poniedziałek, 24 listopada 2014

Przedłużamy konkurs!

Kochani,
dziś miał zostać rozwiązany konkurs, w którym do wygrania była książka "Johnny Porno", ale z racji małej liczby zgłoszeń, postanowiłam przedłużyć konkurs. Swoje zgłoszenia możecie wysyłać aż do 5 grudnia, do północy, a dzień później, tj. 6 grudnia, zostanie nagrodzony zwycięzca! Zadanie konkursowe znajdziecie w poście z recenzją (tam też zostawiajcie komentarze), wystarczy kliknąć w okładkę poniżej. Zatem - do usłyszenia! Czekam na Wasze prace. I powodzenia:)
http://recenzje-jadzka.blogspot.com/2014/11/johnny-porno-charlie-stella-konkurs.html

wtorek, 18 listopada 2014

"Saga o kotołaku: Ksin. Początek" - Konrad T. Lewandowski

Aby stać się człowiekiem...

   „Ksin. Początek” to pierwsza części znanej już niektórym sagi o Kotołaku. Aktualne wydanie to nie tylko świetna okładka, która mocno przykuwa uwagę, ale również sporo nowych wątków i ciekawy bestiariusz – tak przynajmniej wyczytamy w informacji. Jest to moje pierwsze spotkanie z tym tytułem i niestety nie mam porównania z poprzednią wersją książki, ale na ile udało mi się poznać aktualną treść, mogę powiedzieć, że trudno jest się do niej przekonać. Bo choć pomysł mocno mnie zaintrygował, uwielbiam tego typu historie, to jednak ta opowieść wydała mi się nieco męcząca. Relacje między bohaterami wyglądały zanadto sztucznie, a historia Ksina – mało przekonująca…

   Zacznę jednak od pozytywnych cech. Najbardziej w tej powieści urzekł mnie pomysł na stworzenia bardzo oryginalnych postaci i stworów. Chociaż w fantastyce znajdziemy wiele wampirów, strzyg, magików i tym podobnych, to tutaj można dostrzec coś zupełnie ciekawszego. W każdym zakamarku fabuły znalazło się miejsce dla każdej postaci (mnie lub bardziej ważnej, mniej lub bardziej strasznej) i każda miała jakąś rolę do odegrania. Kiedy poznajemy kolejno każdą z nich, powoli również odkrywamy cechy głównych bohaterów, co najbardziej tyczy się samego Ksina. I to połączenie fajnie wygląda. Jedynym minusem jest fakt, że tych stworów jest niezliczona ilość, łatwo się pogubić. Dlatego bestiariusz jest bardzo przydatną rzeczą. I nie powiem, bardzo ciekawie opisaną.

   Dalej jednak nie mogę powiedzieć, że było super. W trakcie lektury pojawiały się kolejne wątki, coraz więcej akcji i nowe, niezbyt ciekawe niespodzianki. Z każdym rozdziałem zalewała mnie nowa fala treści, która często nie pozwalała na spamiętanie poprzednio przeczytanej części. Początek był bardzo efektywny, jednak później akcja sporo zwolniła i przez to dużo wolniej szła lektura. W dużej mierze obserwowałam same wędrówki, rozmowy i czasem jakąś walkę. Zdecydowanie za mało się dzieje, a jeśli już – za szybko się kończy.

   Podobnie jest z relacjami między bohaterami. Może nie zawracałabym sobie tym głowę, jednak w przypadku tej książki dużo razy rzucają się w oczy. Samych cech charakteru postaci nie ma co krytykować – są one wyraziste, ostre i nadają tej książce smaku. Jednak w porozumieniu się z innymi radzą sobie gorzej. Ich odczucia są z lekka sztuczne, drętwe; ich wypowiedzi czasem nie mają logicznego związku z aktualną sytuacją. Nie wspomnę już o chwilach „namiętności”, które pojawiają się dość często. To również nie powinno aż tak przeszkadzać, jednak ich częstotliwość jest spora, i często pojawiają się w mało stosownym czasie. Zwłaszcza jeśli chodzi o relację Ksin-Hanti. Połączenie kotołaka i byłej prostytutki – to raczej mało romantyczne…

