poniedziałek, 27 maja 2013

"Sufi" - Elif Shafak

W poszukiwaniu sensu życia...

   Elif Shafak jest znaną turecką pisarką, która na swoim koncie posiada wiele tytułów oraz kilka nagród. Moje spotkanie z jej twórczością odbyło się podczas lektury książki „Sufi”. Nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać, aczkolwiek i pióro autorki było mi nieznane oraz klimat, w jakim pisze, również nie miałam okazji poznać. Co teraz mogę powiedzieć o samej pisarce? Z pewnością to, że potrafi stworzyć orientalną i klimatyczną powieść, która dosłownie pochłania czytelnika w wir kolorowej i wartkiej akcji. W życiu nie spotkałam się z tytułem, który tak mocno pochłonął mnie bez reszty. Dzięki powieści Elif Shafak ta sztuka się udała. Dlatego mam nadzieję, że to nie ostatnia jej książka, którą przeczytam…

   Pewnego dnia mały chłopiec Pinhan trafia do bractwa derwiszów, gdzie chcąc zrozumieć sens swojej egzystencji, pozostaje wśród sufich. Mijają lata, jednak chłopak wciąż posiada mnóstwo wątpliwości. Postanawia wyruszyć w dalszą podróż. Trafia do Stambułu, gdzie nic nie jest takie, jakie być powinno. Pinhan poznaje wiele osób, w tym siedem Staruch – strażniczek ludowej mądrości. To spotkanie okaże się mieć naprawdę zaskakujący koniec…

   Powieść rozpoczyna się dość spokojnie, niepozornie, może nawet lekko powiewa nudą. Poznajemy bohatera oraz to, w jaki sposób znalazł się w bractwie derwiszów. Autorka w bardzo przemyślany i ilustracyjny sposób przekazała całą barwę tych wydarzeń. My jako czytelnicy śledzimy dalsze losy bohatera z zapartym tchem. Nie ma tu miejsca na tandetę i banały. Cała fabuła jest skupiskiem pewnej magicznej atmosfery, który ma swój początek już na pierwszej stronie.  Do samego końca nie jesteśmy w stanie wybudzić się z tej atmosfery, która otacza powieść. Za to należą się wielkie brawa pisarce. Potrafi jednocześnie i wykreować świetną fabułę i napisać ją w bardzo dobrym i bogato językowo stylu. Rzadko spotykam tego typu autorów…

   Odkąd przeczytałam opis i zobaczyłam okładkę „Sufi” zaczęło kojarzyć mi się z baśniami, jakie czytywałam dawniej. Dzięki dobrej autorskiej kreacji ten tytuł śmiało można nazwać współczesną baśnią. Elif Shafak w bardzo charakterystyczny, taki orientalny i barwny sposób ukazała Turcję, zwyczaje derwiszów oraz lokalne wierzenia. Turcja, nie ukrywam, to dla mnie taka egzotyka, nieco niedostępna, a mocno kusząca. Dzięki tej powieści wiele elementów poznałam na nowo. Ale przede wszystkim wspaniale spędziłam swój czas na naprawdę świetnej lekturze. W życiu nie stwierdziłabym, że czas spędzony na czytaniu tej książki był choć w małym stopniu zmarnowany.

   Niby książka przypadła mi mocno do gustu, jednak ciężko o niej cokolwiek powiedzieć. Jest gdzieś we mnie pewna blokada, która nie pozwala mi na dogłębną analizę ciekawej treści tej książki. Powiem zatem krótko: kto nie czytał powieści Elif Shafak, nie wie, co stracił. Piór tej autorki kreuje naprawdę świetne fabuły, ciekawych bohaterów i mnóstwo baśniowych wydarzeń, jakie mają swoje miejsce na kartach jej powieści. Jej twórczość nie jest przeznaczona tylko dla miłośników egzotycznej literatury, to przede wszystkim uczta dla wyobraźni dla każdego pasjonata literatury. „Sufi” również należy do grona tych powieści, które przyjemnie się czyta i o których się długo pamięta. Ja z pewnością wrócę do niej nie raz. Z pewnością. Gorąco polecam!
Autor: Elif Shafak
Tytuł: Sufi
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 329

czwartek, 23 maja 2013

"Wody wielkie" - Arne Dahl

Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości...

