niedziela, 30 grudnia 2012

"Skandalista" - Nicola Cornick

Zakazany owoc smakuje najlepiej...

   Z doświadczenia wiem, że romanse historyczne są przeważnie identyczne. Równią się jedynie postaciami, miejscem akcji i czasem motywami. Reszta schematycznie się powtarza. Ale i tak wiem, że wiele kobiet często je czyta, być może ze względu na lekkość i błahość wątków albo mało wymagającej fabuły. Dla mnie ten gatunek jest połączeniem dwóch innych moich ulubionych, dlatego w wolnych chwilach bądź dla relaksu sięgam po takie tytuły. Jednym z nich był „Skandalista” Nicoli Cornick, który z jednej strony nie pokazał niczego nowego lecz z drugiej zaciekawił mnie. I w tym miejscu ciężko ocenić, czy książka jest dobra, bowiem nic nowego nie pokazała, lecz dobry styl autorki czy też zawiłe i mało banalne intrygi pozwoliły choć trochę wybiec od schematu i stworzyć coś ciekawego…

    Ben Hawskmoor to cyniczny uwodziciel, który dzięki powodzeniu u kobiet oraz wizytom na londyńskich salonach zyskał sławę i niesławę. Nie ukrywa, że od zawsze poszukuje bogatej dziedziczki, która zapewniłaby mu bogactwo. Kiedy jednak spotyka Catherine Fenton, coś się zmienia w nim samym. Między nimi rodzi się romans, który przeradza się w niebezpieczną i zawiłą grę. Nie wiadomo, czy tym razem miłość zwycięży bogactwo…

   To już kolejne moje spotkanie z historycznym romansem. Dawniej podbierałam je z półki mamy, która akurat najbardziej ceni sobie ten gatunek. Pierwsze wrażenia z pewnością były pozytywne, później zaczęły się powtarzać i radość z lektury gdzieś zniknęła. Teraz staram się, jeśli już je wybieram, aby znaleźć w książkach coś nowego. Rzadko się to udaje, ale nie ustaje w próbach. „Skandalista” to właśnie kolejny tytuł, który „wypróbowałam” i muszę stwierdzić, że z jednej strony podobał mi się – lekkie podejście do tematu, wywiązanie się z obiecanek w opisie oraz napięcie i intrygi, jakie pojawiły się w fabule, dały mi odczuć satysfakcję po skończeniu lektury. Z drugiej jednak pozostaje ten niedosyt, jaki towarzyszy mi niezmiennie przy tego typu książkach. Być może znów nawalił ten system, gdzie wszystko jest identyczne (z wyjątkiem nazw) i znowu historia skończyła się powodzeniem. A jakaś odmiana przydałaby się.

   Co jednak trzeba przyznać samej autorce – na pisaniu romansu historycznego zna się bardzo dobrze. Spodobało mi się, jak wspomniałam, jej podejście do tematu. Postarała się o w miarę wiarygodny wizerunek postaci, charakterystykę otoczenia oraz dobrze dobrane wątki z intrygami. Czasem nawet, o dziwo, natrafiałam na nietypowe i nagłe zwroty akcji, co również przypadło mi do gustu, bowiem przez chwilę choć mogłam polemizować, jak ta historia się skończy. I choć skończyła się tak, jak przewidziałam, jak można było przewidzieć, usatysfakcjonował mnie cały finisz powieści.

   Trudno tutaj nie wymienić mniej pozytywnych aspektów tej książki, jednak co byśmy nie powiedzieli, wiadomo, że o to właśnie w romansach historycznych chodzi. Mianowicie o łatwe wątki, błahą historię, przewidywalny koniec, etc. Wiadomo, że przy takich historiach mamy się relaksować, a nie wysilać swoje rozumy, aby cokolwiek „załapać”, jednak czasem można by odbiec od standardowych schematów i dołożyć książkom więcej ikry. „Skandalista” posiada swoje dodatkowe atuty, jednak czy są one wystarczająco powalające na kolana? Obawiam się, że nie…

   Powieść pani Cornick można zaliczyć do łatwych i przychylnych gustom czytelniczek. To książka niewymagająca, pozwalająca kobietom choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości oraz pofantazjować o męskiej części bohaterów. „Skandalista” należy do ciekawych i wciągających książek, które szybko się czyta, wręcz błyskawicznie, jednak nie są na tyle dobre, aby wracać do nich niejednokrotnie. Można potraktować ją jako małą przygodę w czytelniczym świecie. Szczególnie polecam czytelniczkom, które lubią ten gatunek bądź gustują w niezobowiązujących tytułach – ta książka z pewnością Was nie zawiedzie. Mnie zaintrygowała, zaciekawiła, ale nie zwaliła z nóg. Ale dobrze ją wspominam. Z pewnością nie będę lub nie jestem w tym osamotniona.

Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Harlequin/Mira:
Autor: Nicola Cornick
Tytuł: Skandalista
Wydawnictwo: Harlequin
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 380

czwartek, 27 grudnia 2012

"Sejf" - Tomasz Sekielski

Co piszczy w polskiej polityce?

   Wśród dziennikarzy w ostatnim czasie zapanowała moda na pisanie książek. Przeważnie są to kryminały lub powieści sensacyjne, bardzo dobre lub nie do końca udane. Miałam już styczność z zagranicznym dziennikarzem-autorem, a dość niedawno także z naszym rodzimym – panem Tomaszem Sekielskim. To nazwisko z pewnością większość osób kojarzy z telewizji, teraz może je poznać od literackiej strony. „Sejf” to książka należąca do kręgu powieści sensacyjnych, którą, muszę przyznać, należy dodać do udanych debiutów. Choć nie jest ideałem, posiada wiele pozytywnych cech, które powinny przekonać najwybredniejsze osoby.

   Historia zaczyna się od wyłowienia zmasakrowanych zwłok ze stawu, w małej miejscowości na Podlasiu. Wszystko wskazuje na to, że jest to miejsce porachunku gangów. Jednak seria dziwnych morderstw, która następują po tym wydarzeniu, wskazują na coś zupełnie innego. Intrygi, tuszowanie niewygodnych spraw to codzienność, tocząca się na najwyższych szczeblach w państwie. Gra toczy się o bezpieczeństwo w kraju. Czy aby na pewno? Dziennikarz z osobistymi problemami wraz ze starszym wiekiem policjantem stają na głowie, aby dowieźć, że władza w państwie nie jest uczciwa…

   Moje wcześniejsze ‘przygody’ z literatami dziennikarskiego pochodzenia nie należały do najbardziej udanych. Chociaż zdarzały się ciekawe wyjątki, średnia nie jest zbyt przekonywująca. Bardzo miłym zaskoczeniem okazała się jednak powieść „Sejf”, która choć od początku mnie intrygowała, wciąż nie dawała przekonania, iż warto po nią sięgnąć. Zaskoczenie było o tyle milsze, iż autorem książki jest nasz rodak, Tomasz Sekielski, którego nazwisko kojarzy się z jedną telewizyjną stacją. Teraz, po tak udanym debiucie, powinniśmy go kojarzyć również z pisaniem. „Sejf” jest powieścią sensacyjną, bardzo wciągającą i co trzeba przyznać – ta sensacja rzeczywiście jest. Ciągle się coś dzieje, gdy pojawiają się momenty spokoju, wciąż można odczuć wibracje, spowodowane dawką adrenaliny, jakiej dostarcza fabuła. Kolejno pojawiające się fakty tworzą układankę, która składa się stopniowo, pozostawiając czytelnika w ciągłej niepewności. Napięcie narasta z każdym rozdziałem, a zagadka, choć zbliża się do rozwiązania, na końcu okazuje się czymś zupełnie innym, niż zakładaliśmy. To wszystko naprawdę ciekawie wygląda i aby w pełni się przekonać, trzeba poczuć to na własnej skórze.

