poniedziałek, 13 października 2014

"W czasach, gdy ubywało światła" - Eugen Ruge

Wielka rodzina, wielka historia...

   Książki natury historycznej to jedne z moich ulubionych, ale równocześnie rzadko czytanych przeze mnie książek. Jednak dzięki Szmaragdowej Serii, wydawanej przez Wydawnictwo Czarna Owca, mam okazję przynajmniej na chwilę zerknąć w literacką przeszłość. Jak do tej pory nie czuję się zawiedziona tytułami, jakie wyszły w tej serii, ale byłam pewna, że ten stan kiedyś minie. A stało się to przy okazji lektury Eugena Ruge „W czasach gdy ubywało światła”. Ten tytuł nie jest do końca nieudany – to powieść złożona, gdzie przeszłość i teraźniejszość pewnej rodziny nakłada się na siebie, tworząc niezwykle interesujący kolaż. Ale sposób, w jaki zostały przedstawione, pozostawiają wiele do życzenia i to niestety budzi mieszane odczucia co do całej lektury…

   Alexander Umnitzer jest śmiertelnie chory na raka, dlatego decyduje się na podróż do Meksyku, o której marzył od dziecka. Ta wyprawa to wydarzenie dla niego szczególne – wyjazd w tak odległe miejsce to nie tylko chęć spełnienia marzenia, ale również chęć poznania historii rodzinnej, ale być może również rozliczeniem ze sobą samym. Ta podróż ukazuje dzieje jego rodziny, która na przestrzeni lat wyglądała zróżnicowanie. Nie tylko ze względu na polityczne zagrania i poglądy, ale także miłosne historie i osobiste przekonania.


„[…]W Sławie kopali teraz kartofle, dymiły pierwsze ogniska, paliły się łęty, a kiedy palono już łęty, wtedy nieodwołalnie nadchodził ten czas: czas, gdy ubywało światła.” [s. 137]


   Ciężko jest dobrze ocenić ten tytuł. Z jednej strony mamy do czynienia z ciekawą historią pewnej rodziny, która została przedstawiona w często żartobliwym tonie, ale z drugiej czujemy chaos i niepoukładane, czasem niepowiązane ze sobą, wydarzenia. I to drugie mocno wpływa na odczucia po lekturze. Autor miał bardzo dobry pomysł, potrafi również fantastycznie pisać – nieprzypadkowo skończyłam ten tytuł w zaledwie jeden dzień. Czyta się go z przyjemnością, bardzo mocno wciąga, ale cóż z tego, skoro gdzieś po drodze ginie logika przedstawionych wydarzeń?  Wygląd tej powieści jest następujący: poznajemy historię rodziny na przestrzeni lat, począwszy od wczesnych lat wieku XX. Przez całe czterysta stron autor przeskakuje w relacji bohaterów z przeszłości w teraźniejszość i odwrotnie. I te ciągłe przeskoki niesamowicie denerwują, ale dodatkowo gubią czytelnika w całej opowieści. Na domiar złego wiele wątków zostało przedstawionych powierzchownie, jakby brakowało autorowi pomysłu na dopisanie paru szczegółów, lub gorzej – nie wiedział, jak to zrobić. Przyznam szczerze, że do tej pory nie wiem, jaki cel miała podróż Alexandra do Meksyku. Owszem, udał się tam, coś pozwiedzał, ale to by było na tyle w tym temacie. Brak tu istotnych szczegółów, punktów zaczepienia czy tez odnoszeń do całej historii. Ten wątek w ogóle nie funkcjonuje w tej książce.

   Jedynym plusem, który przypadł mi do gustu, jest sposób prowadzenia narracji. Jest on dopasowany do akurat opowiadanej historii, dlatego w łatwy sposób wczuwamy się w daną sytuację. Co prawda braki w opisach niektórych członków rodziny psuje ten charakter w pewien sposób, pozostawia czytelnikowi wiele pytań bez odpowiedzi, to jednak ociepla nieco wizerunek powieści. Dobre wczucie w daną postać oraz pełne humoru wypowiedzi to namiastka tego tytułu. I ten element wyszedł autorowi znakomicie.

   Być może znajdą się osoby, którym ta powieść się spodoba. Być może będą ją uwielbiać do końca. Ja jednak muszę powiedzieć, że autor w wielu elementach poniósł klęskę. Powieść zapowiadała się naprawdę fantastycznie, początek lektury również obiecywał wiele, jednak skończyło się szybko i bez emocji. Zbyt powierzchownie, zbyt chaotycznie i z lekka nudnawo. To tak w skrócie, żeby ująć istotę rzeczy. Miłośnikom tego typu literatury odradzam ze względu na brak różnych detali. Ale jeśli ktoś czuje się zaintrygowany, polecam spróbowania swych sił. A nóż okaże się im bardziej podobać…
Autor: Eugen Ruge
Tytuł: W czasach, gdy ubywało światła
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: wrzesień 2014
Liczba stron: 412

piątek, 10 października 2014

"Mała księżniczka" - Frances Hodgson Burnett

To, co piękne, jest wewnątrz nas...