   Niema chyba takiego czytelnika, który przynajmniej nie usłyszałby o skandynawskich kryminałach. To jedne z najlepszych gatunkowo książek, jakie można przeczytać. Osobiście miałam do czynienia z wieloma podobnymi tytułami i choć zdarzały się napisane źle lub nudnie powieści, te ciekawe i wciągające wiodą swój prym w tym gatunku. Ostatnio również zaczerpnęłam nieco lektury ze skandynawskiego środowiska, a mianowicie chodzi o tytuł „Wody wielkie” Arne Dahl. I muszę powiedzieć, że ani trochę nie odczułam rozczarowania treścią. Wszystko ze sobą współgra, a po przeczytaniu całości czuć niedosyt i pragnienie poznania kolejnych części serii.

   Jeden z policjantów zostaje oskarżony o zastrzelenie afrykańskiego uchodźcy. Jak sam twierdzi, działał w obronie własnej, jednak nowe poszlaki i dowody czynią go winnym zarzutu. Podczas śledztwa wychodzą na jaw różne inne morderstwa. Kerstin Holm, kiedyś narzeczona podejrzanego policjanta, wyrusza w pogoń za mordercą, co nie jest proste, kiedy demony przeszłości wracają do pani komisarz. Musi stawić czoło nie tylko podejrzanemu ale również własnym lękom i wspomnieniom…

   Ta książka to nie tylko ciekawy opis i zwiastun ciekawego kryminału. To przede wszystkim świetnie napisana fabuła i rozpisana zagadka kryminalna, z jaką borykają się bohaterowie. Muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak dobrej skandynawskiej lektury. A było ich wiele. Arne Dahl udowodnił, że ma smykałkę do kreowania akcji i bohaterów. Wszystko z pozoru wydaje się banalne, ale im głębiej trafiamy do fabuły, tym więcej zagadek i nowych poszlak pojawia się na każdym kroku. Adrenalina skacze, ciekawość nie zna granic, a intrygujące zdarzenia wciąż zaskakują i niesamowicie potrafią wciągnąć. Może rozwiązanie przychodzi nazbyt szybko, jak można oczekiwać, ale napięcie, jakie towarzyszy do samego końca, rekompensuje wszystkie straty. Naprawdę świetnie to wygląda.

   W ostatnim czasie w każdej przeczytanej książce potrafiłam odnaleźć jakiś błąd, coś, co mi nie spasowało. Tutaj jednak ciężko mi jest wymienić choć jedną rzecz, która nie pasuje do całości. Arne Dahl postarał się o dobrą fabułę i widać to już od pierwszej strony. Należy docenić fakt, że to piąta część cyklu o Drużynie A – specjalnej jednostce policji walczącej z przestępstwami o międzynarodowym zasięgu, a wciąż po stylu pisania autora bądź samych wątków można dostrzec świeżość i oryginalność słowa. Rzadko trafiam na serie, gdzie wszystkie książki są na równym, wysokim poziomie. Z pewnością jednak „Wody wielkie” i jej poprzedniczki nadrobiły zaległości.

   Dodatkowym atutem tej konkretnej powieści są jej bohaterowie. Każdy indywidualny, każdy inny i bardziej oryginalny. Każda książka Arne Dahl to skupisko różnorakich cech ludzkich, które wyglądają świetnie na tle wszystkich wydarzeń. Niby zwyczajni, a jednak takich najlepiej czytelnik potrafi docenić. „Nic co ludzkie nie jest mi obce” – to chyba najlepiej obrazuje moje zdanie. 

