czwartek, 28 stycznia 2016

"Ostatnia noc w Tremore Beach" - Mikel Santiago

Uwaga! Książka zawierała lokowanie produktu...

   Strasznie nie lubię, kiedy na okładkach książek widnieją porównania autorów. W większości przypadków są to jedynie chwyty marketingowe i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Najnowszy przykład? Mikel Santiago to taki hiszpański Stephen King. Czy naprawdę? Nie wydaje mi się. Obaj panowie są mega uzdolnieni i potrafią dobrze pisać. Ale jedyne, co mają wspólnego, to gatunek ich powieści.

   „Ostatnia noc w Tremore Beach” to powieść napisana przez Santiago. Jak można ją ocenić? To świetna historia. I nie mówię w żaden sposób przesadnie. Od początku intryguje i do ostatniej strony trzyma w napięciu. Może nie jest to fantastyczna opowieść, bez fajerwerków, ale za to jest dobrze przemyślana i zgrabnie napisana. A co najważniejsze – po skończeniu lektury pozostaje nam miłe wrażenie, że oto przeczytaliśmy coś dobrego.

   Kompozytor Peter Harper bardzo przeżywa rozwód. W poszukiwaniu wyjścia z życiowego impasu wynajmuje dom na odludnej plaży w Irlandii i w samotności próbuje odzyskać siły twórcze i kontrolę nad własnym życiem. Niespodziewanie zostaje rażony piorunem. Przeżywa, ale w jego głowie pojawiają się niepokojące myśli. Ich bohaterami są najbliższe mu osoby: dzieci, przyjaciele, a także niezwykła kobieta, Judie, która osiedliła się w sąsiedniej wsi. Makabryczne wizje stają się jeszcze bardziej niepokojące, kiedy Peter odkrywa, że zarówno przyjazne małżeństwo Leo i Marie, jak i Judie mają swoje tajemnice…[źródło]

   Czekałam na moment, kiedy uda mi się przeczytać tę powieść. Dlaczego? Nie dlatego, że skusiło mnie nazwisko Kinga z tyłu okładki, to akurat jedynie przystopowało mój entuzjazm. Ale dlatego, że z łatwością można wyczuć, że zawarta tu historia może być dobra i naprawdę ciekawa. Przeczucia nie mnie myliły. „Ostatnia noc w Tremore Beach” okazała się świetną lekturą, która z miejsca wciągnęła mnie w wir wydarzeń.

   Od samego początku widać, że historia rozwija się według wcześniej ustalonego planu. Autor zapewnił czytelnikowi dobre wprowadzenie w klimat, powoli zagłębia nas w życiorys głównego bohatera (przy czym nie robi tego w sposób przesadzony). Dlatego na początku wydaje nam się, że na kulminację trzeba nam będzie sporo wyczekać. Jednocześnie można odnieść wrażenie, że za moment coś się stanie. I proszę, po kilku stronach następuje pierwszy ważny epizod, akcja z miejsca nabiera tempa, a kolejne wydarzenia podsycają w nas zaintrygowanie i nerwowe oczekiwanie, jak sytuacja się rozwinie. Muszę przyznać, że Santiago bardzo umiejętnie buduje napięcie. Wystarczy jedno zajście i czytelnik zmuszony jest do skończenia lektury mimo wszystko. Już nie wspomnę o podekscytowaniu, które temu towarzyszy. Nie sposób przerwać lekturę w jakimkolwiek momencie.

   Na pochwałę zasługuje również fakt, iż autor pisze bardzo obrazowo. Czytając tę historię, mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali dobre kino grozy. Często bywa tak, że musimy być dobrze skupieni, by wyobrazić sobie bohaterów i akcję, jaka się rozgrywa. Tutaj wszystko można z łatwością odtworzyć w swojej głowie – szum fal, dźwięki burzy, krople deszczu stukające w parapet, a nawet wygląd miasteczka, domów, każdego bohatera. Dzięki temu książkę czyta się z podwójną przyjemnością – nie dość, że intrygująca akcja niesamowicie wciąga, to jeszcze możemy poczuć na własnej skórze ten dreszcz emocji i ze swobodą doznać to, czego doświadcza główny bohater.

