Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura piękna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura piękna. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 kwietnia 2016

"Wyjątkowy rok" - Thomas Montasser

Wielka siła małych historii...

   Ten, kto regularnie i z wielką radością zaczytuje się w książkach, z pewnością zrozumie istotę treści tego tytułu. „Wyjątkowy rok” Thomasa Montassera powstał właśnie z myślą o miłości do literatury, którą ukazuje w prosty, zwięzły i niezwykle urokliwy sposób. Historia, jaką zawarł w tym krótkim utworze, przedstawia kobietę, która początkowo z niechęcią podchodzi do prowadzenia starej księgarni. Jednak to magiczne miejsce i jego „lokatorzy” sprawiają, że nic w jej życiu nie będzie już takie samo… Opowieść z lekka fantastyczna, ale czy nie wydaje nam się dziwnie znajoma?

   Gdy Valerie wchodzi do nieco staroświeckiej księgarni swojej zaginionej bez śladu ciotki, zamierza jak najszybciej zaprowadzić porządek w tym chaosie i zlikwidować sklepik. Ale nie docenia potęgi książek i magii małej księgarni z samowarem. Ta bowiem każdego dnia czymś ją zaskakuje. Otwiera przed nią nowe światy.
   Pewnego dnia Valerie natyka się na dziwną książkę, nie do końca napisaną, którą uznaje za wybrakowaną. Ale w księgarni pojawia się klient, który już od dawna szuka właśnie tej książki... [wyd.]

„Książka jest syntezą sztuk.” [str.45]

   Tytuł ten od początku wydawał mi się czymś intrygującym. Przeczytałam opis i w duchu pomyślałam, że może to być coś ciekawego. I nie pomyliłam się. „Wyjątkowy rok” to krótka, lecz niezwykle urocza historia, która nawiązuje do głębokiej fascynacji literaturą (mole książkowe – skąd my to znamy?). Autor poprzez główną bohaterkę – Valerie – ukazuje siłę, jaką mają w sobie książki: oczarowują nas, fascynują, sprawiają, że odrywamy się od rzeczywistości. Wzbogacają naszą wyobraźnię, a co za tym idzie – po prostu ubarwiają nasze życie. Strona po stronie poznajemy coraz to nowsze i ciekawsze tajemnice małej księgarenki, specyficzne zwyczaje jej starszej właścicielki i jej nietypowych klientów. Momentami mamy możliwość poczuć  na własnej skórze jej świetność: unoszący się w powietrzu kurz, zapach starego papieru i aromat parzonej w samowarze herbaty. Autor ujął to wszystko z lekką fantazją, nieco idealizował tu i tam. Ale dzięki temu historia nabiera leniwego acz uroczego klimatu. Nic tylko wziąć książkę do ręki, usiąść w ciepłym miejscu i oddać się spokojnej atmosferze, jaka panuje w lekturze.

„To, co w książce niezwykłe, znajduje się w jej wnętrzu.” [str.105]

   Być może nie jest to pozycja z górnej półki, nie wciąga jak dobry kryminał, ani nie fascynuje jak niejedno fantastyczne opowiadanie. Ma ona jednak w sobie coś wyjątkowego, coś prawdziwie magicznego, co udziela się czytelnikowi podczas lektury. „Wyjątkowy rok” to prawdziwie oddana siła zwykłej książki – nie jest ona bowiem zlepkiem kartek wypełnionych treścią, a czynnikiem ogromnie wpływającym na nasze życie. Znamy chyba wszyscy powiedzenie, że każda książka przeczytana na danym etapie naszego życia, wpływa na podjęte przez nas decyzje. To świetne, że autor postanowił docenić potęgę literatury. Taki tytuł powinien zagościć u każdego, kto tak jak Thomas Montasser, jest zagorzałym miłośnikiem pisarstwa.
Autor: Thomas Montasser
Tytuł: Wyjątkowy rok
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 152

czwartek, 11 lutego 2016

"Klaśnięcie jednej dłoni" - Richard Flanagan

"Umieć kochać - do tego trzeba ukończyć szkołę cierpienia."*

   Richarda Flanagana poznałam przy okazji lektury jego książki „Ścieżki północy”. Nie ukrywam, że było to wymagające dzieło, ale jednocześnie wywarło na mnie ogromnie pozytywne wrażenie – książka była szczera i pięknie napisana. Nie tak dawno udało mi się przeczytać kolejną powieść tego autora. „Klaśnięcie jednej dłoni” to równie urzekająca historia, co trudna, ale do takich tematów w przypadku Flanagana należy przywyknąć. Autor świetnie radzi sobie z kreacją intrygującej historii, otwarcie opowiada o trudach zwykłego człowieka, a robi to w sposób urzekający. Nie ma znaczenia, jak mocno przygnębiająca jest treść. Coś niezwykłego ma w sobie każdy fragment jego powieści, bo naprawdę nie sposób się od nich oderwać.