   „Wody wielkie”, mówiąc teraz krótko, to powieść o szerokiej skali dobrego gustu. Nie brakuje jej ironii, nieco humoru i mnóstwa adrenaliny, która towarzyszy czytelnikowi do samego końca lektury. Arne Dahl to zdolny pisarz, mam nadzieję, że spod jego pióra wyjdzie jeszcze wiele innych wspaniałych powieści. Albo przynajmniej tak dobrych jak wyżej wymieniony tytuł. Miłośników kryminałów, a zwłaszcza tych skandynawskich ta książka powinna przekonać z łatwością – w końcu nie co dzień dostaje się tak dobre powieści. Polecam serdecznie!
Autor: Arne Dahl
Tytuł: Wody wielkie
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: marzec 2013
Liczba stron: 422

wtorek, 21 maja 2013

"Time Riders. Jeźdźcy w czasie" - Alex Scarrow

Nie igraj z czasem...

   Książek o podróżach w czasie czytałam niewiele. Można rzec, że jedyna, jaką pamiętam, jest Trylogia Czasu Kersti Gier, która mocno przypadła mi do gustu. Ostatnio jednak znów zaczerpnęłam nieco lektury z podobnym wątkiem. A mianowicie chodzi o tytuł „Time Riders. Jeźdźcy w czasie” Alexa Scarrow. Powiedziałabym, że czuć od niej młodzieżówką, jednak ma w sobie wiele ciekawych elementów, które przekonają do niej wielu starszych czytelników. Nie jest banalna, wszystko ze sobą świetnie współgra, i choć w pewnym stopniu oczekiwałam po niej czegoś więcej, śmiało mogę polecić ją każdemu miłośnikowi literatury.

   Troje bohaterów, trzy miejsca, trzy katastrofy, w których powinni zginąć. Jednak dzięki tajemniczemu mężczyźnie i jego „pomocnej dłoni” zdołali przeżyć śmiertelne wypadki. Ten ratunek nie jest dla nich ocaleniem. Liam, Maddy oraz Sal zostali tym samym zwerbowani do tajnej organizacji, która para się podróżami w czasie. Swoimi wędrówkami przez lata chcą naprawić historię ludzkości. Muszą również uważać na tych, którzy swoimi podróżami w czasie mogą więcej zniszczyć niż naprawić. W tym celu powstała tajna organizacja Time Riders. To oni muszą zapobiec niebezpieczeństwu…

   Tego typu książki są, można powiedzieć, rarytasem wśród powieści przygodowych i fantasy. Podróże w czasie, choć pojawiają się często w różnych książkach, wciąż pozostają ciekawych i świeżym wątkiem, który przypada do gustu czytelnikowi. Oczywiście, jeśli tylko dobrze jest napisany. „Time Riders. Jeźdźcy w czasie”, powiedziałabym, są całkiem dobrze skonstruowaną książką. Jest akcja, jest intryga i przede wszystkim dużo zagadek oraz niespodziewanych momentów. Mówiąc krótko: idealna powieść. Jednak pośród tych wszystkich zalet pojawiają się pewne komplikacje i chaotyczne fragmenty. Głównym mankamentem jest ciągłe przeskakiwanie z jednej akcji do drugiej, krótkie rozdziały opowiadają pewien moment historii, a z racji, że są krótkie, zaraz się kończą. A kiedy pojawia się coś ciekawego może oddziaływać to na dwa sposoby: albo wkurzamy się na przerwaną akcję albo zaraz łapiemy za kolejny rozdział. W moim przypadku było różnie i przyznam szczerze, że w połowie książki czułam już jedynie irytację z tego typu sprawy…

