wtorek, 30 grudnia 2014

"Wielka encyklopedia zwierząt" - skarbnica wiedzy dla każdego!

Informacje, jakich nie znaliście. Do dziś...

   Nawet jeśli nie jesteście fanami zwierząt, z pewnością będziecie oczarowani tą książką jak ja. „Wielka encyklopedia zwierząt” to zbiór mnóstwa informacji na temat wszystkich zwierząt, które z pomocą ilustracji i zdjęć przekazują podstawową wiedzę na ich temat oraz – wiele ciekawostek. Ten zbiór pozwala przybliżyć sylwetki mieszkających na naszej planecie zwierząt, począwszy od podziału na grupy: ssaki, ptaki, gady, płazy, ryby i bezkręgowce, do szczegółowych informacji na temat zasięgu ich występowania, środowiska, które zamieszkują czy też wyglądu i sposobu rozmnażania. Ale to i tak tylko początek. Każda strona to bogactwo wiedzy, które zaspokoi głód najwierniejszego fana zwierząt. I nie tylko…
 

   Każde zwierzę, jakie nas interesuje, możemy poznać od całkowicie innej strony. Encyklopedia zapewnia bowiem nie tylko garść informacji na ich temat, ale przeróżne ilustracje oraz zdjęcia. Przyznam szczerze, że opracowanie tej książki wygląda rewelacyjnie, bowiem zachęci do pochłaniania wiedzy nawet przez najmłodszych. Mnóstwo ciekawostek, historii, zdjęć, nawet anegdotek. Nazwy polskie i łacińskie, pomocny słowniczek. A wszystko razem w prostej formie, która dopasuje się do każdego zainteresowanego: młodszych, starszych, nauczycieli czy uczniów. Każdy z nas będzie usatysfakcjonowany nie tylko rzeczową treścią, ale również barwną formą.

   Jeśli zatem będziecie w pobliżu tej książki, nie omijajcie jej. Wzbogaci ona Waszą wiedzę w dużym stopniu. Ale nie tylko. „Wielka encyklopedia zwierząt” to również świetna zabawa odkrywcza, przy której cała rodzina będzie mogła poznać środowisko zwierząt „od kuchni”. To także idealny prezent dla tych, którzy kochają zwierzęta. I świetna okazja dla wszystkich, by poznać parę nowych zwierzaków. Pięknie wydany egzemplarz sprawdzi się w każdej sytuacji. Polecam serdecznie!
Autor: Praca zbiorowa
Tytuł: Wielka encyklopedia zwierząt
Wydawnictwo: Publicat
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 544

poniedziałek, 29 grudnia 2014

"Miniaturzystka" - Jessie Burton

Nigdy nie wiesz, co się stanie...

   Zanim ten tytuł był dostępny na półkach w księgarniach, już było o nim głośno. Wiele osób pisało na jej temat jako „książka roku”, zapowiadając iście intrygującą powieść. Czy „Miniaturzystka” autorstwa Jessie Burton, naprawdę zasługuje na to miano? Okazuje się, że wystarczy poznać historię, aby samemu odpowiedzieć sobie na to pytanie. Moim zdaniem faktycznie ma w sobie coś magnetycznego – od początku do końca zaciska czytelnika wokół wydarzeń, nie pozwalając choć na chwilę się oderwać. Szara, lekko mroczna aura panująca w fabule, buduje niesamowity nastrój, który przyprawia o gęsią skórkę. A tajemnicze wydarzenia i mocne grono emocji wprost wyzwala w czytelniku przeróżne reakcje… Prawda, że brzmi interesująco?

   18-letnia Petronella (Nella) Oortman przybywa do Amsterdamu, by zamieszkać ze swoim świeżo poślubionym mężem. W jednej z zamożnych dzielnic tego miasta ma rozpocząć nowe życie u boku znanego kupca Johannesa Brandta. To od niego , w prezencie ślubnym, otrzymuje replikę ich kamienicy w formie kredensu. Zadaniem Nelli będzie jedynie urządzić wnętrze uroczego domku. Figurki zostają wykonane przez tajemniczą miniaturzystkę, która, jak się później okazuje, wie więcej o ich rodzinie niż oni sami. Nazbyt realistyczne odzwierciedlenie mieszkańców kamienicy stanie się ich przekleństwem. Czy zdoła dopuścić do ich upadku? Czy może wręcz odwrotnie?