   Dodatkowym atutem książki jest ciągły zwrot akcji. Po przeczytaniu połowy jej zawartości myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy, tymczasem pojawiały się coraz to nowe wątki, które mieszały fabułę i tworzyły nowe teorie. To jeszcze bardziej wciąga czytelnika oraz powoduje, że jak najszybciej chce poznać, co stanie się dalej. Końcówka również należy do zaskakujących fragmentów, bowiem cała misterna teoria legnie w gruzach, finał okazuje się całkiem inny i przez to jeszcze bardziej ciekawy. I to chyba najbardziej przemówiło za jak najbardziej pozytywnym wrażeniem czytania.

   Gdyby nie małe wpadki autora, być może książkę można by było zaliczyć do fantastycznych, jednej z najlepszych tego roku. Jednak błędy się pojawiły, pozostawiając tylko opinię „bardzo dobra”. Przede wszystkim dało się zauważyć niewielki chaos, który wkrada się gdzieś po około połowie treści. Miesza on w późniejszych wątkach, dekoncentrując nie raz i sprawiając wrażenie mało efektownego tekstu. Nie wpływa to na ogólne wrażenie, jednak psuje czytelnikowi frajdę z czytania i często miesza w głowie, przez co istnieje szansa na odłożenie książki na półkę. Jednak jak podkreśliłam, chaos ten jest niewielki i choć go widać, albo nawet czuć, można bez problemu zrozumieć, o co chodzi w fabule…

   Jak się okazuje, książki napisane przez reporterów i dziennikarzy, mogą być bardzo wciągające. Nie od razu znajdzie się wyjątkowe powieści, jednak warto się za takimi rozejrzeć. „Sejf” mogę śmiało zaliczyć do udanych lektur, które swoją treścią wywołały u mnie wiele ciekawych reakcji. Przede wszystkim wciąga, intryguje i pokazuje nasz kraj w zupełnie innym, sensacyjnym świetle. Również ze względu na prosty, przystępny język, jakim posługuje się autor książka zyskuje na wartości, co jest kolejnym mocnym argumentem dla niezdecydowanych. Książkę z pewnością poleciłabym nie tylko miłośnikom tego dreszczowego gatunku, ale również poszukującym historii zaskakujących, które na długo zapadają w pamięć. Powieść pana Sekielskiego świetnie oddaje klimat oraz posiada mnóstwo zagadek, dlatego fanów oraz tropicieli nieskończonych tajemnic także zachęcam do przeczytania. Wbrew pozorom i uprzedzeniom – naprawdę warto. Polecam!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Rebis:
Autor: Tomasz Sekielski
Tytuł: Sejf
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 344

czwartek, 20 grudnia 2012

"Wróżbiarze" - Libba Bray

Nowy Jork w fantastycznym ujęciu

   Książek fantastycznych jest wiele, niestety nie wszystkie są jakościowo równe. W dzisiejszych czasach trudno o idealną powieść, która nie powielałby starych schematów poprzednich książek. Zdarzają się owszem wyjątki, ale do tych perełek potrzeba cierpliwości w ich szukaniu. Do lepszej i ciekawszej strony zaliczyłabym jednak śmiało nowość ostatniego miesiąca – tytuł „Wróżbiarze” autorstwa Libby Bray. Od dawna nie miałam szansy przeczytać równie świetnej książki, w której znalazłam i dobrze rozwinięty wątek fantastyczny i świetnie poprowadzone wątki poboczne, które łączą wszystko w spójną całość. Nie lada gratka nie tylko dla fanów fantasy…

   Nowy Jork, lata dwudzieste. Eve O’Neill to nastolatka, która wykorzystuje swój wiek i urodę, aby się bawić i zabłysnąć w świecie tancerek rewiowych i jazzu. Kiedy dziewczyna znów wywołuje skandal, rodzice wysyłają ją z rodzinnego Ohio do Nowego Jorku, gdzie wuj nastolatki prowadzi muzeum staroci. To nie staje na przeszkodzie jej imprezowego stylu życia, wręcz przeciwnie. Ale miasto skrywa wiele mrocznych tajemnic, gdzie zostają popełnione morderstwa w okrutny sposób. Nowojorska policja nie jest w stanie odkryć, kto stoi za tak nienawistnym czynem. Evie staje na drodze podejrzanego, dzięki swojej niezwykłej mocy, jaką skrywa, może dopaść go, o ile on pierwszy nie dopadnie właśnie jej…

   Połączenie świata fantastycznego z realem lat dwudziestych ubiegłego wieku od początku mocno mnie intrygowało. Wcześniej czytywałam podobne historie, jednak takiej – w żadnym razie. Dlatego tak mocno zainteresowała mnie fabuła tej książki. „Wróżbiarze”, jak się okazało, byli trafnym wyborem i mogę śmiało stwierdzić, że jest jedną z lepszych książek, jakie udało mi się przeczytać w tym roku. Nie mówię tego wcale przesadnie, powieść ta intryguje, wciąga i przede wszystkim jest bardzo oryginalna. A dodatkowo – idzie własnym rytmem i nie powiela schematów. Ale po kolei. W tej książce można znaleźć wiele ciekawych pomysłów, które dają obraz bardzo wyrazisty, aby poznać dokładnie świat przedstawiony nie trzeba nie wiadomo jak się wczytywać. Opisy, choć nie są skomplikowane i długie, dają uczucie sytości wiedzą. Razem z ciekawymi dialogami tworzą mega wciągający tekst, który pochłania się w zawrotnym tempie. Poza tym, choć fabuła jest całkowitym wymysłem autorki, Nowy Jork wygląda fantastycznie i ma się wrażenie, jakbyśmy czytali wspomnienia osoby, żyjącej w dwudziestych latach. Obraz ten jest świetną rozrywką.