    Poza tym powieść jest naprawdę warta uwagi. Przede wszystkim autorowi należą się brawa za niebanalny pomysł i dobre wykonanie swojej idei. Po opisie spodziewałam się dobrej lektury i takową dostałam ( z wyłączeniem kilku błędów, ale to fakt wybaczalny). Nieczęsto zdarza się ten fakt, dlatego jestem ogromnie szczęśliwa, że w przypadku tej książki wszystko wyszło po myśli autora. Bo sami przyznajcie, że pomysł wygląda naprawdę świetnie. Dlatego o wykonanie go można się nieco obawiać. Zdarzają się wpadki autora, jednak zapewniam, że w klimacie całej akcji, jaka ma miejsce na kartach powieści, wszystko wygląda błaho i nie warto się tym przejmować. Warto jednak skupić się na przygodach trójki bohaterów, które mają początek w różnych latach na przestrzeni wieków.

   Gdybym miała wybrać jeden element, który najbardziej spodobał się z całego pomysłu oraz wykonania „Time Riders…”, z pewnością byłoby nim stworzenie różnorodnych bohaterów, o różnych poglądach oraz spojrzeniach na świat. W końcu wiadomo, że współczesna dziewczyna będzie zachowywała się znacznie inaczej niż chłopak, który płynął Titaniciem. Kontrast między ich charakterami oraz ich zachowaniem to jest to, co nadaje postaciom szczególnego wyrazu na tle całych wydarzeń. I to widać wyraźnie podczas lektury. Bardzo podobało mi się nie tylko ich wykreowanie ale również cały zamysł umiejscowienia Takich bohaterów w Takiej książce.

   Nie przedłużając, książka autorstwa Alexa Scarrowa to kawał dobrej (może nie idealnej) powieści młodzieżowo-przygodowej z elementami fantastycznymi, które ze względu na dobra jakość przypadnie do gustu nie tylko młodszej części moli książkowych. Ten tytuł ma w sobie wiele intrygujących i niebanalnych elementów, które ciekawią, a cała historia niesamowicie wciąga i, można rzec, pozostawia niedosyt. Tym faktem jednak nie warto się przejmować, bowiem już niedługo tom drugi. Mam nadzieję, że kolejna część będzie równie dobra a nawet lepsza. Na dziś dzień polecam na razie zaczerpnąć lektury tego tomu. Naprawdę warto. Satysfakcja gwarantowana.
Autor: Alex Scarrow
Tytuł: Time Riders. Jeźdźcy w czasie
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 430

niedziela, 5 maja 2013

"Ołowiany świt" - Michał Gołkowski

Czy jesteś gotów wejść do Zony?

   Czy ktoś z was kojarzy, czym jest S.T.A.L.K.E.R.? Ja poznałam tą nazwę dzięki bratu, który dość szczegółowo opowiedział mi, czym zajmują się stalkerzy. Nie mylić oczywiście z osobą, która prześladuje innych – to coś zupełnie innego. Stalker, o którym mowa jest w książce Michała Gołkowskiego, to człowiek znajdujący się na terenie Zony: obszarze wokół elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Zajmują się oni zbieraniem artefaktów, które w tajemniczy sposób wytworzyły się na jej terenie. Walczą nie tylko z mutantami i anomaliami, ale również o przetrwanie w bardzo trudnych warunkach... Dla niektórych może się to wydawać dziwne, niedostępne. Jednak jest w tym coś naprawdę intrygującego i mocno wciągającego, co czyni z nas nie tylko czytelnikami, ale również stalkerami.

   Uniwersum S.T.A.L.K.E.R.a oczami Polaka – stara mleczarnia, martwy cieć, zapomniany kalendarz i wieża w środku lasu. Wchodzisz w to? Zresztą, już jesteś. Wszyscy jesteśmy – stalkerami. Dziećmi Sarkofagu. Tutaj wrogiem jest zło, które może czaić się tuż obok, za naszymi plecami. Może przyjmować różne postaci, imiona i kształty; jednak najstraszniejszym, co możemy spotkać w Zonie - jest człowiek.*