   Ta książka robi wrażenie od samego początku. Wystarczy zerknąć na opis, czy też popatrzeć przez chwilę na okładkę, aby poczuć, że w lektura ma w sobie sporo dreszczyku. Pomyślmy zatem, co się dzieje podczas czytania – ale w tej kwestii każdy powinien wypowiedzieć się sam. Zacznę od tego, że „Miniaturzystka” to przede wszystkim świetna narracja. Aż trudno uwierzyć, że ten tytuł to debiut Jessie Burton. Bardzo dobrze oddała ducha tamtych czasów, zawarła niesamowicie wiele emocji, które wręcz hipnotyzują czytelnika. Postarała się również o to, by dobrze opisać nie tyle tło historyczne,  nie tyle miejsca akcji (szare dzielnice, porty, kamienice), ale również szereg dramatycznych wydarzeń, które niesamowicie napędzają akcję. Wszystko: począwszy od charakterów postaci do otoczenia – zostało oddane w najdokładniejszym szczególe. I zostało zawarte w subtelnym języku, który pozwala czytelnikowi zaczytać się w powieści oraz na dokładne zobrazowanie sytuacji. Dobrze napisana i z dokładnością przekazana – tak w skrócie można określić tę historię.

   Nie zapomnijmy dodać, że w tej powieści wciąż coś się dzieje. W mniej lub większym stopniu, ale autorka nie pozwala czytelnikowi się nudzić. „Miniaturzystka” to dobrze skonstruowana historia, w której każde wydarzenie ma swoją konsekwencję – wiemy, że po jednej ważnej sprawie znów coś się stanie i fakt ten nie pozwala czytelnikowi przerwać lektury. Dobrze wkomponowany klimat wieku XVII, który Jessie Burton oddała niezwykle obrazowo, dodaje książce charakteru: jest mrocznie, tajemniczo, dramatycznie. Dodajmy jeszcze do tego główne wątki powieści: miłość, zdrady, rodzinne tajemnice, zemstę i grę pozorów, i otrzymamy niezwykle intrygującą oraz wciągającą historię. Uwierzcie – ten klimat wciąga. Nieprzerwanie. Od samego początku aż do ostatniej kartki.

   Chociaż powieść pozostawia na koniec czytelnika z wieloma pytaniami, z kilkoma nierozwiązanymi sprawami, to jednak ten niedosyt nie jest tak wielki i takk mocno odczuwalny, jak przy innych historiach. Autorka postarała się o to, by zapamiętać jej książkę na długo i to faktycznie świetnie jej wyszło. „Miniaturzystka” bowiem to świetnie przemyślana i równie świetnie napisana powieść, która niesamowicie wciąga każdego czytelnika. Jej styl i przekaz nie jest nachalny; zawarte w niej emocje i subtelny język narracji sprawiają, że czytelnik sam pragnie poznać historię do końca. Powieść urzeka, podsyca naszą skrywaną ciekawość i budzi wiele emocji. W każdym, kto sięgnie po „Miniaturzystkę”. Z mojej strony powiem krótko: warto. Ponieważ rzadko zdarzają się takie powieści…
Autor: Jessie Burton
Tytuł: Miniaturzystka
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 464

wtorek, 23 grudnia 2014

Wszystkiego dobrego!

Kochani,
dziś krótko i zwięźle. 
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, dlatego z tego miejsca chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze. Zdrowia - bo bez niego nie mamy sił czytać. Szczęścia - niechaj książki przynoszą Wam tyle radości za każdym razem, kiedy po nie sięgacie. Pomyślności - oby każdy wybór lektury był trafny! :) Pieniędzy - dziś książka kosztuje, dlatego na pewno się przydadzą:D Miłości i ciepła - nie tylko ze strony ulubionych bohaterów. I przede wszystkim życzę Wam tego, byście zawsze, ale to zawsze byli uśmiechnięci - nie tylko wtedy, gdy czytacie komedie!
Oby spełniły się wszystkie Wasze marzenia. 
Dziękuję, że byliście ze mną przez ten rok... Książkowych świąt!
Źródło: KLIK

piątek, 19 grudnia 2014

"Lokator do wynajęcia" - Iwona Banach

Uważaj na sąsiada!