   Dodatkowym atutem książki jest jej główna bohaterka – Evie O’Neill. Jest to przezabawna, mega barwna postać, której nie da się nie lubić. Osobiście zwykłam ją nazwać Evie ‘cięta riposta’, ponieważ jej odpowiedzi nie dość, że bawiły, to dodatkowo dopiekały jej rozmówcom. Takie sytuacje, gdy Evie przekomarzała się z innymi, dodają uroku fabule, tekst jest bardziej ‘luźny’ i przychylny czytelnikowi. A także dodaje intensywnej nuty całej książce, przez co jest jeszcze bardziej cenna i warta zachodu.

   Nieco obawiałam się, że w świetle realności świat fantastyczny „Wróżbiarzy” zostanie przyćmiony, jednak na szczęście na obawach się skończyło. Intrygująca zagadka, jaką serwuje autorka czytelnikom, oprawiona jest w aurę tajemniczości i magii, przez co nabiera sensu i kolorystyki. Milej się czyta coś, co jest fantastyczne, ale nie od razu dostaje się odpowiedzi na tacy. Ale szczerze muszę przyznać, że trochę pojawia się przewidywalności, kiedy bohaterzy dochodzą do sedna sprawy, ja, jako czytelnik, już przeczuwałam, co będzie dalej. To może nieco psuć efekt świetności, jednak w żadnym wypadku nie przeszkadza w czytaniu. Na szczęście…

   „Wróżbiarze”, śmiało można rzec, to jedna z lepszych książek fantastycznych tego roku. Przejawia wiele wątków, wiele pomysłów, które autorka wykreowała w bardzo ciekawy sposób. Stworzenie dobrej książki fantasy nie jest w dzisiejszych czasach banałem, dlatego warto zwrócić uwagę na umiejętności pani Bray. Świetne postacie, ciekawa zagadka, mocno wciągająca fabuła oraz oryginalne wykonanie dają mocno fantastyczny efekt dobrze skonstruowanej powieści. Serdecznie polecam wszystkim fanom fantastyki i czytelnikom, złaknionym mnóstwa wrażeń. Powieść ta zapewnia wiele ciekawie spędzonych godzin na lekturze, które wcale a wcale nie będą stracone. Gorąco polecam!

Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Mag:
Autor: Libba Bray
Tytuł: Wróżbiarze
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 624

wtorek, 18 grudnia 2012

"Babilon" - Camilla Ceder

Kradzież antyków raczej nie popłaca...

   Wobec kryminałów zawsze odczuwam słabość. Ten gatunek literacki od dawien dawna stał się jednym z moich ulubionych. Kiedy więc widzę tytuł, należący do grona tego typu książek, dostaje pewnego rodzaju bzika i od razu chcę widzieć go na swojej półce. Nie inaczej było z tytułem „Babilon” autorstwa Camilli Ceder, pisarski pochodzącej ze Szwecji. Książka prócz swego gatunku zaintrygowała mnie swoją fabułą, która od samego początku jawiła się jako ciekawy, wciągający i intensywnie pomysłowy kryminał. Choć odczułam lekki zawód, to mimo tego faktu, „Babilon” stał się kolejnym ulubionym tytułem, o którym będę w przyszłości pamiętać…

   W Göteborgu dochodzi do dwóch morderstw, których ofiarami są profesor archeologii Ann-Marie Karpov oraz jej student – Henrik Samuelsson. Początkowe tropy prowadzą do narzeczonej Henrika, której motywem była chorobliwa zazdrość. Pojawiające się jednak nowe fakty doprowadzają śledczych do sprawy, gdzie jedna z ofiar zamieszana była w nielegalny handel antykami, skradzionymi z muzeum w Bagdadzie…

   Co trzeba przyznać autorce – potrafi pogrywać wątkami. I umiejętnie opisuje relacje między bohaterami. Te dwie umiejętności pozwoliły na stworzenie dobrej książki o wysokim poziomie. Charakter kryminalny jest jak najdokładniej opisany, działania śledcze pozwalają na wdrożenie się w całą sprawę, co owocuje oczywiście bogactwem informacji. Lubię, gdy sprawa nie jest banalna i mogę sama polemizować, kto jest sprawcą i jaki miał motyw. W „Babilonie” miałam taką okazję, za co jestem autorce bardzo wdzięczna. To pozwoliło mi na poznanie historii, ale również niejako uczestniczenie w niej, dlatego warto też zaznaczyć, że Camilla Ceder do pisania ma smykałkę.

   Z informacji na okładce dowiedziałam się, że autorka „Babilonu” „mistrzowsko opisuje relacje i ludzkie niedoskonałości”. Z tym stwierdzeniem z pełni mogę się zgodzić, jednak nie jestem pewna, czy w przypadku kryminału wygląda to korzystnie. Owszem kryminał nie składa się z samej śledczej otoczki, obyczajowe wątki również są potrzebne i te relacje dużo dają, jednak zauważyłam w „Babilonie”, że autorka za bardzo skupia się na tej umiejętności. Są jakby przewagą  nad całością, przyćmiewają nieco wątki śledcze. Opisy relacji między bohaterami, analiza ich myśli rzucają cienie na pozostałe sytuacje, co nieco psuje efekt. Dodatkowym, jakby, mankamentem, są nieco monotonne chwile. Akcja w jednej chwili nabiera tempa i za chwile pojawia się ciąg nużących zdarzeń. To również negatywnie wpływa na całość i wybija czytelnika z dobrego rytmu.

   Chociaż książka przejawia słabsze strony, myślę, że jest warta uwagi nawet największego wymagającego czytelnika. „Babilon” jest bowiem ciekawym kryminałem z umiejętnie przedstawionym wątkiem śledczym, pełnego zagadek i zwrotów akcji. Dodatkowe obyczajowe wątki dodają barwy fabule, a napięcie, jakie towarzyszy czytelnikowi sprawia, że od książki nie ma ochoty oderwać się nawet na chwilę. Polecam szczególnie osobom, którzy gustują w niebanalnych historiach z poplątaną i wciągającą akcją. „Babilon” bardzo dobrze spisuje się w każdych warunkach i myślę, że spodoba się niejednemu czytelnikowi.   

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca:
Autor: Camilla Ceder
Tytuł: Babilon
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 423

piątek, 14 grudnia 2012

"Lato w Savannah" - Beth Hoffman

Przyjaźń ludzka nie zna granic.

   W tym roku udało mi się przeczytać wiele świetnych książek. Całe szczęście, że dobrzy pisarze wciąż jeszcze istnieją, a i niezłych kustoszy pióra wciąż nam przybywa. „Lato w Savannah” to debiutancka opowieść amerykańskiej pisarki Beth Hoffman, która jest kolejnym dowodem na to, że wciąż istnieją rzeczy, które mogą zaskoczyć oraz pisarze, którzy mimo debiutu radzą sobie z językiem bardzo dobrze. Ta historia urzekła mnie przede wszystkim prostotą jak i głębią uczuć, jakie zawiera treść.  Nie ma w niej miejsca na ckliwość, a przedstawiona historia wywołuje najcieplejsze emocje w czytelniku.

