wtorek, 3 maja 2016

"Druga runda" - Caren Lissner

Warto dać sobie drugą szansę.

   Stracić bliską osobę w najmniej oczekiwanym momencie to jedno. Ale jak poradzić sobie później? Czy żałoba ma trwać wiecznie? Jak zrobić krok do przodu, by znów żyć jak dawniej? Czy w ogóle jest to możliwe? Caren Lissner w swej książce porusza bardzo ważną kwestię: czy jesteśmy w stanie przetrwać utratę bliskiej osoby? Na przykładzie młodej Gert, która przedwcześnie została wdową, ukazuje losy młodej kobiety, próbującej pozbierać się po stracie ukochanego męża. Pojawia się mnóstwo pytań, niepewności, strachu i ciągłego rozpamiętywania. A co by było gdyby…? Czas jednak wziąć się w garść, ale to nigdy nie jest łatwe. Historia ta pokazuje, że warto jednak dać sobie drugą szansę. Bo nigdy nic nie wiadomo…

   Czy ta kiecka nie jest za krótka? A może właśnie za długa? Mam dać się zaprosić na drinka po kolacji? A może ja powinnam zaprosić go do siebie? Całować się na pierwszej randce? Jak szybko uciec, jeśli okaże się, że jest nudziarzem albo świrem? Albo, co gorsza, jeszcze mieszka z matką? Jeeez… To chyba jakaś kpina. Naprawdę, czy ja, wykształcona kobieta, muszę znowu bawić się w te bzdury?
   Gert przed trzydziestką niespodziewanie dołączyła do grona singielek. Po kilku latach szczęśliwego związku powrót na rynek matrymonialny wydaje się jej koszmarem, a randkowanie – żenującą grą. Czy wśród milionów nowojorskich mężczyzn znajdzie się jej drugi „ten jedyny”? Druga runda – start![wyd.]

   Tematyka być może wydaje się trudna. Ale, bądźmy szczerzy, od razu wiadomo, że historia zakończy się dobrze. Nie ma w tym nic złego – po trzystu stronach treści o młodej wdowie, która próbuje sobie radzić po stracie ukochanego męża, happy end jest potrzebny. I, nie powiem, załagodził nieco wizerunek powieści. Bo co trzeba powiedzieć: historia trochę się dłuży i nie wygląda tak miło, jak można się tego spodziewać. Czyta się lekko, leniwym tempem. Można z łatwością zatracić się w fabule. Dodam, że momentami można się wciągnąć. Ale po pewnym czasie poczułam, że zachowanie bohaterek i to ciągłe „co by było gdyby…” staje się nieco denerwujące. Liczyłam na spokojny obyczaj, co na początku otrzymałam, jednak z każdym kolejnym rozdziałem miałam ochotę odłożyć książkę na bok. Przyjaciółki Gert i ich zasady randkowania, a także szczególnie zachowanie jednej z nich – Eriki – z czasem robiło się coraz bardziej irytujące. I gdyby to zostało ujęte w trochę bardziej zgrabny sposób, gdyby autorka okroiła nieco książkę z tych męczących (niedojrzałych wręcz) dialogów, to wtedy historia zyskałaby na lekkości i jestem pewna, że dużo łatwiej i przyjemniej by się ją odbierało.

   Nie ma co jednak spisywać całej książki na straty. W sporej mierze bardzo mi się podobała, a w szczególności wątek Gert, która tworzy nową relację z mężczyzną. Autorka poświęciła dużo uwagi rozmyślaniom głównej bohaterki na temat jej zmarłego męża, ciągłemu porównywaniu i gdybaniu… Ale dzięki Bogu nie zapomniała o istotnym fakcie – o zasłużonym szczęściu. Właśnie w tych momentach, gdy Gert uczy się na nowo otwierać na miłość i druga osobę, wypływa z tej książki to, co najlepsze: szczere i piękne uczucia. Widać wyraźnie, że relacje między bohaterami nie są wymuszone, w żaden sposób nie przesadzone ani wyidealizowane. A to w romansach lubię najbardziej.

   A gdyby tak wyrzucić sporą część rozmów z przyjaciółkami, ich zasady randkowania i pozostawić resztę – być może wtedy historia wyglądałaby wręcz świetnie. Bez zbędnego gadania i przesadzonych reakcji. „Druga runda” to dobra książka, jednak z lekka przegadana i momentami nawet infantylna. Ale co muszę zaznaczyć: do wątku romansowego nie można się przyczepić. To właśnie dzięki niemu udało mi się dokończyć historię i na zakończenie nawet się uśmiechnąć. Bo choć czytało się lekko i przyjemnie, niektóre sytuacje potrafiły irytować. A dzięki ładnie opisanemu uczuciu, dobrze zbudowanej relacji historia zyskała zupełnie innego wyglądu. Czy polecam? Może nie gorąco. Ale z pewnością warto przeczytać ją chociażby dla uczucia, które napawa przyjemnym ciepłem i nadzieją.
Autor: Caren Lissner
Tytuł: Druga runda
Wydawnictwo: HarperCollins
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 352

niedziela, 1 maja 2016

"Ostatnia prowokacja" - Louise Lee

Coś zawsze może pójść nie tak...