   Typem rozluźniającej lektury można nazwać wiele książek. Są to komediowe historie, które umilają czas w chwili, gdy potrzebujemy trochę luzu. Takim właśnie tytułem można mianować powieść „Lokator do wynajęcia” autorstwa pani Iwony Banach. To lekka i niezobowiązująca opowieść, w której znajdziemy wszystko – od wielkiej komedii po kryminał. Zwariowana historia od początku do końca nieźle bawi czytelnika, a bohaterowie przyprawiają o niemały ból głowy ( w pozytywnym tego słowa znaczeniu…). Chociaż nie wszystko wyszło jak trzeba. Ale o tym za chwilę…

   Miśka – studentka, która zarabia jako lokator; wraz z Noldim – towarzyszem w pracy, trafia w do maleńkiej górskiej wioski, w której zajmuje jeden z najdziwniejszych domów. Dziwnych, bo ma numer 666, a sąsiadki to niezbyt normalne staruszki. Chociaż może bardziej niegrzeczne? Za ich sprawą dzieje się bardzo wiele – spotykają nader kąśliwe i „sprytne” psy, historię wisielca i dziwną siłę, która dewastuje ich wynajmowany dom. Nie to jest jednak najgorsze. Bo w końcu chodzi o wygryzienie konkurencji. A nikt nie jest tak konsekwentny jak góralki. Kiedy więc dochodzi do morderstwa – nikt już nie jest w stanie niczym się zdziwić…

   Przede wszystkim należy zaznaczyć, że powieść to jedna wielka zabawna historia. Od początku akcja ma wydźwięk komediowy i w tym klimacie utrzymana jest fabuła. Fajna narracja i ciągła akcja doprowadzają do tego, że bez przerwy coś się dzieje. Dynamiczna akcja prowadzi również do tego, że szybko i sprawnie idzie nam czytanie. Dlatego tytuł ten można śmiało traktować jako coś lekkiego na nudne wieczory. Ten manewr świetnie się sprawdza.

   Drugim plusem można uznać naprawdę barwnych bohaterów. Na główną uwagę zasługują dwie staruszki – Bella i Nina, które nakręcają cały komediowy szum. To dzięki nim najwięcej się śmiejemy – knują, doprowadzają swoich sąsiadów do białej gorączki (a nawet całą wioskę), śmiesznie mówią…  Gdyby nie one, powieść z pewnością by straciła. Dobrym dodatkiem jest też Miśka, ale chociaż jest jedną z głównych postaci, to spada na dalszy plan. Uwagę czytelnika przykuwa bardziej duet starszych pań, ale nic w tym dziwnego. Jest też Noldi – mięśniak o gołębim sercu, romantyk. Jednak mnie osobiście nie spodobała się jego postać. Nie lubię tak stworzonych postaci, bo z normalnego faceta powstaje taka „ciapa”. Boi się własnego cienia i mówi jak dziecko… Takich bohaterów spotykałam już często i za każdym razem  czułam to samo – za mało faceta, za dużo infantylności. I chociaż pasuje do tego tła fabularnego taki osobnik, mnie strasznie przeszkadzał…

   Podsumowując  zatem– „Lokator do wynajęcia” to lekka i zabawna historia, która umili nasz każdy nudny wieczór. Nie jest to może wybitne dzieło, można odnieść wrażenie, że czasem ten humor jest zbyt przesadzony, ale z pewnością może się podobać. Szybko się ją czyta, wiele można się pośmiać, a to w tego typu książkach jest najważniejsze. To taka lektura na zabicie czasu – świetnie się sprawdza. Dlatego polecam. Dobra zabawa gwarantowana.
Autor: Iwona Banach
Tytuł: Lokator do wynajęcia
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 400

wtorek, 16 grudnia 2014

"Johnny Porno" wędruje do...

Dziś krótko i na temat. Wyniki konkursu gangsterskiego, w którym do wygrania był egzemplarz książki "Johnny Porno" autorstwa Charliego Stelli. Dzięki za (choć mały) udział! Spieszę z wiadomością, że tytuł wędruje do...
Gratuluję i czekam na adres, pod który wysłać nagrodę: jadzka@fejm.pl. A poniżej zwycięska wypowiedź:
"Od kilku lat coraz głośniej jest o zgromadzeniu 
"Literaki". Jest to niebezpieczna organizacja, której członkowie trudnią
się m.in rozprowadzaniem groźnych substancji zwanych potocznie 
"książkami" oraz infiltracją bibliotek. Co najgorsze ich działania 
wywierają zamierzony skutek i coraz więcej ludzi wciągają w swoje sidła.
Widząc podejrzane zachowanie sąsiadów lub innych jednostek zgłoś to 
bezzwłoczne na numer telefonu xxx-xxx-xxx.:)"

 Zapraszam już wkrótce! Niedługo kolejny konkurs! :)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

"W drodze do domu. Opowieści wigilijne z Norwegii" - Levi Henriksen

Magia Świąt!

   Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, dlatego wielu czytelników poszukuje lektur o tematyce świątecznej. Znalazłam ostatnio ciekawy tytuł i chociaż rzadko zaczytuję się w książkach złożonych z opowiadań, postanowiłam ją przeczytać. I dziś chciałabym ją Wam polecić. „W drodze do domu” Levi Henriksena to opowieści kilku osób, które w czasie świąt przeżywają różne osobiste problemy. Ten czas to okazja, by się z kimś pogodzić, naprawić zaistniałe konflikty czy też po prostu spotkać się z bliskimi. Autor nakreślił kilka historii, w której każda ukazuje ludzkie uczucia i dramaty, a Boże Narodzenie jest tłem do zaistniałych sytuacji. To kilka ciepłych, wzruszających, a nawet zabawnych historii, które udowodnią, że Święta to magiczny czas…

   Pierwszą rzeczą, jaka mnie urzekła, jest narracja. Każda historia ma swojego bohatera, który relacjonuje własne postępowania i wyjaśnia sedno spraw. Ale nie to sprawiło, że byłam pod wrażeniem. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Henriksen świetnie oddał zarys każdego bohatera, potrafił wczuć się w postać i przekazać opowieść poprzez konkretną osobę. Narratorem bowiem są różne wiekowo osoby – dorosły mężczyzna a nawet dziecko. Czytając te historie mamy wrażenie, że słuchamy opowieść z ust konkretnego człowieka. Jakbyśmy byli słuchaczami, a nie czytelnikami.

   „W drodze do domu” to również głębia ludzkich uczuć. Jedni godzą się z rodziną, inni odczuwają stratę bliskiej osoby, a jeszcze inni poszukują szczęścia w obecnej chwili. Wszystkiemu towarzyszy aura Świąt, którą autor umiejętnie wykorzystał. Nastrojowy czas Wigilii to dobre tło dla ludzkich uczuć  - wtedy właśnie dzieją się rzeczy, które nie mają miejsca przez cały rok. Henriksen stworzył kilka opowieści, w których ludzkie dramaty i rozterki zamieniają się w radość i spełnienie. Albo chociaż ich cząstkę. To takie obyczajowe historie, z życia wzięte, które przepełnia bożonarodzeniowa magia. Przeczytanie ich to naprawdę fantastyczne uczucie.

   Powieśc Levi Henriksena, na którą składa się tych kilkanaście opowieści, to z pewnością bardziej rzeczywisty obraz Bożego Narodzenia niż te, które często widzimy w innych książkach czy też filmach. Na podstawie tych historii pokazał, że święta to nie tylko sielanka i radość, to także ludzkie dramaty i dylematy. Nie stwarzają jednak obrazu przygnębienia, lecz bardziej wyrazistość ludzkiego życia.  „W drodze do domu” to idealna lektura na ten przedświąteczny i świąteczny czas. Bez względu na wszystko. Przecież warto czasem zasięgnąć nieco realizmu, prawda? Z czystym sercem do tego zachęcam!
Autor: Levi Henriksen
Tytuł: W drodze do domu. Opowieści wigilijne z Norwegii
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 470

czwartek, 4 grudnia 2014

"Olive Kitteridge" - Elizabeth Strout

Nic, co ludzkie, nie jest nam obce...