   CeeCee Honeycutt to dwunastolatka, która w swym życiu przeszła już wiele. Przez lata sprawowała opiekę nad własną matką, kobietą chorą psychicznie, która przez swoje ‘dziwne’ zachowanie stała się pośmiewiskiem miasteczka. Kiedy niespodziewanie matka CeeCee umiera, dziewczynka przeprowadza się do ciotki Tootie, która zabiera dziewczynkę w zupełnie inny świat – miasteczko Savannah. Tam poznaje wiele kobiet, z którymi nawiązuje przyjaźń. Dzięki nim w końcu CeeCee może zapomnieć o trudach przeszłości…

   Czytałam wiele obyczajowych książek, które zachwycały bądź nużyły od samego początku. „Lato w Savannah” okazało się, całe szczęście, czymś zupełnie innym, świeżym i delikatnym. Już dawno nie odczułam tylu różnorakich emocji podczas czytania zwyczajnej książki. Ta historia bogata jest w głębie ludzkich uczuć, które autorka pokazała ze wszystkich stron, obnażając ludzką naturę i ukazując jej najczulsze punkty. Szczerze przyznam, że początkiem obawiałam się, że fabuła będzie przewijać ckliwość i będzie to tak cukierkowa opowieść, że nie dam rady jej skończyć. Jednak okazało się inaczej – autorka pokazała, jaką siłę nosi w sobie przyjaźń, wiele wypowiedzi bohaterek składają się na ciekawą formę życiowej filozofii. Książka bogata jest w różne porównania, które mają swoje miejsca w prawdziwym życiu, dlatego tak gładko i szybko czyta się cały tekst.
 "Sposób, w jaki radzimy sobie z trudami życia, daje nam siłę i piękno"(str.340)
   Wspominając tą książkę, na pewno nie zapomnę o bohaterach, a dokładniej mówiąc - bohaterkach. Każda z nich jest świetna na swój sposób, barwna i niepowtarzalna. Dawno nie spotkałam się z tyloma różnymi, a tak dobrze wykreowanymi postaciami. Przez fabułę przewijają się dzięki temu różnorakie cechy osobowości: lojalność, przyjaźń, złośliwość, poczucie humoru, wrażliwość, ciepło i wiele, wiele innych. Mogłoby się wydawać, że taka ilość bogactwa może przytłaczać, jednak w książce „Lato w Savannah” działa to odwrotnie. Czytelnikowi robi się milej na sercu, widząc tak barwne postaci, które mogą być bardzo podobne do znajomych mu osób. Lub nawet do niego samego…
 "Mądrość bierze się z doświadczenia,z wiedzy, że każdy dzień jest darem, który trzeba przyjąć z radością"(str.327)
   „Lato w Savannah”, mówiąc krótko, to wspaniała opowieść obyczajowa, która wywołuje na ustach uśmiech niejednokrotnie. Ciepło, jakim emanuje treść, przechodzi na czytelnika, dzięki czemu na długo pamięta tą powieść. Mnie osobiście bardzo głęboko zapadła w pamięć i wiem, że wrócę do niej nie raz.  Bardzo gorąco polecam każdemu, bez względu na gust czytelniczy. Książka autorstwa Beth Hoffman bowiem pasuje do każdego, kto kocha czytać i podobnie, jak mi, nie powinna sprawić ani grama zawodu. Serdecznie zachęcam do czytania!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Grupy Publicat:
Autor: Beth Hoffman
Tytuł: Lato w Savannah
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: luty 2012
Liczba stron: 344

środa, 12 grudnia 2012

"Skrzydła gniewu" - C.S. Friedman

Świat magii staje w obliczu zagrożenia...

   Niełatwo dzisiaj o dobrą książkę fantasy. Przeważnie powstają historie, które powielają schematy innych, a co za tym idzie, coraz więcej lektur staje się mniej wartych uwagi. Nie dotyczy to jednak nowej serii na polskim rynku księgarskim, autorstwa C.S. Friedman, pt. „Magister”. „Skrzydła gniewu”, drugi tom trylogii, który w ostatnim czasie miałam okazję przeczytać, sięga daleko w głąb fantastycznego świata pełnego magii, po raz kolejny zapewniając czytelnikowi mnóstwo godzin ciekawej i wciągającej lektury. Mimo że nie jest doskonała, to właśnie ten fakt sprawia, że warto po nią sięgnąć.

    Świat nie jest już bezpieczny, kiedy Duszożercy mogą przebić barierę Gniewu. Stare wspomnienia o tych demonach wracają, siejąc strach i obawy przed ich powrotem. Bariera ochronna w postaci Gniewu Bogów zaczyna kruszeć, co napawa również lękiem samych magów. Dotyczy to również Kamali, jedynej kobiety-magistra, która zmuszona ucieczką, wkracza w sam środek wielkiego niebezpieczeństwa…

    Jako że pierwszy tom przypadł mi do gustu, z chęcią zabrałam się do lektury kolejnej części. C.S. Friedman po raz kolejny zdołała udowodnić, że świat fantastyczny jest dla niej niestraszny. Umiejętnie poprowadziła całą fabułę, nie oszczędzając w niej szczegółowych opisów. Kiedyś bym się wściekła, widząc ciągły tekst, z minimalną ilością dialogów, jednak w przypadku tej trylogii ten fakt przemawia na korzyść. Wszystko jest zrozumiałe, brak jakichkolwiek nieścisłości, co objawia się oczywiście pełną wiedzą na temat fabuły. Bohaterowie są różnorodni, barwni, jednak wciąż wyróżniającą się postacią pozostaje Kamala. Jest uosobieniem siły, wytrwania i determinacji, co po raz kolejny pokazuje w swych działaniach. Miło jest czytać o bohaterce, która nie jest mazgajem i radzi sobie świetnie w każdym niebezpieczeństwie. To również dodaje uroku książce, która nie jest czymś banalnym, lecz bardziej ‘reprezentatywnym’ w swoim gatunku.

   Chociaż drugi tom trylogii również pozostawił po sobie pozytywne wrażenie, to wciąż lepiej wspominam część pierwszą, czyli „Ucztę dusz”. W poprzednim tomie więcej się działo, akcja zaskakiwała formą jak i miejscem występowania. W „Skrzydłach gniewu” brakło wizji jak i wykonania dynamicznych fragmentów, wciąż akcja toczy się wolno i nieco monotonnie. Przejawiały się nawet nudne momenty i choć nie dominowały, to  w świetle całej fabuły, dodają nieco negatywnych odcieni w opinii czytelnika.