Tasmania – rozległa, tajemnicza kraina. Pewnej nocy 1954 roku osadę Butlers Gorge omiatała śnieżyca, a czarne chmury przesłoniły gwiazdy. Maria Buloh bez słowa opuściła męża i trzyletnią córkę, by nigdy do nich nie wrócić. Rozpłynęła się bez śladu. Dlaczego i dokąd odeszła? Szukając zapomnienia w alkoholu, Bojan, słoweński imigrant, odnajdzie w nim jedynie demony przeszłości – tragiczne wspomnienia z czasu wojny, a rozpacz po odejściu żony przekuje w codzienne domowe piekło dla małej Sonji. W 1989 roku, po latach spędzonych w Sydney, dorosła już Sonja odwiedza ojca. To szansa na przebaczenie, ale też i czas na podjęcie najważniejszej decyzji w życiu młodej kobiety, która będąc w ciąży, zastanawia się nad jej przerwaniem. [wyd.]

„Miłość to most. A bywają ciężary, co most pod nimi pęka.” **

   Spodziewałam się, że książka nie będzie łatwa. Wystarczy spojrzeć na jej okładkę – szara, lekko przygnębiająca. I taka sama jest jej zawartość. Nie ma się co oszukiwać, że znajdziemy w niej coś lekkiego lub zabawnego. A jednak niesamowicie fascynuje już od pierwszej strony. Zwykła, szara rzeczywistość, ludzkie błędy i cierpienie – to wszystko ubrane w słowa w stylu Flanagana: robiącym wrażenie, wbijającym w fotel…

   To, co najbardziej podoba mi się w książkach tego australijskiego pisarza, jest to, że opisuje wszystko wprost. „Klaśnięcie jednej dłoni” to także bardzo konkretna powieść. Autor nie stara się, by wyrazić gniew lub rozpacz swoich bohaterów w okrężny, mniej dosadny sposób. Jeśli trzeba krzyknąć, usłyszymy krzyk. Jeśli trzeba użyć wulgaryzmu – pojawi się najgorsze ze wszystkich świństw. W ten sposób bardzo realistycznie przedstawił relację na linii ojciec-córka, która niestety nie wyglądała różowo. Flanagan opowiada tę historię, co rusz wracając do przeszłości, nakreślając sytuację sprzed lat, jak i po latach, gdy ponownie dochodzi do spotkania Sonji i Bojana. Śledzimy tę relację z niemałych zaangażowaniem, targają nami różnorakie emocje, zadajemy sobie tak wiele pytań. I czytamy dalej, bo historia, choć niełatwa i pełna udręki, staje się czymś fascynującym. I naprawdę pragniemy poznać, jak ona się zakończy.

   Pamiętam, do końca zastanawiałam się, co takiego przydarzyło się Marii Buloh. Jej zniknięcie stało się przyczyną udręki męża i cierpienia córki, czyli tym, o czym czytamy przez całą powieść. Wyjaśnienie pojawiło się dopiero na samym końcu, powiem nawet, że było to nieco zaskakujące, bo po tylu stronach przestałam mieć nadzieję, że poznam przyczynę. Ale – na zakończenie historia wydaje nam się kompletna. Dzięki ujawnieniu tej tajemnicy, czujemy wreszcie, że poznaliśmy CAŁĄ historię. Bez niedomówień, bez nierozwiązanych spraw.

   Wystarczy spojrzeć na opis tej książki – już wtedy wiadomo, że nie każdemu może się ona spodobać. Z mojej strony mogę zapewnić jednak, że naprawdę warto poświęcić jej czas. Nie należy do łatwych, mówiąc wprost, ale z pewnością może się podobać. Mimo przygnębiającego wyrazu, potrafi zaciekawić, mocno wciągnąć, a także zafascynować. A ogromu emocji, jaki w nas wywołuje, nie sposób opisać nawet wieloma słowami…
*Claude Lelouch
**Richard Flanagan, Klaśnięcie jednej dłoni
Autor: Richard Flanagan
Tytuł: Klaśnięcie jednej dłoni
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 18 luty 2016
Liczba stron: 368

środa, 14 października 2015

"Zgubiono, znaleziono" - Brooke Davis

Czasem warto czekać na zmianę...

   W ostatnim czasie udaje mi się spotkać tytuły, o których z miejsca wiem, że mi się spodobają. O rozczarowaniu dawno więc nie wspomniałam, a słów pochwalnych tych książek nie ma końca. Najpierw była historia Królika, teraz poznajcie małą Millie, która przemierza kilometry w poszukiwaniu swojej mamy. „Zgubiono, znaleziono” autorstwa Brooke Davis to wspaniała i poruszająca historia, w której każdy się odnajdzie. Bawi, wzrusza, a nawet skłania do refleksji. Jest prosta, krótka, ale mocno treściwa. Z gatunku takich, o których długo się nie zapomina.