   Jedynym moim zastrzeżeniem co do lektury jest to, że zbyt szybko się skończyła. I, niestety, miałam wrażenie, jakby finał okazał się zbyt prosty. Znowu. Oczekiwałam, że nasz bohater, Peter Harper, będzie miał trudniejsze przeszkody do pokonania. Tymczasem rozwiązania okazały się nieco banalne i trochę gryzły się z jego wcześniejszymi krwawymi wizjami, które zwiastowały emocjonujące zakończenie. Obyło się bez fajerwerk, ale na szczęście w umiarkowanie dobrym stylu.

   I chociaż znów przyczepiłam się do końcówki, całość mogę ocenić bardzo dobrze. „Ostatnia noc w Tremore Beach” okazała się lekturą świetnie skonstruowaną – dobrze przemyślaną i ciekawie napisaną. Sporo akcji (w dobrym tempie), mnóstwo napięcia (które systematycznie wzrasta), a przede wszystkim duża dawka mrożących krew w żyłach wydarzeń (można poczuć ciarki na plecach). Wciąga od samego początku i do samego końca nie odpuszcza. Mówiąc w skrócie: kawał dobrego i mocno realistycznego thrillera. Polecam!
Autor: Mikel Santiago
Tytuł: Ostatnia noc w Tremore Beach
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 392

wtorek, 26 stycznia 2016

"Nie patrz w tamtą stronę" - Marcin Grygier

Lubisz patrzeć?

   Kryminał uwielbiam. Jednak z debiutantami w tej dziedzinie często mam problem, bo niby przymykam oko na pewne niedociągnięcia, ale często bywają one zbyt duże. W przypadku powieści Marcina Grygiera także czułam pewne obawy, na szczęście okazało się, że są one bezpodstawne. „Nie patrz w tamtą stronę” to świetny kryminał, w którym wielowarstwowa zagadka nie daje czytelnikowi możliwości choć na chwilę oderwać się od lektury. Dobrze przemyślana i zawiła historia to niezła zagwozdka dla odbiorcy, trzeba się sporo napocić nad rozwiązaniem. A finał, zwieńczenie całej pracy autora, mimo pewnych niedostatków, z pewnością może się podobać.

   Czy zdarzyło ci się świadomie odwrócić wzrok od ludzkiej krzywdy? A może lubisz patrzeć?
W Puszczy Kampinoskiej zostają znalezione zmasakrowane zwłoki nastolatki. Wszystko wskazuje na rytualny mord dokonany przez okrutnego i żądnego zemsty oprawcę. Nadkomisarz Roman Walter musi trafić na jego ślad, zanim pojawią się kolejne ofiary. Podejmuje dramatyczną walkę, w której stanie twarzą w twarz z demonami przeszłości. [wyd.]

   Nie ukrywam – strasznie, ale to strasznie się wciągnęłam. Z początku historia wydawała mi się trochę prosta, tylko lekko intrygująca, no a świadomość o debiucie autora również dawała o sobie znać. Jednak, co można zauważyć już po pierwszych rozdziałach, pan Marcin ma w swoim piórze coś interesującego – każdą kolejną stronę śledzimy z nieskrywaną ciekawością. I tak po trochę zaczynałam dosłownie w historię wsiąkać.