   Mimo wszystko jednak pragnę polecić tą książkę. Czasem brakuje jej werwy, jednak w ostatecznym rozrachunku wcale nie musi to zostać odebrane jako coś złego. „Skrzydła gniewu” okazały się wartościową lekturą, która potwierdza wysoki poziom fantastyki, znajdujący się piórze C.S. Friedman. Autorka posiada niezbite umiejętności do kreowania magicznej fabuły, ujmującej najbardziej wymagającego czytelnika. Polecam szczególnie fanom tego zacnego gatunku oraz osobom, którym nie straszne czytelnicze wyzwania. Ten tytuł jest nieco wymagający, ale jeśli podejdziemy do niego z odpowiedniej strony, całość okaże się lekka jak piórko. I magiczna jak diabli:)

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i s-ka:
Autor: Celia S. Friedman
Tytuł: Skrzydła gniewu, tom II trylogii Magister
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: listopad 2012
Liczba stron: 544

wtorek, 11 grudnia 2012

"Kobieta w czerni" - reż. James Watkins

Uważaj, do jakiego domu wchodzisz...

   Kiedy aktor gra kilka razy tą samą postać, przeważnie widzowie kojarzą go z jedną rolą – tego właśnie bohatera. Tak właśnie jest z Danielem Radcliffe’m, na którego wiele osób patrzy przez pryzmat postaci, w jaką się wcielał, czyli Harry’ego Pottera. Kto nie raz, widząc jego wizerunek, nie krzyknął: „o, to ten czarodziej, Potter”, „A, to ten aktor, co grał Harrego Pottera”.  Ze mną czasem jest podobnie, dlatego obraz filmu „Kobieta w czerni” skutecznie odwrócił uwagę od stereotypu. Dodatkowo zapewnił masę ciekawych chwil, które wzbogacone o dobrą obsadę i nietypowy pomysł fabularny dał efekt mocnego dreszczowca dla widzów o stalowych nerwach.

   W pobliżu opuszczonej posiadłości, po zachodzie słońca, pojawia się kobieca postać ubrana na czarno. Zawsze, wkrótce potem w okolicy umiera dziecko. Po śmierci właścicielki Domu na Węgorzowych Moczarach do miasteczka przyjeżdża młody notariusz Artur Kipps (Daniel Radcliffe), ma uporządkować jej sprawy spadkowe. Niewiele może się jednak dowiedzieć. Okoliczni mieszkańcy boją się mówić o tym, co zdarzyło się tu przed laty. W czasie odpływu sam Kipps udaje się do przeklętego miejsca. Nie przypuszcza, że przekraczając próg posiadłości, stanie się częścią przerażającej historii Crythin Gifford.*

   Film „Kobieta w czerni” okazał się ciekawy, wciągający, czasem nawet zaskakujący. Jednak czegoś w nim zabrakło. Być może więcej akcji, która rozkręciłaby nieco cały film, albo więcej zagadek, które mocniej zaangażowałyby odbiorcę. Coś na pewno by się przydało. Nie chcę przez to powiedzieć, że film jest kiepski, absolutnie. Historia na pozór banalna potwornie wciąga i zapewnia wiele dreszczowych chwil, mroczne wątki potrafią wywołać strach, a i bohaterowie mocno napawają różnym odcieniem strachu. Ogólne wrażenie wcale nie jest złe, ale jeśli bardziej zagłębimy się w fabułę, dostrzeżemy małe braki w elementach obrazu.

   Główny bohater. Jaki naprawdę jest? W moim mniemaniu obsada w osobie Daniela Radcliffe’a nieco nie pasuje do tej roli. Jako aktor nie jest zły, jednak odnoszę wrażenie, że został on dobrany po to, aby swoim nazwiskiem zapewnić filmowi sukces. Sam napis reklamujący film o tym mówi: „Gwiazda Harry’ego Pottera…”, co rozumie się samo przez się. Nic więc dziwnego, że na jego roli skupiłam się najbardziej i wyciągnęłam takie wnioski, do których z pewnością doszło wiele innych osób.

   Ogólnie rzecz biorąc „Kobieta w czerni” to bardzo emocjonujący film. Ten gotycki horror wprawi w osłupienie niejednego widza. Choć ma swoje niedociągnięcia, warto po niego sięgnąć. Nie wiem, jak dobra jest książka, dzięki której powstała adaptacja, jednak myślę, że może on dorównywać powieści. Po zobaczeniu tego filmu nabrałam również ochoty na lekturę. Zachęcam do obejrzenia przede wszystkim fanów horrorów, ale również osoby, którym podobał się film „Inni”. Mają swoje cechy wspólne, dlatego myślę, że może im się spodobać również „Kobieta w czerni”. Polecam również miłośnikom filmowej wersji Harry’ego Pottera, bo być może przez wzgląd na niego komuś przypadnie on do gustu:)

Za możliwość obejrzenia filmu, dziękuję firmie BestFilm:
*opis wydawcy
Reżyseria: James Watkins
Tytuł: Kobieta w czerni
W rolach głównych: Daniel Radcliffe
Rok produkcji: Kanada/Szwecja/Wielka Brytania 2012
Czas trwania: 95 min.

niedziela, 9 grudnia 2012

"Wszyscy jesteśmy sterowani" - Paweł Olearczyk

Trudne wybory czasem okazują się...dziwne.

   Kiedy wybieram książkę do przeczytania, zawsze zastanawiam się dwa razy, czy aby na pewno może mi się spodobać dany tytuł. Rzadko wtedy odczuwam rozczarowanie, a nawet jeśli, nie jest to mega wielka sprawa, coś zawsze było wartego uwagi. „Wszyscy jesteśmy sterowani” autorstwa Pawła Olearczyka na początku zrobiła na mnie wrażenie zapowiedzią – miałam nadzieję na dobrą opowieść z morałem, dobrą obyczajówkę polskiej produkcji. Tymczasem okazało się, że wyrażenie „przeliczyłam się” nie wystarczy, aby określić swoje odczucia po lekturze. Moja dotychczasowa teoria legła w gruzach, a od tamtej pory zastanawiam się nad wyborem więcej niż dwa razy…

    Nick Agent to młody chłopiec, który stara się żyć dobrze i przykładnie. Uczy się pilnie, słucha dorosłych, nie popada w kłopoty… Nadchodzi jednak dzień, kiedy wszystko się zmienia. W jego życiu zapanuje chaos, którego w żaden sposób nie może powstrzymać. Proste wybory staną się sztuką arcytrudną, tym bardziej, że wiele z nich ktoś będzie chciał podjąć za niego.