   Być może wersja oryginalna, bez żadnych dodatków i nowych wątków, wygląda ciekawie, jednak ta wersja nie bardzo przypadła mi do gustu. A szkoda, bo z początku wydała mi się bardzo interesująca i byłam bardzo jej ciekawa. Tymczasem okazała się mało porywająca, sztuczna i czasem przekombinowana. Nie twierdzę, że autor pisać nie potrafi – potrafi i to bardzo ciekawie, czego dowodem jest sama konstrukcja bestiariusza i fakt, że ponownie wydano tę powieść. Jednak mam wrażenie, że przy poszerzaniu historii po prostu przedobrzył. Być może pierwsza wersja jest lepsza. O tym zamierzam dowiedzieć się w przyszłości. Tymczasem radzę przemyśleć dwa razy lekturę tego tytułu. Nie gwarantuję, że się spodoba.
Autor: Konrad t. Lewandowski
Tytuł: Saga o kotołaku: Ksin. Początek
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2014 (II)
Liczba stron: 368

poniedziałek, 17 listopada 2014

"Johnny Porno" - Charlie Stella + konkurs!

Mafijny klimat w rytmach disco...

   „Jeśli mnie wciągnie, to znak, że będzie dobrze” – z takim podejściem rozpoczęłam lekturę „Johnny Porno” autorstwa Charliego Stelli. Opis książki zwiastował bardzo wiele, a że lubię ten gatunek, to wymagania miałam spore. I co mogę śmiało stwierdzić – powieść okazała się strzałem w dziesiątkę. Trochę obaw było, ale akcja okazała się tak wciągająca, że na samym końcu aż chciało się więcej. Autor naprawdę brawurowo stworzył niezłą historię, gdzie każdy bohater miał swoje miejsce i swój określony cel. Wszystkie wątki płynnie łączą się w całość, co nadaje książce nie tylko sporej werwy, ale również niezłego charakteru.

   Rok 1973. Johnny Albano, wyrzucony z pracy robotnik budowlany, dorabia sobie w korporacji taksówkarskiej. Pracuje dla mafiosa Eddiego Vento, dla którego liczy widzów i zbiera utarg z projekcji nielegalnego filmu pornograficznego „Głębokie gardło”. Jego życie wydaje się być trudne, jednak dzięki swojej byłej żonie, jej byłemu mężowi i innych mafiosów łasych na najsłynniejszy film pornograficzny, może stać się większym koszmarem…

   Cała powieść wygląda naprawdę interesująco. Autor świetnie nakreślił nie tylko tło dla swoich postaci, ale również samych bohaterów. Mamy do czynienia z wieloma osobami, która każda wnosi coś ciekawego do historii. Od zwykłego człowieka, który zarabia na życie, pracując dla mafii, po samych mafiosów, policjantów, płatnych zabójców, informatorów i gwiazdki porno.  Efektywnie łączą fabułę w jedną całość, tworząc niebywały sensacyjny spektakl. Dużo się dzieje, powiedzieć można, że wciąż autor z czymś „wyskakuje” i przy tym zaskakuje, dlatego akcja toczy się dynamicznym tempem. Ciągłe zwroty i niespodzianki… Nie sposób się nudzić przy takiej lekturze.

   Należałoby również zwrócić uwagę na fakt, iż Stella potrafi wykreować niebywałą historię z klimatem. Przemyślany plan działania, świetni bohaterowie czy też cała ta otoczka mafijnej działalności – wszystko to posiada mocny charakter, który autor wykorzystał w świetny sposób. Momentami można odczuć na własnej skórze te lata 70-te, w których dzieje się akcja. Ale to oczywiście zasługa dobrego stylu, dobrego wyczucia i niezłych pomysłów Charliego Stelli. W połączeniu z pozostałymi elementami (bohaterowie, dynamika akcji) tworzą naprawdę ciekawy efekt. I sensację na wysokim poziomie.