   Jak wspomniałam, pojęcie o Zonie, o Stalkerach poznałam dzięki bratu oraz dzięki grze komputerowej, do której mnie zachęcił. Nie jestem typowym fanem tego rodzaju rozgrywek, opowieści, jednak mają w sobie coś, co potrafi zaintrygować. Chyba jest to ten niedostępny i dziwny świat, odrębny teren, który tworzy się wokół elektrowni czarnobylskiej. Przedstawione nie tylko w serii gier S.T.A.L.K.E.R., ale również w książce Michała Gołkowskiego, o której będziemy teraz mówić. Przedstawiona historia to losy polskiego stalkera – Miszy, zwanego też Misiem. Wkracza do Zony, która go kusi i przyciąga. Chce poznać jej tajemnice, pozbierać artefakty, ale nie jest to łatwe, od kiedy nie jest sam w tym miejscu. Każda chwila to walka o przetrwanie. Ale również pełne zagadek, które nieustannie proszą się o je odkrycie… Przyznajcie, że wygląda to ciekawie. Nieco mrocznie, intrygująco, ale przede wszystkim ciekawie. Świat Zony i stalkerów niesamowicie potrafi wciągnąć, naprawdę. Pochłania czytelnika jak Zona Stalkera. Jeśli już raz wkroczy się w świat akcji tej powieści, nie ma przeproś – zostaje się do końca.

   Co do treści i pomysłu nie można mieć zastrzeżeń. Jeśli fani gry dostaną w ręce ten tytuł, z pewnością będą
usatysfakcjonowani. Ale aby zachęcić czytelnika, potrzeba czegoś więcej. Akcji, napięcia, świeżych wątków… I trzeba stwierdzić, że faktycznie tego typu rzeczy jest tutaj pod dostatkiem. Z pewnej perspektywy opisywane w pierwszej osobie wydarzenia mogą przytłaczać nieco swoją intensywnością, jednak dobra narracja, zawierająca swobodę, lekko ironiczną barwę, poprawia nie tylko wyraz estetyczny, ale z pewnością pozwala na szybkie i wciągające czytanie. Co więcej, opisy przeważają w tym wypadku, co mnie osobiście ucieszyło, a dodając do tego tą lekką ironię, ciekawe podejście bohatera do bycia Stalkerem sprawia, że fabuła nie wygląda już tak strasznie. Nie ma co się bać tej tematyki (Czarnobyl i te sprawy…), nie wygląda ona tak strasznie jak się wydaje. Nie ma co również obawiać się niewiedzy na ten temat – autor zadbał o wyjaśnienie każdego szczegółu, z każdą nową informacją jesteśmy na bieżąco.

    Mówiąc krótko, polska wersja Zony, widziana oczami polskiego autora, wygląda równie ciekawie jak jej pierwotna wersja, w której miałam okazję ją poznać. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że wędrówka z bohaterem Gołkowskiego po terenach czarnobylskich była nieco ciekawsza i intrygująca aniżeli w grze i opowieściach. „Ołowiany świt” czyta się z nieskrywaną pasją, fabuła wciąga niezmiernie i tworzy z czytelnika kolejnego Stalkera, gotowego stawić czoła Zonie. Pełna przygód, krwawej nawet akcji oraz nietypowego Fast-romance książka pozwala na przeżycie wielu godzin na dobrej rozrywce. Dla wielbicieli gry – wręcz rarytas, lektura obowiązkowa. Dla innych – coś ciekawego, co sprawi, że poczują się w świecie nierealnym. Naprawdę godna polecenia pozycja.
*opis wydawcy
Autor: Michał Gołkowski
Tytuł: Ołowiany świt
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok wydania: kwiecień 2013
Liczba stron: 360

czwartek, 2 maja 2013

"Szczęśliwa przystań" - Melissa Senate

Szczęście znajdziesz w każdym zakątku...