   Pomysł jak i wykonanie mogę ocenić jak najbardziej na piątkę. Widać, że historia jest dobrze przemyślana, dobrze zgrana, ułożona w taki sposób, by za szybko mnożących się wciąż zagadek nie zdradzić czytelnikowi. Bohaterowie są od siebie bardzo różni, każdy w jakiś tam sposób się wyróżnia, ich osobowości nie zlewają się w jedno – a to dobrze, bo nie stanowią jedynie dodatku do szarego tła, ale dzięki nim powieść wydaje się być bardziej wiarygodna i jeszcze bardziej ciekawa. Śledztwo – czyli to, na co najczęściej zwracam uwagę w takich książkach – nieco mało precyzyjne, za mało w nim konkretnych działań, przez co wydaje się zbyt szybko rozwiązane. W pewnych momentach nadkomisarz Walter wyglądał i zachowywał się jak nowicjusz, podobnie jak jego koleżanka. Ale z pewnością mogę wybaczyć te niedociągnięcia autorowi. Bo jak na pierwszy raz poradził sobie bardzo dobrze. A widząc, w jaki sposób pisze, można wyrazić nadzieję, że później będzie już tylko lepiej.

   Po przeczytaniu „Nie patrz w tamtą stronę” miałam jednak mieszane uczucia. Bo z jednej strony po prostu przepadłam, wciągnęłam się i z pewnością historia się podobała. Jednakże w pewnym momencie, kiedy emocje już ostygły, poczułam, że książka była zbyt… prosta. Miałam takie wrażenie, że motyw działania mordercy w tym przypadku okazał się trochę naciągany. Może się czepiam, wiem, ale długo nie mogłam przestać myśleć nad zakończeniem tej powieści. Bo trochę te odczucia się ze sobą gryzły – niby powieść dobra, ale…

   Mimo wszystko gorąco zachęcam do lektury. Debiut autora można uznać za jak najbardziej udany.
Autor: Marcin Grygier
Tytuł: Nie patrz w tamtą stronę
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 448

wtorek, 12 stycznia 2016

Ostatnio przeczytałam... #5 - "Requiem"

"Requiem" - Lauren Oliver
   Rewolucja rozlewa się na cały kraj, oddziały rządowe śledzą i brutalnie tępią grupy Odmieńców. Jako członkini ruchu oporu Lena znajduje się w samym centrum konfliktu. Rozdarta między Aleksem i Julianem walczy o swoje życie i prawo do miłości. 

   W tym samym czasie Hana prowadzi bezpieczne, pozbawione miłości życie u boku narzeczonego – nowego burmistrza Portland. Wkrótce drogi dziewczyn znów się zejdą, a ich spotkanie doprowadzi do bolesnej konfrontacji. 


Czy można wybaczyć zdradę? Czy mury wreszcie runą? [wyd.]





   Nareszcie. Nareszcie udało mi się skończyć słynną trylogię, która z początku wydawała mi się trochę naciągana, a jednak tak mocno się w nią zaangażowałam, że do samego końca czułam mocną więź z jej bohaterką. Nareszcie udało mi się poznać finał tej historii, która od kilkunastu miesięcy zaprzątała mój umysł. I nie powiem – czuję satysfakcję.
   Czuję satysfakcję, bo cała powieść jest mocno energiczna, bardziej mroczna, bardziej krwawa. Niepewność czuć do samego końca, bowiem autorka nie rozwiązała sprawy stopniowo, do ostatniej strony nie wiemy, czy historia skończy się dobrze, czy nie, jeśli tak – to dla kogo? Wiele pytań, mało odpowiedzi i sporo oczekiwań. Cieszę się również, że zakończenie odbyło się w ten, a nie inny sposób. Nie było typowego „Kilka miesięcy później…”, nie dowiadujemy się, co stało się z bohaterami po tych wszystkich wydarzeniach. Autorka ucięła je w odpowiednim momencie i zostawiła czytelnikowi pole do wyobraźni i każdy z nas może tworzyć własne scenariusze dla ulubionych postaci. Pozostawia to też tzw. „furtkę” pisarce, ale mam nadzieję, że to ostateczny koniec. W innym przypadku charakter tej trylogii przepadnie.
   Tak jak wspominałam przy okazji lektury poprzednich tomów, historie niosą ze sobą ciekawą oryginalność. Z każdym tomem możemy dostrzec również większe dopracowanie szczegółów, bardziej zawiłe wątki, więcej tajemnic. „Requiem” jako tom trzeci wydaje się też bardziej dojrzale napisany, jest w nim więcej przemyśleń, i jak już wspomniałam – więcej odważnych i krwawych scen. Podobne wrażenia co do treści miałam podczas lektury 3 części „Igrzysk Śmierci”. Tu również występuje bunt przeciwko władzy, krwawe walki. O wolność, o słuszną sprawę. Jednak, o ile „Kosogłos” jako zwieńczenie serii Suzanne Collins wydał mi się najsłabszą częścią, tak w przypadku Lauren Oliver miałam odwrotne odczucia: finał okazał się świetnym zwieńczeniem całej trylogii. Jest dobrze przemyślany, intrygująco przekazany i dodam, że nawet w pewnym stopniu zaskakujący. Ale przede wszystkim mocno zapada w pamięć. Naprawdę mocno.