   Z pewnością nie każdy odnajdzie się w tej historii. Jednak muszę powiedzieć, że warto. Co prawda powieść zawiera w sobie wiele ostrości (ostry język, sceny seksu, sam biznes pornograficzny i mafia), ale one nadają tytułowi smaczku i „pazura”. „Johnny Porno” to jednak nie tylko opowieść o mafii i filmie pornograficznym (wokół którego dzieje się cały chaos). To przede wszystkim dobrze skonstruowana powieść sensacyjna, w której pościgi, inwigilacje i nielegalny biznes grają główne skrzypce. Dużo się dzieje, napięcie wciąż wzrasta, a zaskoczeń nie ma końca. Serdecznie polecam!
Autor: Charlie Stella
Tytuł: Johnny Porno
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 530
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kochani, jeżeli chcecie zdobyć jeden egzemplarz "Johnn'ego Porno", zachęcam Was do wzięcia udziału w konkursie:)
Zadanie jest proste: Wymyśl nazwę własnej mafii i opisz krótko sposób jej działania.
Mogą to być jak najbardziej śmieszne i absurdalne organizacje, dlatego liczę na Waszą kreatywność. Piszcie w komentarzach własne propozycje. Najlepsza z nich zostanie nagrodzona egzemplarzem książki recenzowanej powyżej.
Zapraszam! Macie czas do 24 listopada!

środa, 12 listopada 2014

"Na spokojnych wodach" - Viveca Sten

Nie każdy jest tym, za kogo się podaje...

   W kryminalnym literackim światku prym wciąż wiodą skandynawskie lektury. Jednak im więcej ich powstaje, tym bardziej rosną wątpliwości, czy będą one choć w minimalnym stopniu dobre. W ostatnim czasie zauważyłam znaczny spadek formy skandynawskich pisarzy. Raz lektura w ogóle nie przypominała kryminał, raz w ogóle nie dało się dobrnąć do końca książki… Nie wiedzieć, czemu, ich wartość nagle spadła. Tak niestety dzieje się również z książką Viveci Sten „Na spokojnych wodach”. Z intrygującej historii zamienia się w bezsensowną opowiastkę, w której próżno szukać kryminału. Chociaż śledztwo wydaje się być w porządku, cała reszta tworzy bezbarwną treść. I strasznie nudną…

   W okolicach Sandhamn na brzeg wypływa ludzkie ciało oplecione w rybacką sieć. Tydzień później ginie kobieta, której zmasakrowane ciało zostaje znalezione w okolicy wybrzeża. Sprawą zajmuje się Thomas Andreasson z policji w Nacce – dobry śledczy, ale i mężczyzna po przejściach. Przy pomocy swojej koleżanki z dzieciństwa – prawniczki Nory Linde – stara się rozwiązać zagadkę. Czy te dwie sprawy są ze sobą powiązane? Dlaczego na tak spokojnej wyspie wydarzyła się taka tragedia? Thomas musi podjąć zdecydowane kroki. W innym razie może zginąć ktoś jeszcze…

   Na pierwszy rzut oka mamy tu do czynienia z naprawdę intrygującą historią. Trup, zagadka, śledztwo, główny śledczy i cała ta otoczka świetności szwedzkiej wyspy. Powieść jak ta lala. Tymczasem ta aura dobrej historii przemienia się w mozolnie idące czynności, przez które ciężko przebrnąć. Przede wszystkim autorka zbyt mocno skupiła się na życiu osobistym obojga bohaterów: Thomasa Andreassona i jego koleżanki Nory Linde. Całe śledztwo stanowiło jedynie tło do relacji z tego, jakie życie wiodą ci bohaterowie. Tak mniej więcej w połowie zorientowałam się, kto jest winny, bo wcale nie było to trudne. Tymczasem autorka mozolnie tłukła, aż do bólu, każdy aspekt z ich życia. Kiedy nastaje oficjalny koniec, zagadka zostaje rozwiązana oficjalnie (fanfary!), czytelnik zapamiętuje tylko jedną rzecz: że Thomas wciąż opłakuje swoje dziecko, a Nora bez przerwy narzeka na męża, który woli żeglować aniżeli spędzić z nią czas. Nie to, kto zabił. Nie to, kto zawinił. Tylko to, jacy są główni bohaterowie.