   Od zawsze byłam tolerancyjna wobec kiepskich książek. Jedne były bardziej wkurzające, inne mniej, ale przez grzeczność i wyrozumiałość tolerowałam występujące błędy. „Wszyscy jesteśmy sterowani” okazało się fenomenem ostatnich miesięcy – w tym roku nie czytałam jeszcze tak dziwnej historii (gdzie słowo ‘dziwny” jest wersją łagodzącą). Kiedyś bym może machnęła ręką na liczne błędy, jednak podczas lektury  miałam niejednokrotną ochotę rzucić książką o ścianę. Dosłownie. Aby uchwycić wszystkie nękające mnie błędy fabuły, lepiej będzie, jeśli podzielę je na pojedyncze problemy i opisze krótko kilka z nich:

   Problem nr 1: Główny bohater. O nim wiemy tyle, co nic. Nazywa się Nick Agent ( dość nietypowo jak na polskie standardy), ma 15 numerek w dzienniku (15?) i wiemy, jak na imię ma jego matka. O jego cechach charakteru musimy dowiadywać się, wyczytywać między wersami. A cóż to są za cechy! Bohater zazwyczaj powinien budzić sympatię u czytelnika, „zaprzyjaźnić się” z nim, tymczasem za każdym razem miałam ochotę kopnąć go w tyłek. Dlaczego? Nick jest kumulacją wszelkich dziwacznych cech: maminsynek, beksa, osoba, która trzęsie portkami przy każdej dobrej do tego okazji, chłopak, który ucieka na widok nagiego ciała koleżanki i mężczyzna, którego podnieca widok dołeczków w damskim policzku [„Nick najbardziej lubił, kiedy dziewczyna się uśmiechała, ponieważ na jej twarzy tworzyły się wtedy takie delikatne dołeczki, które bardzo go podniecały” str.21]. Nie chciałabym mieć takiego kolegi…

   Problem nr 2: Brak potrzebnych informacji. W fabule, aby dobrze zrozumieć sens oraz działanie poszczególnych bohaterów, trzeba mieć dokładne dane na ich temat. Może nie od razu cały życiorys należy streszczać, ale wiek, szkoła itp. na pewno by się przydały. W tej książce brak jakichkolwiek informacji, które nakierowałyby czytelnika na dobre rozumowanie. Czytając „Wszyscy jesteśmy sterowani” mamy pobieżne dane, bez których w innej sytuacji człowiek mógłby się połapać, co i jak, jednak tutaj poprzez różnorakie zachowanie postaci nie wiemy, czy to szkoła podstawowa, czy gimnazjum, czy nawet zakład poprawczy (zdarzały się i takie momenty!). Nie wiemy, ile główny bohater ma lat, przez co jego zachowanie irytuje i wcale nie da się go zrozumieć.

   Problem nr 3: Bez emocjonalne podejście do niektórych wątków. Jeżeli autor decyduje się na dramatyzowanie, mógłby się chociaż postarać. Tymczasem każdy wątek, w którym występuje dramatyczna sytuacja, odbywa się to na zasadzie napisać – zapomnieć. A gdzie te emocje? Gdzie ten dramatyzm? Przykład: Na starym moście kolejowym miał miejsc wypadek – pociąg z pasażerami wpadł do wody, ginie mnóstwo osób (w tym burmistrz miasta). Reakcja bohaterów? Mały płacz (bardziej z szoku, że musieli to widzieć akurat oni) i myśl: trudno, stało się. Burmistrz nie chciał naprawić mostu, niech cierpi… To były jedne z licznych momentów, kiedy człowiek zastanawia się, co myślał autor, kiedy pisał takie sceny…

   Problem nr 4: Wygórowana wyobraźnia. Prawie w całej książce można zauważyć nieścisłości i naprawdę wielkie ślady wybujałej wyobraźni autora. Dlaczego? W miejscu, gdzie powinna być normalna szkoła, normalny świat, nic nie jest normalne. Raczej dziwne. I nierealne. Postaci oraz sytuacje opisane w fabule nie raz śmieszą, irytują, bądź po prostu denerwują, aż doprowadzają czytelnika do białej gorączki. Kto widział w swojej placówce (jakikolwiek poziom reprezentuje) dziewczynę, która molestuje i wykorzystuje seksualnie kolegów w szatni? Kto spotkał nauczyciela, który chwali się w szkole, że jest właśnie w ciąży? A później okazuje się, że to dziecko jednego z uczniów, z którym zdradziła innego ucznia? Wiadomo, że jest to fikcja literacka, czysty wymysł autora, ale bez przesady. To i tak nieliczne przykłady, ale większość z nich stworzyć może niezły tom fantasy dla ludzi o mocnych nerwach…

   Problem nr 5: Niedojrzały styl. Na okładce wyczytałam, że tą książkę autor napisał, będąc w gimnazjum. Ok, to nieco przytępiło mój zapał do książki, a już podczas czytania całkowicie traciłam nadzieję na polepszenie sytuacji. Chodzi dokładnie o fakt, że styl, jaki reprezentuje ta książka, jest wprost dziecinny. Nie ma dokładnego odniesienia do tytułu, przez większość fabuły, kiedy czytamy rozważania bohatera, mamy wrażenie, jakbyśmy czytali o dziecku ( w dodatku nie za bardzo rozwiniętym umysłowo). Wiele elementów zaprzepaściło szansę na dobrą konstrukcję książki, m.in. rozważania na temat słowa „gówno” [„Choć było to słowo powszechnie uznawane za wulgaryzm z kategorii soft, z jej ust było to jak balsam dla jego uszu. Co z tego, że ten balsam jest brązowy i śmierdzi, kiedy to ona go nim smaruje. Mógłby słuchać tego cały dzień bez przerwy. ‘Gówno, gówno, gówno…’ – szeptałaby mu do ucha, a on rozpływałby się w zachwycie.” Str. 23]. Jeśli coś takiego kogoś szokuje bądź zniesmaczy, mogę zapewnić, że to był dopiero początek książki…

   Od zawsze byłam tolerancyjna dla złych książek, aż w końcu trafiłam na „Wszyscy jesteśmy sterowani”. W życiu nie przeżyłam tak wielkiego rozczarowania lekturą. Spotykałam wiele tytułów, które miały pojedyncze incydenty, które zaważyły na ocenie, jednak ta książka bije wszelakie rekordy. Cała jest kompletnie źle poprowadzona, bohater to zwykły dzieciak o niezwykle małym sprycie (powiedzenie, że był idiotą zabrzmiałoby brzydko). Wątki są niedokończone, niektóre wprost przesycone „dziwacznymi” momentami, co daje efekt bardzo, ale to bardzo irytującej fabuły. Miałam nadzieję na dobrą lekturę z morałem (wiem, wiem, ale tytuł mnie zmylił), a dostałam dziwaczną komedię o chłopcu, co bał się podjąć jakąkolwiek decyzję. Jeśli spotkacie gdzieś ten tytuł, być może będziecie chcieli z ciekawości sprawdzić, czy naprawdę jest aż tak zła, ale z mojej strony zapewniam, że nie jest warta zachodu. Szkoda czasu, aby marnować go na takie lektury. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae res oraz wortalowi webook.pl, na którym również ukazała się ta recenzja: 
Autor: Paweł Olearczyk
Tytuł: Wszyscy jesteśmy sterowani
Wydawnictwo: novae res
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 280

czwartek, 6 grudnia 2012

"Wędrówka przez słońce" - Corban Addison

Mroczny świat,w którym handel i niewolnictwo kobiet wiedzie prym.