   A zatem, jeśli przed Wami wciąż oczekiwanie na lekturę tomu 3, nie zwlekajcie. To naprawdę kawałek dobrej historii. Wciąga, intryguje i wywołuje dreszcze. I tak od początku do samiutkiego końca. Polecam gorąco!

Trylogia "Delirium":

Metryczka:
Lauren Oliver, "Requiem"
Wyd. Moondrive, ISBN: 978-83-7515-170-1
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 392

czwartek, 7 stycznia 2016

"Forrest Gump" - Winston Groom

"[...]zawsze mogę popatrzeć w tył i powiedzieć: przynajmniej nie było nudno."*

   Forrest Gump to nazwisko w środowisku kulturalnym bardzo znane i lubiane. Wykreowany przez Winstona Grooma bohater chwycił za serce rzesze czytelników i kinomanów. Nic w tym dziwnego, jest postacią mocno oryginalną. I nie dlatego, że jest „zapóźniony”, powszechnie też nazywany „idiotem”. Ale dlatego, że ujmuje swą postawą i prostym podejściem do życia. Jest chyba najbardziej łebskim facetem na świecie. I jak mało kto może poszczycić się tyloma przygodami w swoim zwyczajnym życiu…

   Poznajcie Forresta Gumpa, sympatycznego i zaskakująco łebskiego bohatera tej nadzwyczajnej odysei komicznej. Forrest najpierw - dość przypadkowo - zostaje gwiazdą drużyny futbolowej Uniwersytetu Alabama, później jedzie do Wietnamu, gdzie staje się bohaterem wojennym, robi też karierę jako światowej klasy pingpongista i zapaśnik i oraz potentat handlowy... W samym środku swoich przygód porównuje wojenne blizny z Lyndonem Johnsonem, odkrywa prawdę o Richardzie Nixonie i przeżywa wzloty i upadki, pozostając wiernym swej jedynej i prawdziwej miłości - Jenny. Jednocześnie przez całe swoje życie z dziecięcą mądrością i nieustannym zdziwieniem nie przestaje się przyglądać otaczającym go ludziom. W powieści obserwujemy nadzwyczajną podróż Forresta przez trzy dekady kulturowego krajobrazu Ameryki. Forrest Gump ma do opowiedzenia cholernie dobrą historię - by w nią uwierzyć, trzeba ją po prostu przeczytać...[wyd.]

   „Może i blisko mi do debila, czy nawet imbecyla, ale po cichu nazywam siebie półgłówkiem, ale nie idiotem, bo jak ludzie mówią o idiocie, zaraz myślą o tych mongolskich idiotach, co to oczy mają tak blisko, że wyglądają jak Chińczyki, ciągle się ślinią i bawią się sami ze sobą.” [str.7]

   Przeważnie najpierw sięgam po książkę, a dopiero później oglądam film. W tym przypadku nie udało się, było odwrotnie. Ale nie szkodzi. Oba te obrazy Forresta Gumpa – tego, w którego wcielił się Tom Hanks na ekranie oraz ten z powieści Grooma – są równie interesujące. Niby to ta sama postać, ale udało mi się rozdzielić postrzeganie jednego i drugiego. I mimo słabości do Toma Hanksa, jednak wolę książkową wersję…