   Siedmioletnia Millie Bird to zwyczajna, mogłoby się wydawać, dziewczynka. Ma jednak dziwne hobby – zainteresowana tematem umierania prowadzi „Księgę Nieżyłków”, w których odnotowuje śmierć różnych stworzeń. Kiedy zostaje porzucona w domu towarowym, chcąc uniknąć oddania w obce ręce, postanawia odnaleźć swoją mamę. Z pomocą przychodzą jej 87-letni Karl, który uciekł z domu starców oraz Agatha – 82-letnia gniewna kobieta, która od śmierci męża nie opuściła swojego domu. Razem wyruszają do Melbourne, by odszukać matkę dziewczynki, ale także samych siebie…

Czasem wszystko, co można powiedzieć, to „przykro mi”. [str.60]

   Jest w tej książce jakiś magnetyzm. Kiedy przeczytałam jej opis, czułam, że muszę ją przeczytać. Bo chociaż historia wydała mi się znana, z czymś powiązana, to wiedziałam, że ma coś w sobie. I nie pomyliłam się. „Zgubiono, znaleziono” to fantastyczna historia, która niesamowicie porusza. Jest w niej ogrom emocji, które igrają z czytelnikiem – raz się śmiejemy, zaraz odczuwamy smutek, lekkie przygnębienie. W końcu w dużej mierze jest to opowieść o umieraniu, o przemijaniu, które nadają historii wyraz melancholii - 8-letnia Millie ma dziwną obsesję na temat umierania, a jej przyjaciele to przecież dwoje staruszków. Razem przemierzają drogę, podczas której odkrywają siebie na nowo. I jest to droga mocno wyboista: nowe doznania, ukryte pragnienia, ich marzenia i trudne wybory. To taki śmiech przez łzy, bo ich przygody bywają niesamowicie komiczne, ale mają w sobie głębszy sens. Właśnie dlatego pokochałam tę książkę – bo na moich oczach działo się coś wartościowego. I chociaż wiem, że to tylko fikcja, dała mi sporo do myślenia.

To dziwne tak chcieć się odnaleźć. Czy człowiek nie powinien próbować odnaleźć kogoś innego? Przecież chyba siebie ma się na pewno? [str. 145-146]

   Ważnym elementem jest również kreacja bohaterów. W tym przypadku można mówić o dużym sukcesie, bowiem autorka stworzyła postaci niebanalne. I każda z nich nadaje tej powieści sens. 8-letnia Millie jest tylko dzieckiem, ale w każdej sytuacji potrafi zadać mądre pytanie. Karl Maszynopiszący to staruszek, który postanawia uciec z domu starców i poszukać w życiu czegoś nowego. A Agatha Pantha to 82-letnia kobieta, która po śmierci męża barykaduje się w domu i wyładowuje swój gniew przez okno, wprost na przechodniów. Brooke Davis umiejętnie łączy tę trójkę i tworzy ciekawy kolaż osobowości. Wspólna podróż tych bohaterów okazuje się ważną lekcją dla każdego z nich, staje się nowym doświadczeniem i odkryciem. A dla czytelnika z tej historii wyłania się morał, który naprawdę warto zapamiętać.

- Widzisz, Szkrabie, jest niebo i jest piekło. Do piekła idą wszyscy źli ludzie, tacy jak przestępcy, różni naciągacze i kontrolerzy parkingowi. A do nieba idą wszyscy dobrzy, tacy jak ty i ja, i ta ładna blondynka z „Masterchefa”.
- […]A gdzie się idzie, gdy człowiek jest i dobry, i zły?
- Co? Nie wiem. Do Ikei? [str. 11]

    Prawdą jest, że to jedna z wielu książek, jakie przeczytałam. Ale prawdą jest również to, że to jedna z najbardziej wyjątkowych historii, jakie poznałam. „Zgubiono, znaleziono” to fantastyczna opowieść, która na długo zostaje w pamięci. Ciekawi, uczy i bawi – chociaż brzmi jak dziecięcy elementarz, jest to z pewnością dojrzalsza lektura. Świetna historia, w której zwykła podróż okazuje się czymś głębszym, w której bohaterowie są tak charakterystyczni, że nie łatwo ich opuścić po skończeniu lektury. A przede wszystkim jest to godna polecenia powieść, która poruszy i rozśmieszy każdego, kto po nią sięgnie. Polecam!
Autor: Brooke Davis
Tytuł: Zgubiono, znaleziono
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 304