   Powieść detektywistyczna i humor? Takie klimaty uwielbiam. Zwłaszcza, jeśli wątek detektywistyczny jest dobrze rozwinięty – za idealną zagadkę właśnie pokochałam czytać kryminały. „Ostatnia prowokacja” to idealne połączenie humoru i pracy detektywa: historia jest lekka, zabawna, a zajęcie głównej bohaterki wygląda niesamowicie intrygująco i wciąga od samego początku. I być może nie jest to wybitna powieść, ale została napisana w taki sposób, że nie sposób jej nie pokochać już od pierwszej strony…

   Scot „Scat” Delaney to światowej sławy wokalista jazzowy. Ma mnóstwo okazji, żeby zdradzić swoją dziewczynę. Alice, zanim zwiąże się z nim na stałe, chce się dowiedzieć, czy może mu ufać. Wynajmuje Florence Love, prywatną detektyw specjalizującą się w prowokacjach, by wystawiła na próbę jej narzeczonego. Florence ma tylko dziesięć dni, żeby usidlić przystojnego muzyka i nie złamać swojej żelaznej zasady: Jeden pocałunek z języczkiem przez pięć sekund i sprawa zamknięta. Pani detektyw jest znawczynią mowy ciała, biologii ewolucyjnej i sprytnych przebrań. Jej metody działania są niekonwencjonalne, a skuteczność niezawodna. Jest tylko jedno ale – uwodzeni przez nią mężczyźni rzadko są równie pociągający jak Scot. A przecież nigdy nie należy się zakochiwać w obiekcie prowokacji…[wyd.]

   Nie będę ukrywać, że historia spodobała mi się i to bardzo. Już od pierwszych stron można poczuć w niej lekkość i swobodę w przeczytanych zdaniach – widać, że autorka zdecydowanie podeszła do swojego pomysłu. Tak samo zdecydowanie wykreowała główną bohaterkę, Florence Love. To właśnie ona napędza całą tę historię. Jej nieprzeciętny charakter sprawia, że czytelnik śmieje się do rozpuku, a zarazem śledzi jej poczynania z niemałym zaangażowaniem. Lee postawiła na śmiały wizerunek swojej postaci: jest pyskata, czasem wręcz wulgarna, seksowna, bystra, a czasem nawet lekko złośliwa. Nie mamy tu jednak do czynienia z czymś, co nas zniesmaczy bądź zbulwersuje. Cała historia została utworzona w pewnych granicach, których autorka nie przekracza. Jest wyzywająco, ale bez żadnej przesady. Bo i tak ostatecznie okazuje się, że nie taka bohaterka straszna, na jaką wygląda. A do tego bezsprzecznie i - od samego początku do końca - niezmiennie zabawna.

   Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że ta historia - lekka i zabawna – zakończy się romansem. Taki wniosek może się nasunąć po przeczytaniu opisu. Nie ukrywam, że trochę się tego obawiałam. Autorka jednak mile mnie zaskoczyła, bowiem na pierwszym miejscu postawiła pracę detektywistyczną Florence i jej potyczki na ścieżce kariery. Wplotła w tę historię nieco rodzinnych tajemnic i niewyjaśnionych spraw sprzed lat, przedstawiła ciepła relację głównej bohaterki z jej bratem… I proszę, powieść od razu wydaje się ciekawsza. Z jednej strony nieco ociepla to wizerunek zadziornej Florence, z drugiej zaś nadaje książce intrygujący wyraz, przez co po skończeniu lektury czujemy niedosyt. Nutka romansu też się znajdzie, ale w ilości, jaka nie przeszkadza a jedynie podkreśla urok, nie tyle bohaterki, co całej historii.

    „Ostatnia prowokacja” to świetny wstęp do kolejnej ciekawej serii z udziałem nietypowej acz intrygującej postaci. Louise Lee udało się stworzyć historię, która niebywale wciąga, momentami naprawdę intryguje, a od pierwszej do ostatniej strony niezwykle rozbawia. Nie brakuje jej zwrotów akcji i niespodziewanych wydarzeń; każda postać wydaje się dobrze dogranym elementem powieści. Ale przede wszystkim, co będę podkreślać już zawsze, czyta się ją niezwykle miło. A jeszcze milej się ją wspomina. Serdecznie polecam!
Autor: Louise Lee
Tytuł: Ostatnia Prowokacja
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 456