   Tragedii na świecie jest wiele. Ludzkie problemy, małe bądź duże, przytłaczają niejedną osobę. Kiedy czytamy o ludzkich nieszczęściach, czujemy często współczucie dla ofiar, ale również złość, a nawet wściekłość na ich oprawców. Wgląd w ludzkie uczucia osób poszkodowanych możemy otrzymać w książce Corban’a Addison’a „Wędrówka przez słońce”. Ta powieść ukazuje wiele ciemnych stron tego świata, które poruszają najgłębsze struny w czytelniku. Na pozór trudna, okazuje się lekka jak piórko, chociaż opisuje ciężki temat niewolnictwa kobiet.

   Przez tsunami straciły wszystko: dom, rodzinę, bezpieczeństwo. Siostry Ahalya i Ghai, dwie nastolatki, poszukując schronienia trafiają na porywaczy, którzy wciągają je w świat nielegalnych interesów i przemocy seksualnej, wykorzystującej dzieci. Tropem przestępców niezmiennie podąża tajna organizacja, do której dołącza Thomas Clarke, amerykański prawnik. Angażuje się w sprawę młodych sióstr, co przeradza się w dramatyczną rozgrywkę z siatką przestępczą. Nie pomaga fakt, że handel kobietami w Bombaju działa na porządku dziennym, a skorumpowana władza sądownicza ułatwia działania przestępcom. Wszystko zależy od zwykłych ludzi, którym nie straszna jest wizja współczesnego niewolnictwa…

   Nie wiem, czemu, ale ta książka od początku przemówiła do mnie. Z początku miałam obawy, że temat okaże się za trudny, jednak ostatecznie ciekawość i determinacja zwyciężyły. Pomógł również fakt, że z tym tematem spotkałam się kilka lat temu w książce, którą poleciła mi mama. Nie było łatwo, ale przetrwałam, a materiał wstrząsnął mną dogłębnie. W przypadku „Wędrówki przez słońce” również tak było, choć jest to fikcja literacka, odebrałam jej treść bardzo poważnie. Należy przyznać autorowi, że poradził sobie z tworzeniem fabuły, która okaże się fikcją, a jednak poruszy czytelnika. Wszystko wygląda tak profesjonalnie, tak realnie, że w głowie rodzą się pytania rodzaju: jak można? czy też dlaczego?. Chociaż wszystko jest wytworem wyobraźni autora, czujemy współczucie dla bohaterek równie silnie, jakby istniały.

   Jak już wspomniałam, temat poruszany w książce nie jest prosty. Autor jednak umiejętnie stworzył lekką powieść, która przemawia do każdego, jednocześnie dając poczucie dobrze skonstruowanej fabuły. Bo książka nie skupia się tylko na jednym, głównym wątku: temacie niewolnictwa. Istnieje wiele pobocznych momentów, które równie mocno absorbują odbiorcę. Podział na dwa światy – organizacji przestępczej oraz organów ich ścigających – pozwala na dokładne poznanie działań obu stron. Mamy wyraźną wizję każdego ich ruchu, co sprawia, że nasza wiedza nie ogranicza się do pobieżnych działań. Jesteśmy świadkami innego, mrocznego świata, który wzbudza najróżniejsze emocje.

   Jak na debiut literacki autora, Corban Addison poradził sobie śpiewająco. Stworzyć dobrą książkę nie jest łatwo, a co dopiero napisać dobrą historię o tak trudnej tematyce jak handel i niewolnictwo kobiet. W stylu, jakim została napisana „Wędrówka przez słońce” nie widać śladów nowicjusza, narrator brzmi dojrzale, a jednocześnie swobodnie, co jest ogromnym plusem powieści. Podobnie wyglądają stworzeni bohaterowie, są wyraziści, prości, a jednak zostają w głowie na długi czas. Ogólnie rzecz biorąc, debiut można uznać za więcej niż udany.

   Ta powieść na długo pozostanie ze mną. Choć gatunkowo nie należy do moich ulubionych, to książka spełniła, a nawet przewyższyła moje oczekiwania. Corban Addison, choć wymyślił tą historię, równie dobrze mógł napisać relację z tego, jak wygląda współczesny świat – tak realnie ona wygląda. Trudny temat, napisany w niezobowiązujący, lekki sposób, powinien zainteresować każdego wrażliwego człowieka. Dlatego polecam zapoznać się z powieścią nie tylko miłośnikom dramatów, ale również czytelnikom, którzy w książkach szukają wyzwań. „Wędrówka przez słońce” to niebanalna historia, która z pewnością powinna przyciągnąć niejedną osobę. Z mojej strony pozostaje zapewnić, że historia faktycznie wstrząsa, ale równie mocno wciąga. Gorąco zachęcam do lektury.

Za możliwość poznania tej historii dziękuję serdecznie wydawnictwu Świat Książki:
Autor: Corban Addison
Tytuł: Wędrówka przez słońce
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: listopad 2012
Liczba stron: 400

Spotkanie z panem Adamem Wosiakiem

W imieniu Warszawskiej Firmy Wydawniczej zapraszam na spotkanie z panem Adamem Wosiakiem:

"Zapraszamy na spotkanie z Adamem Wosiakiem, autorem eseju "Labirynt Brunona Schulza".

12.12.2012, g. 19.00, Cafe Księgarnia Vademecum, ul. Świętojańska 5-7, Gdynia
Wstęp wolny.

W tej filozoficzno-analitycznej pracy, jaką jest „Labirynt Brunona Schulza”, autor wydobywa na wierzch i interpretuje motywy mitologiczne – w szczególności motyw labiryntu – obecne w twórczości Brunona Schulza. Adama Wosiaka interesuje mistycyzm tej literatury. To podróż przez wewnętrzny labirynt Człowieka, z którego jest wyjście… ale czy na pewno?"


wtorek, 4 grudnia 2012

"Historia prawdziwa Kapitana Haka" - P.D. Baccalario

Kim naprawdę jest kapitan Hak?

   Postać Kapitana Haka z pewnością każdy kojarzy z „Przygodami Piotrusia Pana”. Dzisiaj jednak można poznać zupełnie nowe oblicze tej postaci, stworzone przez włoskiego pisarza – Pierdomenico Baccalario. „Historia prawdziwa Kapitana Haka” to opowieść przygodowa o chłopcu, który marzył o żegludze. Miał wiele przydomków, jednak nikt nie wiedział, że jest prawdziwym kapitanem Hakiem. Czy jednak jest on lepszą postacią od wykreowanego przez Barrie bohatera?