   W życiu każdego czytelnika potrzeba zwyczajnych książek o prostym i lekkim temacie. Wiadomo, że nie każdy lubi taki rodzaj literatury, ale przy takich powieściach najlepiej jest się zrelaksować i odprężyć po trudach minionych godzin. Do grona podobnych książek można zaliczyć tytuł „Szczęśliwa przystań” autorstwa Melissy Senate. Choć zawiera w sobie nieco melancholii, to w dużym stopniu napawa czytelnika ciepłem i radosnymi uczuciami. Zwyczajna książka, a jednak nie byle jaka. Dla kobiecego kręgu czytelników z pewnością będzie to tytuł „must have”.

   Rebecca, tuż przed śmiercią swojego ojca, dowiaduje się, iż dopuścił się on zdrady i ma siostrę: owoc jego romansu. Po tym, jak umiera jej ojciec, życie kobiety odwraca się do góry nogami. Nie jest w stanie dalej żyć w związku z Michaelem, ani pracować w firmie prawniczej. Postanawia odnaleźć swoją siostrę i nareszcie ją poznać. Rebecca dowiaduje się, że nieznana dotąd siostra organizuje wycieczki dla singli, którzy szukają miłości. Bez wahania wyrusza do nadmorskiego miasteczka, w którym spotka ją wiele niespodzianek i być może – prawdziwa miłość.

   Choć niektóre podobnie gatunkowo książki wydają mi się zbyt banalne, wciąż wracam do ich czytania. Być może wśród tyle fantastycznych i kryminalnych książek poszukuję wytchnienia i nieco rozluźnienia od ciężkiej fabuły? Nie ważne. Ważne, że takie powieści spełniają swoja rolę. Odprężają i rozluźniają czytelnika, zwłaszcza w trudnym dla niego okresie. „Szczęśliwa przystań” to tytuł, który w pewien sposób nie tylko zapewnia miłą odmianę. Jest również ciekawą historią, która wciąga i intryguje. Nie spodziewałam się, że w taki sposób będzie wyglądać fabuła – wielowątkowa, lekko zaskakująca i niezwykle ciepła. Choć banalność gdzieś się przewijała, to muszę powiedzieć, że tutaj w żadnym wypadku to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie: czyni to historię jeszcze bardziej realistyczną, bardziej „codzienną”. Bardziej przystępną.

   Kolejnym plusem tej powieści, jest brak wszelakiej i wszechobecnej sielanki. Takie książki, muszę przyznać, naprawdę wyglądają cukierkowo i doprowadzają czytelnika do przesytu (przynajmniej mnie). Tutaj autorka zastosowała zasadę tragizmu, który dopiero później zastępuje szczęście. I to w stosunku stopniowym. Nic na siłę, nie wszystko na raz. Dlatego tak bardzo ją polubiłam. Ciepła historia o poszukiwaniu sensu w życiu, nieznanej siostry i przypadkowa ( a może i nie) miłość. Taka nasza codzienność. Niby nic nadzwyczajnego, jednak pani Senate stworzyła coś ciekawego, co chce się czytać.

   Biorąc rzecz krótko i zwięźle: „Szczęśliwa przystań” to powieść, która wprawia w ciepłe jak i melancholijne uczucia. Jest zwyczajna, jednak niebanalna, a jej uroku nadaje dobrze skonstruowana fabuła, która oczarowuje czytelnika niby zwyczajną codziennością. Nie jest to tytuł, gdzie sielanka towarzyszy bohaterom na każdym kroku. Jest bardziej „ludzka” i to sprawia, że chętniej i z większym zaangażowaniem śledzimy poczynania postaci. Z pewnością jest to powieść dla kobiet, jednak tak naprawdę każdy odnajdzie w niej cząstkę siebie. W końcu każdy z nas jest człowiekiem i ma swoje problemy, o których chcielibyśmy zapomnieć. Książka pani Senate pozwala na oderwanie się od codzienności i to sprawia, że jest taka wyjątkowa. Polecam serdecznie.
Autor: Melissa Senate
Tytuł: Szczęśliwa przystań
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 360