   Przyznam szczerze, że ten tytuł jest za słaby na kryminał. Szukałam, szukałam i próżno szukałam napięcia i akcji związanej z całym śledztwem. Wciąż zalewana byłam relacją życiorysów bohaterów, które nieźle wryły się w pamięć. Rozwiązanie zagadki przez śledczych w tej książce wyglądało bezbarwnie: tu się raz spotkali, omówili parę spraw, kto co zrobi, koniec. I tak parę razy. Czasem też Thomas i Nora spotykali się na spacerze/kolacji i wymieniali się spostrzeżeniami. Ale tylko tyle. Już więcej emocji znalazłoby się chyba w „Modzie na sukces”… To czytelnik w drodze domysłów prędzej znajduje rozwiązanie, kto zabił, aniżeli sami bohaterowie. Smutne to, ale niestety prawdziwe.

   Ciekawostką jest fakt, że na podstawie tej powieści powstał polski serial „Zbrodnia”. Po zapoznaniu się z
książką Viveci Sten rodzi się jednak pytanie, czy aby na pewno było na czym bazować? Czy przy tak niskim stężeniu kryminału w literaturze odnajdziemy go choć odrobinę w obrazie? Odpowiem Wam: chcielibyśmy. Tak płytkiego serialu kryminalnego nie widziałam od lat. Ale co się dziwić – sama historia nie przedstawiała się ciekawie, to czego można było oczekiwać po serialu? Wplątanie romansu między głównych bohaterów, czy też zrobienie z książkowego Thomasa, który jest zbyt mięczakowaty jak na policjanta – twardego macho, nie wyszło zdrowo. Dlatego zalecam oszczędzić sobie czasu na tego typu seriale…

   „Na spokojnych wodach”, jak się okazuje, to nie taki kryminał, jakiego się spodziewałam. Zapowiadało się naprawdę intrygująco i niestety na zapowiadaniu się skończyło. Akcja jest znikoma, bohaterowie nijacy, a cała fabuła krąży wokół wywodów na temat, jakie prowadzą oni życie. Na zakończenie chciałoby się powiedzieć: „wow”, tymczasem rozwiązanie zagadki sami sobie odnajdujemy, więc ponownie na chęciach się kończy. Malownicze tło niczym nie rekompensuje całości – bo ono również wypada blado. Zbyt mało ważne priorytety, za dużo lania wody. Mówiąc wprost: za mało kryminału w kryminale. A szkoda, bo pomył był całkiem ciekawy.
Autor: Viveca Sten
Tytuł: Na spokojnych wodach
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 384

środa, 5 listopada 2014

"Zostań, jeśli kochasz" - Gayle Forman

Trudny wybór należy do nas samych...

   „Zostań, jeśli kochasz” to tytuł, który z pewnością każdy kojarzy. Od pewnego czasu można prześledzić wiele jej recenzji, ale również opinii na temat ekranizacji, która powstała. Została przedstawiona wzdłuż i wszerz, na wiele sposobów, i choć zbiera zróżnicowane opinie, to muszę stwierdzić, że mnie akurat się podobała. Co prawda nie przepadam za opowieściami, gdzie uczucie miłości wyniesione na piedestale zostaje obleczone w mnóstwo bólu i cierpienia (co by sielanki nie było; dramatyzm pierwsza klasa), to tutaj, gdzie pierwsze skrzypce odgrywa para młodych ludzi, wcale tego nie odczułam.  Autorka poprowadziła historię w prosty i przystępny sposób. A nawet, rzekłabym, mocno wzruszająco…