   Rok 1829. Na świat przychodzi nieślubne dziecko króla Jerzego IV, chłopiec, który może odmienić losy całej Anglii. Zaraz po urodzeniu razem z matką musi opuścić kraj. Mijają dni, miesiące i lata, gdy chłopiec dorasta i marzy o tym, by znaleźć się na morzu. W wieku trzynastu lat ucieka z domu i wsiada na pokład statku. Od tej pory stanie się piratem z krwi i kości, który z czasem stanie się znany i poszukiwany. Posiadał wiele przydomków, jednak tak naprawę nikt nie wiedział, że jest on jedynym i prawdziwym kapitanem Hakiem…

    Nie ma co kryć, „Przygody Piotrusia Pana” w przeszłości były jedną z najbardziej lubianych przeze mnie lektur. Widziałam też niezliczone wersje ekranizacji tej znanej opowieści, dlatego też długo wahałam się, jak ocenić postać z książki Pierdomenico Baccalario. „Historia prawdziwa Kapitana Haka” już z tytułu, a dokładniej członu ‘historia prawdziwa’ jawiła mi się jako coś intrygującego, ale równocześnie podejrzanego, że to kolejna słaba próba udowodnienia, że autor tej książki znalazł lepszy pomysł na wykreowanie przygód postaci. Po przeczytaniu czuje lekki niedosyt, być może rozczarowanie, które jednocześnie miesza się z pozytywnymi wrażeniami z lektury. Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała, bowiem dobre rozegranie fabuły ze sporą dawką pirackich przygód mile przypomniało mi o przeszłości, kiedy czytywałam bajki. Z drugiej jednak strony czegoś zabrakło tej historii, zabrakło kilku elementów, które sprawiłyby, że powieść zapamiętałabym na długi czas.

   Lektura książki zajęła mi ledwie trzy godziny. Były to bardzo bogate godziny, podczas których na nowo poznawałam przygody kapitana Haka. Niestety obeszło się bez większych zachwytów. Emocjonujące chwile, kiedy akcja wzrastała wraz z napięciem, zamieniły się z powiedzonka „ahoj, przygodo!” w ”żegnaj, przygodo!”.  Rozpoczynały się po to, aby zaraz zgasnąć. Przez to nie można było odczuć tych przygód na własnej skórze, wyparte zostały wszelkie urozmaicenia, które pomogłyby w tym. Wynikiem tego jest neutralne podejście do kolejnych rozdziałów, na koniec zostawiając czytelnika z niemałym rozczarowaniem.

   „Historia prawdziwa kapitana Haka”, jak się okazało, nie jest wybitną książką, ale złą również nie. Opowieść o kapitanie Haku, stworzona przez pana Baccalario, wydaje się dobra, miło czyta się o przygodach chłopca, który wyrasta na znanego pirata. Jednak brakuje jej kilku elementów, które przemówiłyby na większą, pozytywną korzyść książki. Nie jest zła, ale bardzo dobra również nie. Uznałabym ją za normalną i typową powieść, na neutralnym gruncie. Mimo wszystko poleciłabym ją fanom przygodowych książek, bardziej dzieci i młodzieży, do których ta książka powinna bardziej trafić. Mnie do końca nie przekonała, dlatego wybór pozostawiam czytelnikom…

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Olesiejuk:
Autor: Pierdomenico Baccalario
Tytuł: Historia prawdziwa kapitana Haka
Wydawnictwo: Olesiejuk
Rok wydania: listopad 2012
Liczba stron: 321

niedziela, 2 grudnia 2012

"Kraina życia" - Nicci French

Kiedy otacza cię ciemność i chrapliwy szept oprawcy...

   Thrillery psychologiczne mają to do siebie, że łączą w sobie emocjonujący wątek dreszczowca z rozważaniem na temat zachowania bohaterów. Zawsze, kiedy wybieram książki o tej tematyce staram się nie skupiać na prostych wątkach, jedynie na rozwinięciu całej akcji. Tytuł „Kraina życia” autorstwa Nicci French, trafił do mnie niespodziewanie i tym razem owa niespodzianka udała się znakomicie. Nie dość, że wciągnęła mnie na długie godziny, to w dodatku sprawiła wiele zaskakujących chwil i emocjonujących wrażeń. Można więc śmiało zaliczyć ją do kręgu ciekawych lektur z cyklu dreszczowców, które nieodwracalnie pochłaniają czytelnika.

   Abbie Deveraux pewnego dnia budzi się w ciemnym miejscu, związana, przetrzymywana przez szalonego mężczyznę. Po kilku dniach niewoli Abbie udaje się jednak uciec i zawiadomić policję. Nikt jednak nie wierzy w jej historię, na którą brakuje dowodów. Nie pomaga również fakt, że w pamięci ma wielką lukę, której za nic nie może wypełnić brakującymi wspomnieniami. Zaczyna swoje życie praktycznie od nowa, które znowu stanie w obliczu zagrożenia, kiedy poczuje się obserwowana…

    Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy ta książka spełni moje wymagania. Widziałam zróżnicowane opinie na jej temat, jedne zachwalały powieść, inne już nie. Przede wszystkim przeszkadzało im jednostajne prowadzenie akcji, która powiewa nudą… W tym przypadku nie mogę się zgodzić. Jednostajna akcja, owszem pojawia się, jednak w przypadku psychologicznej książki coś takiego zdarza się praktycznie zawsze. Zastosowanie tego rodzaju tempa pozwala na dokładną analizę bohaterów, ich zachowań i całej fabuły razem wziętej. Akcja toczy się spokojnie, a w niektórych momentach pojawia się napięcie i więcej emocjonujących chwil. To sprawia, że ciekawość w nas rośnie z każdą kolejną stroną. Dlatego radzę nie kierować się uprzedzeniami, bowiem dla jednych będzie to korzystna strona książki, a dla innych – błaha i nudna.

   Jak dotąd rzadko wybierałam książki, które zostały napisane przez dwóch autorów. Rządzi mną bowiem uprzedzenie (być może niesłuszne, nie wiem, ale tak mam), które odrzuca takie książki z obawy, iż dwoje autorów może bardziej namieszać w fabule i wyjdzie z niej coś mega chaotycznego. Nicci French, jak się okazało, to para małżeńska, która publikuje powieści pod wspólnie dobranym nazwiskiem (połączenie imienia i nazwiska: Nicci Gerard i Sean French).  Zaskoczył mnie ten fakt, ale wielce pozytywnie, bowiem moje uprzedzenie gdzieś zniknęło. Po lekturze „Krainy życia”, która okazała naprawdę bardzo dobra, zaczynam na poważnie wystrzegać się swoich wcześniejszych uprzedzeń i częściej myślę o literackich duetach.

   „Kraina życia” jak najbardziej należy do ciekawych lektur ostatnich lat. Jako przedstawicielka gatunku thrillerów psychologicznych spisuje się na piątkę, a dla wymagających stanowi ona świetny tytuł na kilka wolnych godzin. Ciekawie poprowadzona fabuła z zaskakującymi wątkami wygląda estetycznie, ale równie wciągająco. Czasem pojawiają się elementy, które hamują akcję i wydają się monotonne, jednak są to sporadyczne sytuacje, które łatwo się wybacza. Lekturę polecam głównie fanom ciekawych dreszczowców, thrillerów, kryminałów i sensacji wszelako rozumianej. Wrażenia po przeczytaniu są jak najbardziej pozytywne i pozostają z czytelnikiem na długi czas. Serdecznie polecam.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Grupie Publicat:
Autor: Nicci French
Tytuł: Kraina życia
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 408