś mojego” to historia, dzięki której, owszem, wiele mądrego wyniesiemy, ale również dzięki której świetnie się ubawimy i mocno wzruszymy. Napisana prostym językiem powieść w wielu elementach staje się źródłem naszych radości i smutków, wywołuje w nas wiele skrajnych emocji. Dzieje się to nie tylko poprzez wydarzenia, ale także dzięki bohaterom, którzy swoim charakterem uzupełniają całość. Bo jeśli chodzi o bohaterów, to autorce również należą się brawa. Cała trójka naszych postaci – czyli Maggie, Ben i jego starszy brat – to kolaż różnych osobowości, do których nietrudno zapałać sympatią. Skrajnie różni, a jednak idealnie wpasowani w fabułę. Każdy z nich wnosi „coś swojego”, jakąś indywidualną cząstkę, dzięki czemu historia jest jeszcze lepsza. Czasem jedynie sprawiają wrażenie typowych bohaterów młodzieżówek, jednak z czasem ono zanika. Ale co się dziwić – w tak wciągającej historii trudno nie zapomnieć o małych mankamentach.

   Dopiero przed momentem wyczytałam, że jest to powieściowy debiut autorki. Mogę więc śmiało powiedzieć, że jest to jak najbardziej udany start Marci Lyn Curtis. „Coś mojego” to wyjątkowa i mądra powieść, która urzeknie niejednego czytelnika. Niesamowicie wciąga, ale jednocześnie bawi i wzrusza. Chociaż została napisana z przeznaczeniem dla młodych czytelników i w większości taki właśnie ma charakter – m.in. ten typowy młodzieńczy romans, który w tym przypadku został jednak fajnie stonowany – to zdecydowanie nadaje się na lekturę dla każdego. Jest krótka, ale jednocześnie treściwa, prosta i nieco schematyczna, ale przy tak sympatycznej fabule nic nie jest w stanie nam zaszkodzić.

    Mnie urzekła i to bardzo. I z całego serca ją polecam.
Autor: Marci Lyn Curtis
Tytuł: Coś mojego
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 304