   Mia w wypadku traci najbliższych. Jako jedyna przeżyła, lecz to nie daje jej gwarancji na pozostanie na ziemi. Dziewczyna trwa w stanie dziwnego zawieszenia, podczas którego wspomina i analizuje swoje dotychczasowe życie. Co ją trzyma, by zostać? Dlaczego by nie ułatwić sobie zadania? Ma jeden ważny powód: swoją miłość – Adama. Czy jednak Mia podejmie tę trudną decyzję? Czy zostanie?

   O tym tytule dowiedziałam się niezbyt tradycyjnie – bo przez ulotkę informacyjną o filmie. Historia mnie zaintrygowała, dlatego postanowiłam zagłębić się w szczegóły. Jak się okazało, to dość głośna powieść, zwłaszcza po premierze filmu, jaki powstał na podstawie tej książki. A że powstał na bazie powieści, zaintrygowałam się jeszcze bardziej. „Zostań, jeśli kochasz”, jak się okazało, warta była zachodu. Być może nie należy do ambitnych książek, ale ma swoją wartość i jej autorka wspaniale to podkreśliła. Już sam pomysł wydaje się niebanalny i szczerze należy przyznać – niezbyt pasuje do typowych „młodzieżówek”. Uczucia, jakie wyeksponowała Forman, wybory, które podejmuje główna bohaterka – nienależną do prostych. Ale zostały dobrze przekazane, podkreślone w mocny sposób, tak, że czytelnik ma szansę odczuć to, co sami bohaterowie. Książka emanuje zróżnicowanym tonem uczuć i z całą pewnością idzie to zauważyć.

   Warto jednak podkreślić, że książka jest pełna uczuć (w tym w dużej mierze miłości), ale z pewnością nie jest ckliwa. Jest prosta, przystępna, ale na pewno nie przesadzona. Aż dziw bierze, że tyle spraw autorka pomieściła w tak małej ilości stron. Bo w końcu powieść zawiera w sobie liczne retrospekcje, wspomnienia bohaterki, które analizuje krok po kroku. I w dodatku te sprawy bieżące… W ogóle nie idzie odczuć jakiegokolwiek braku, żadnej luki w historii, a przecież to ledwie ponad dwieście stron. „Cienizna”, jeśli spojrzymy na fakt, że tego typu historia powinna być dobrze rozpisana. A tu okazuje się, że nawet w tak krótkiej treści, wszystko idzie umiejętnie rozegrać. I za to należą się pani Forman duże brawa.

   „Zostań, jeśli kochasz”, mówiąc krótko, to historia pełna uczuć i życiowych wyborów. Jest prosta, przystępna, ale głęboko emocjonalna i za to chyba najbardziej będę cenić tę książkę. Tak jak wspomniałam – nie jest jakimś wybitnym arcydziełem, ale z pewnością ma swoją wartość i z łatwością jest ją dostrzec. Fajnie się ją czyta, mimo że czasem trudno przywyknąć do nazbyt poruszających fragmentów historii. Z pewnością nie wygląda jak ckliwa opowiastka o miłości w wersji dla młodzieży. Jest za to wzruszająca, ciepła i mimo wszystko – wciągająca. Już z niecierpliwością czekam na następną część… Serdecznie polecam. 
Autor: Gayle Forman
Tytuł: Zostań, jeśli kochasz
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2014 (II)
Liczba stron: 248

wtorek, 4 listopada 2014

"Mister X" - John Lutz

Nigdy nie wiadomo...

   Do tej pory nazwisko Johna Lutza nie było mi znane. Chociaż uwielbiam kryminały i czytam ich sporo, to wciąż poznaje coraz to nowych autorów, których z pewnością inni znają już dobrze. Lektura książki „Mister X” była testem autora i muszę powiedzieć, że wypadł na nim nienajgorzej. Co prawda przydługie rozwodzenia się nad sprawą czasem wydawało się nudne, to zaskakujący finał i ciekawa narracja sprawiły, że John Lutz zyskał moje uznanie. Jako miłośnik kryminału stwierdzam, że warto książki tego autora poznać bliżej.