   Winston Groom stworzył bohatera nieprzeciętnego. Kiedy po raz pierwszy spotykamy Forresta, mogą nam przychodzić do głowy różne pomysły – o kurczę, może być ciężko. Ten język, zachowanie… Ale później ta sympatia do bohatera kiełkuje w nas coraz szybciej, aż w końcu zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę go uwielbiamy. Bo moim zdaniem nie da się go nie lubić! Może i ma IQ około siedemdziesiątki, bliżej mu rozumem do dziecka niż dorosłego mężczyzny, ale sęk w tym, że jego prostota myśli i postrzeganie świata nie raz wydaje się rozsądniejsze od spojrzenia innego człowieka. Forrest ma do czynienia z różnymi osobistościami, bierze udział w tworzeniu historycznych chwil swojego kraju, a jego biznes krewetkowy wręcz kwitnie. A mimo to mało go obchodzą sukcesy i rozgłos. Bierze to, co dostaje od życia i nie przejmuje się tym, że myśli trochę wolniej od innych. Jest sobą. Nieco go dziwią niektóre ludzkie aspekty, ale ta jego dziecięca niewinność jest przeurocza. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy czytamy takie słowa:

„[…]znowu coś spieprzyłem. Nie wiem, czemu tak się robi, bo ja zawsze chcę jak najlepiej.” [str.109]

   Ta podróż z Gumpem po całym świecie, przez te wszystkie jego przygody i marzenia, okraszone są niezwykłym poczuciem humoru. Teksty samego bohatera jak i sytuacje, w których się znalazł, wywołują w nas szczery uśmiech i z każdą stroną chłoniemy historię coraz mocniej, bo wciąż się zastanawiamy, co też znowu przytrafi się naszemu Forrestowi. Powiem Wam, że nie mogłam oderwać się od lektury i do samego końca nie opuszczał mnie dobry humor. Ale nie ma się co dziwić – z tak barwnym bohaterem, z tak ciepłym i interesującym podejściem do życia, historia wygląda niesamowicie. W żadnym wypadku prześmiewczo, a jedynie z dobrym słowem i życiową mądrością. I tak jak głoszą słowa na okładce – to po prostu trzeba przeczytać. Jak najmocniej polecam!
*str. 280
Autor: Winston Groom
Tytuł: Forrest Gump
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2015 (II)
Liczba stron: 280

niedziela, 3 stycznia 2016

Magia Bożego Narodzenia...

Ciepło Świąt w ludzkich uczuciach...

   Świąteczny klimat nie tworzą jedynie same Święta i nasze przygotowania do nich. To także śnieg za oknem, spotkania z bliskimi, czas wypoczynku i refleksji. Świąteczny klimat może pomóc nam stworzyć również dobra książka, z której bije ciepło i czar Bożego Narodzenia w czystej prostocie. Takim tytułem z pewnością jest „Magia Bożego Narodzenia”. Jest to zbiór opowiadań czterech autorek, dla których tłem stały się minione niedawno Święta. Są krótkie, ale treściwe, czasem zabawne, ale bywają też smutne. Przede wszystkim są jednak prawdziwe i to w istocie nadaje im niesamowitego klimatu…

   Stephanie Marshall, kierowniczka sklepu z akcesoriami dla narciarzy, nie może się doczekać świątecznej premii, ale jej szef snuje własne plany. Meredith Ghirlandaio z trudem nadąża z realizacją kolejnych zadań na świątecznej liście, a tymczasem los stawia na jej drodze kolejne przeszkody. Tara Lane jest gotowa zrobić wszystko, byle tylko uniknąć kolejnych koszmarnych świąt w rodzinnym gronie - choćby nawet polecieć na Maui. Josie Sullivan jest bardzo dumna ze swojej córki, którą wychowuje sama. Niedługo dowie się, ile świątecznej magii może się kryć w jednym dobrym uczynku...
Opowieści o tęsknocie za rodziną, miłością, o braniu i dawaniu, słowem - o tym wszystkim, co składa się na zwykłą i niezwykłą magię Świąt Bożego Narodzenia. Cztery opowiadania czterech różnych autorek łączy temat przewodni - najpiękniejsze Święta w roku stają się pretekstem do poszukiwania tego, co w życiu najpiękniejsze... i prawdziwie magiczne.[wyd.]