   „Olive Kitteridge” to powieść, która na pierwszy rzut oka wydaje się niepozorna. Została jednak nagrodzona w 2009 nagrodą Pulitzer’a, a HBO stworzyło na jej podstawie mini serial. Od razu nasuwa się wiele pytań: dlaczego? za co? czy aby na pewno słusznie? Jak się okazuje, wystarczy sięgnąć po książkę Elizabeth Strout, aby poznać odpowiedzi na te pytania. Być może nie należy ona do kręgu najlepszych na świecie, ma jednak w sobie coś, co urzeka czytelnika. Emocjonalna, subtelna, z charakterem. Jak widać, dobrej książce nie trzeba wiele…

   Sięgając po książkę, byłam pewna, że w pełnej mierze to opowieść o tytułowej Olive Kitteridge. Jak się jednak okazało, jej postać to jedynie łącznik między opowieściami ludzi, z którymi ma styczność. W powieści Elizabet Strout znajdziemy zatem kilka historii, z których wyłania się obraz ich samotności, pragnień i lęków. A pomiędzy tym wszystkim – Olive Kitteridge. Z nakreślonych historii, które opowiadają o losach mieszkańców małego miasteczka, powstaje obraz kobiety, która z zewnątrz przypomina arogancką i silną osobę. Tak naprawdę jednak okazuje się równie cierpiącą i smutną kobietą. Ma swoje wewnętrzne rozterki, które ukrywa pod warstwą surowej i oschłej osobowości, z jakiej słynie w okolicy. Z czasem odkrywanie jej prawdziwej twarzy staje się niemal ciekawym doświadczeniem. Bo oto z aroganckiej i despotycznej kobiety wyłania się intrygująca i ciepła postać. Autorka w świetny sposób przedstawiła portret psychologiczny nie tylko mieszkańców miasteczka, ale głównie samej Kitteridge.

   Mimo wszystko jednak, postać Olive pod każdym względem jest interesująca. Osobiście przekonała mnie do siebie bezceremonialnością, złośliwością czy też osobliwym poczuciem humoru. „- Co to jest, co pani ma na podbródku? (…)- Okruchy- odpowiada jej. – Zostały po małych dziewczynkach, które pożarłam. Lepiej sobie idź, zanim zjem i ciebie.” [str.84] Pośród aury nieszczęść i smutku, które panują wewnątrz historii, aż milej uśmiechnąć się czy też roześmiać w głos. Postać Olive idealnie pasuje do nakreślonych historii, bo podkreśla wszystko to, co ludzkie. A w wielu powieściach typu obyczaj czy dramat brakuje tego typu osobowości. Dlatego cieszę się, że udało mi się poznać ten tytuł.

   Niezdecydowanych spieszę również zapewnić, że uczucia (przeważanie smutne) wcale nie są tak przytłaczające, na jakie wyglądają. Na pierwszy rzut oka może się tak wydawać, sama nie byłam do końca pewna tej powieści. Ale można śmiało powiedzieć, że Strout umiejętnie oddała każdego rodzaju emocje w lekturze. Nie są nachalne, sztuczne, lecz subtelne i potrafią działać na czytelnika. Nie trudno tu zatem o wzruszenie czy nawet rozbawienie. „Olive Kitteridge” to powieść prosta, a jednak porusza. I za to będę ją ciepło wspominać.

   Mówiąc krótko, to powieść warta uwagi każdego czytelnika. Na podstawie opowieści kilku mieszkańców jednego miasteczka oraz osoby, jaką jest Olive Kitteridge, autorka ukazała rozterki i emocje zwykłego człowieka. Zawarła w niej sporo wartościowej treści, którą czyta się jednym tchem. Nie jest ciężka ani trudna, mimo niełatwej tematyki. Napisana została prostym językiem, który dociera do każdego odbiorcy. Wszystko, co ludzkie, zostało zawarte w tej powieści. Dlatego z miejsca serdecznie polecam… 
Autor: Elizabeth Strout
Tytuł: Olive Kitteridge
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 344

wtorek, 2 grudnia 2014

"Złota skóra" - Carla Montero

"Ciało jest tym najmniejszym, co kobieta może dać mężczyźnie"*

   Carlę Montero miałam okazję poznać przy lekturze „Wiedeńskiej gry” i „Szmaragdowej tablicy”. Jej styl i pomysły na prowadzenie fabuły urzekły mnie od pierwszego zdania, dlatego z ogromną chęcią wzięłam się za lekturę „Złotej skóry”. Nie powiem, oczekiwałam wiele, bowiem autorka przyzwyczaiła mnie do tajemniczych spraw i mnóstwa niespodzianek. I oczywiście nie zawiodłam się. Tytuł ten to dobrze skonstruowany kryminał, w którym do samego końca nie wiadomo, kto jest winny i jaki był prawdziwy motyw popełnionych zbrodni. Do tego malowniczy krajobraz Wiednia z początku XX wieku dopełnia mroczny obraz fabuły, a bohaterowie świetnie kreują  emocje w lekturze…