   W gabinecie detektywa Franka Quinna zjawia się kobieta, która podaje się za siostrę bliźniaczkę ostatniej z ofiar tajemniczego seryjnego mordercy. Sprawa sprzed lat do tej pory nie została rozwiązana, dlatego kobieta próbuje skłonić detektywa do wznowienia śledztwa. Z czasem koszmar znów staje się faktem – albo zabójca powrócił, albo ktoś naśladuje jego ruchy. Ale w jakim celu? Detektyw Quinn próbuje pojąć sedno sprawy, ale będzie to możliwe tylko wtedy, gdy pozna wszystkie szczegóły z odległej przeszłości. Nawet te najmroczniejsze…

   Coraz częściej spotykam się z kryminałami, w których bohaterowie wracają do przeszłości. Autorzy stosują retrospekcje w różnych celach, ale też z różnym skutkiem. Nie raz częste nawiązywanie do spraw z przeszłości wiążą się z chaosem, jaki powstaje w powieści. Wtedy też traci ona na swojej wartości. John Lutz zastosował je w powieści „Mister X” jednak w dość subtelny sposób. Nie jest ich wiele, ale świetnie obrazują dany temat. Dobrze uzupełniają luki i pomagają w zrozumieniu sprawy. Na tle wydarzeń, jakie mają miejsce w tej książce (prowadzone śledztwo, logika głównego bohatera) wygląda to schludnie i z pewnością dodaje więcej zainteresowania ze strony czytelnika.

   John Lutz dał się również poznać z dość ciekawego podejścia do konstruowania fabuły. Wiąże się z tym nie tylko grupa dobrze ucharakteryzowanych bohaterów, ale również kreacja mordercy i jego działania. Portret psychopatycznego zabójcy jest mocno charakterystyczny – obcina kobietom sutki, wycina X na klatce piersiowej czy też knebluje je własną bielizną. Ale dodatkowo autor nakierowuje ten obraz, nasze podejrzenia na postać, która wydaje się oczywista. I tutaj po raz kolejny zaskoczył, bowiem bardzo dobrze rozegrał całą sprawę. Zamydlił czytelnikowi oczy, po to, aby do końca trwał w nieświadomości. To ktoś zupełnie inny. Totalne zaskoczenie.

   Nie byłabym jedna sobą, gdybym nie wytknęła paru błędów. Jednym z nich jest zbytnie przeciąganie tematu. Cała historia mieści się na przeszło 400 stronach i wydaje mi się, że można było ją opisać nieco zwięźlej. Autor czasem zbyt długo rozwodził się nad jedną sprawą, skupiał się na opisach otoczenia, aniżeli głównego problemu. Nie wygląda to źle, dobrze się czyta, jednakże zabrakło przez to pełnej płynności w lekturze. Tempo akcji jest dobre, jednak w tego typu przypadkach wyraźnie zwalnia. Wydaje mi się, że gdyby John Lutz bardziej skupił się na głównym wątku, wciąż działał w kontekście rozgryzienia sprawy, dynamika byłaby większa i wtedy czytelnik nie zdołałby oderwać się od lektury.

   „Mister X”, mimo wszystko, to dobra lektura. Dobrze się ją czyta, przez cały czas czuć ducha tajemniczości i kryminalnej zagadki, a finał ostatecznie zwala z nóg. Dobrze poprowadzona narracja i umiejętnie wykreowani bohaterowie sprawiają, że czyta się szybko i z dużym zaangażowaniem. Miłośnikom tego gatunku powinna przypaść do gustu. Ja z pewnością w przyszłości będę pamiętać o tym autorze. Polecam.
Autor: John Lutz
Tytuł: Mister X
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 456