„Niewykluczone, że uczymy się od innych także tego, jak nie należy w życiu postępować, a nie tylko jak być miłym, uprzejmym i pełnym empatii.” [str. 256]

    Chociaż mamy już Nowy Rok, minęły Święta, to warto pozostać w tym temacie na trochę dłużej. Na przykład, czytając takie tytuły jak „Magia Bożego Narodzenia”. Dwa z opowiadań w nim zawartych udało mi się przeczytać w same Święta – wiecie, blask lampek choinkowych, gorące kakao i książka w ręku. Świetna sprawa! Dwa pozostałe przeczytałam już po świętowaniu, po krótkim wypoczynku. I wiecie co? Nie potrzeba Świąt, żeby poczuć ich magię. Dobre i szczere historie, jakie poznałam w tym zbiorze, stały się dla mnie niesamowicie inspirujące.

   Przede wszystkim – było prawdziwie. I niesamowicie klimatycznie. Chociaż wszystkie cztery opowiadania skupiają się na ludzkich błędach, na ich problemach i walce z przeciwnościami, to wszystkie cztery autorki dobrze zadbały o to, by ich opowieści nie stały się przytłaczające, a jedynie inspirujące. Boże Narodzenie to jedynie tło do wydarzeń w opowiadaniach, jednak jego siła bije od każdej strony. Nie tylko tworzą radosny obraz w finale opowiadań, ale stają się niewidzialną siłą, która pcha bohaterów do działania. Jesteśmy świadkami ciekawych historii, w żadnym stopniu ckliwych, gdzie bohaterzy zmagają się z różnymi problemami, jak zwykły człowiek na co dzień. Doświadczamy razem z nimi radości i smutku, szczęśliwych momentów i wzruszających chwil – i sporo innych emocji. Nie zabrakło rzecz jasna humoru, który w jednych opowiadaniach występował częściej, w innych rzadziej. Chodzi głównie o to, że książce, jako całość, odnajdziemy każdy aspekt obyczaju. W magicznym bożonarodzeniowym klimacie.

   Ciężko wybrać swojego faworyta wśród tych opowiadań. Jedne były słabsze, inne nieco lepsze, raz lepiej się czytało, a znowu potem ciężko było się wciągnąć. Gdybym jednak miała wybrać, postawiłabym na kowbojską opowieść Cathy Lamb. Dużo tu humoru, sporo uczuć, a przez to wiele wzruszających chwil. No i nieco skomplikowanych relacji, ale lubię, gdy historia nie jest prosta. Jest też mocno prawdziwa, choć nieco podkoloryzowana. Ale z pewnością w stu procentach magiczna. A przecież tak miało być, prawda?

   Święta, święta i po świętach – tak zwykle się mawia. Ale mimo braku Świąt, zawsze możemy powrócić do tego urokliwego klimatu i choć raz na dłużej zatrzymać się w czasie. Z „Magią Bożego Narodzenia” z pewnością ta sztuka nam się uda, bowiem opowiadania w niej zawarte są pełne miłości, dobroci i zwykłych ludzkich problemów, które pod wpływem Bożego Narodzenia rozpływają się w niepamięć. Te opowiadania emanują nadzieją, radosnym oczekiwaniem i dobrym słowem. Ale przede wszystkim ujmują prostotą i naturalnością. Chociaż nie wszystkie opowiadania są w pełni idealne, to mimo wszystko polecam. Naprawdę przyjemna lektura.
Autor: Fern Michaels, Cathy Lamb, Mary Carter, Terry DuLong
Tytuł: Magia Bożego Narodzenia
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 510