   Rok 1094, Wiedeń. Na ulicach stolicy cesarstwa dzieją się makabryczne rzeczy. Wstrząsająca seria morderstw budzi panikę i strach w oczach mieszkańców. Ofiarami mordercy są młode i piękne modelki o wątpliwej reputacji, które łączą się z osobą pięknej i tajemniczej Ines. Detektyw Karl Sehlackman ma przed sobą trudne zadanie – musi znaleźć winnego i udowodnić mu jego czyny. Sprawę utrudnia mu fakt, że praktycznie brak jakichkolwiek śladów, a podejrzanymi stają się: jego przyjaciel, książę Hugo von Ebenthal i kobieta, w której zakochał się bez pamięci…

 „(…)o ile noc wszystko okrywa swym całunem, który łagodzi zło, o tyle dzień czyni je bardziej wyrazistym.” [str.122]

   Można powiedzieć, że autorka świetnie nakreśliła ten tytuł. Dobrze wyeksponowała kryminalny wątek, ale również zadbała o to, aby powieść nie była tylko kolejną historią ze zbrodnią w tle. „Złota skóra” bowiem to nie tylko mroczny kryminał,  to także obraz Wiednia z początku XX wieku, to również intrygująco przedstawiony świat modelek i malarzy tamtych czasów. Znajdziemy w nim też elementy romansu, który uzupełnia całość. Bo tutaj wszystko wygląda na dopracowane i dobrze przemyślane – każdy wątek, dialogi i kolejność przedstawianych zdarzeń. Jedno uzupełnia drugie. Świetnie się czyta tego typu lektury.

   Umiejętność w stworzeniu niebanalnej historii kryminalnej sięga tu bardzo wysoko. Pani Montero zadbała o to, aby historia płynnie toczyła się dobrym rytmem, ale równocześnie coraz mocniej intrygowała. Tutaj istotnym elementem jest postać Ines – kobiety zagadki, i to wokół niej dzieje się najwięcej spraw. „Ines… Kim była ta kobieta? Próżna, powierzchowna, hedonistka, libertynka. Ines z wielkich salonów, z przyjęć, koktajli, balów. (…) Ines należała do wszystkich…[str. 179]. Jej zachowanie wyraźnie daje czytelnikowi do myślenia, bo z jednej strony stawia ją w kręgu podejrzanych w oczywisty sposób, a jednak jej kolejne działania wzbudzają coraz więcej wątpliwości. Autorka w sprytny sposób skupiła uwagę czytelnika na osobie Ines, po to, by rozwiązanie całej sprawy było podwójnie zaskakujące. I udaje jej się to. Finał tej historii świetnie wieńczy całość, a czytelnikowi pozostawia wrażenie wielkiego „wow”.

   Ciekawym aspektem powieści jest również jej narracja. W większości mamy do czynienia z narracją trzecioosobową, dzięki której obserwujemy każde wydarzenie i poznajemy świat otaczający bohaterów. Pojawia się również narracja w pierwszej osobie – osobie detektywa Sehlackmana, który relacjonuje wydarzenia z własnego punktu widzenia. Jego słowa przedstawiają fabułę bardziej emocjonalnie, nadają jej bardziej osobistego wyrazu. I chociaż osobiście nie lubię stosowania podwójnego rodzaju narracji, to tutaj praktycznie wcale tej różnicy nie odczułam. Mało tego – spodobało mi się przedstawienie sprawy również z punktu widzenia jednej osoby, która opowiada nam wydarzenia z własnej perspektywy. Powieść na tym dużo zyskała.

   „Złota skóra”, mówiąc zatem krótko, to powieść niebanalna i bardzo ciekawa, intrygująca i do samego końca – wciągająca. Tytuł ten to również dobrze skonstruowany kryminał, w którym akcja toczy się płynnie, ma mroczny charakter i do samego końca trzyma w napięciu. Jest zaskakująca, bez dwóch zdań, ale to zasługa umiejętności autorki, która w bardzo ciekawy sposób, wykorzystując tło historyczne, potrafi stworzyć intrygującą historię. Dla miłośników kryminału to lektura obowiązkowa, podobnie dla fanów pani Montero. Mogę zapewnić, że na pewno nie będziecie żałować. Polecam!
*Romain Rolland
Autor: Carla Montero
Tytuł: Złota skóra
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 376