   W pewnym wieku wydaje się, że niektóre książki nie są już dla nas. Zwłaszcza, jeśli chodzi o bajki czy baśnie – wtedy ten wniosek wydaje się logiczny. Jednak są pewne historie, do których łatwo wracamy nawet jako dorośli. I do jednej z nich z pewnością mogę zaliczyć „Małą księżniczkę” autorstwa Frances Hodgson Burnett. Tytuł ten ma już swoje lata, jednak za każdym razem wywołuje w czytelniku najcieplejsze uczucia. Historia małej dziewczynki, zawarta w tytule, wzbudza wiele emocji. Ale przede wszystkim pokazuje, jakie piękno może posiadać zwykły człowiek…

   Sara Crewe to mała, siedmioletnia dziewczynka, której życie wydaje się bajką. Ma wszystko, czego dusza zapragnie – własny ozdabiany pokój, garderobę, a nawet kucyka. Dziewczynka nie jest jednak próżna, swą skromnością i mądrością potrafi zawstydzić dorosłego, ale także zjednać sobie każdego. Pewnego dnia sytuacja się zmienia; po śmierci ojca, który stał się bankrutem, Sara zostaje z niczym. Z dnia na dzień z księżniczki staje się służącą. To nie zmienia jej jednak. Na zimnym stryszku, który stał się jej domem, żyje wyobraźnią – czymś, czego nikt jej nie odbierze.

   Ten tytuł to opowieść niezwykła. Wydaje się na pierwszy rzut oka typowa, jak wszystkie bajki, jednak można śmiało powiedzieć, że historia małej Sary jest wyjątkowa. Dlaczego? Z różnych powodów. Po pierwsze bohaterka, która mocno chwyta za serce swym urokiem. Autorka nakreśliła ją w taki sposób, że nie sposób jej nie polubić. Jest skromna, mądra, urocza, ale przede wszystkim ma wspaniałą wyobraźnię. Czytelnik poznaje ją, kiedy ma siedem lat i obserwuje, jak jej historia toczy się przez następne lata. Czy się zmienia, w jaki sposób, co ją spotyka – wszystko zostało ujęte w bardzo ciekawy sposób. Po drugie – fabuła. Dobrze przemyślana i nakreślona z dużą dozą wrażliwości na ludzkie wnętrze. Ukazane zostały te dobre charaktery i złe charaktery, te dobre sytuacje i tragiczne. Wszystko doprowadziło do szczęśliwego zakończenia, którego tutaj nie mogło zabraknąć, jednakże wynik tej opowieści ma zupełnie inny charakter, aniżeli w podobnych historiach. Tutaj wiemy i mocno chcemy, żeby wszystko się dobrze skończyło. A to za sprawą dobrze opowiedzianej fabuły i uroczej bohaterki.

   Bardzo ciekawe wygląda również pomysł z bujną wyobraźnią młodej bohaterki. To dzięki niej przetrwa najtrudniejszy okres swojego dzieciństwa. Potrafiła wyobrazić sobie cuda w najczarniejszym i najzimniejszym miejscu, w jakim się znalazła. To pokazuje, jak dużą siłę ma nasza wyobraźnia. Za sprawą „Małej księżniczki” można zatem dojść do wniosku, że warto mieć wyobraźnię. Nigdy nie wiadomo, kiedy i w jaki sposób może się ona nam przydać…

   Mówiąc zatem krótko: „Mała księżniczka” to historia urokliwa, ale również bogata emocjonalnie. Główna bohaterka to postać niebanalna, ukazuje czytelnikowi dobre i złe strony ludzkiego życia. Jest to historia, która może być dla nas morałem lub krótkim oderwaniem od rzeczywistości. Jedno jest jednak pewne – to opowieść dla każdego, nie tylko bajka dla dzieci. Swym bogactwem i urokiem uraczy każdego. Dlatego warto przyjrzeć się jej z bliska…
Autor: Frances Hodgson Burnett
Tytuł: Mała księżniczka
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 296

czwartek, 9 października 2014

"Fejsbukowy" konkurs!

Kochani,
na Facebooku właśnie rozpoczął się mały konkurs, w którym do wygrania jest oczywiście książka:) Jaka? A nie byle jaka, bowiem powieść Lauren Beukes "Lśniące dziewczyny", o której pewnego czasu pisałam tutaj: [klik]. Zasady proste, wystarczy wejść na Facebooka i zobaczyć (z prawej strony widać ikonkę strony, która przeniesie Was na profil lub kliknijcie w obraz). Zapraszam!
https://www.facebook.com/pages/Mi%C4%99dzy-wersami-ksi%C4%85%C5%BCek/212424132191403

poniedziałek, 6 października 2014

Czytelnicy książek najbardziej zaufanymi konsumentami w sieci!



  Lubicie ciekawostki na temat książek? A może ciekawostki na temat czytelników książek? Ja
przeogromnie. Jedną z nich, która osobiście poprawiła mi humor w ostatnim czasie, dotyczy zakupów internetowych, a mówiąc dogłębniej: zakupów książek przez Internet. Dzięki badaniom okazuje się, że książki należą do najrzadziej zwracanych przedmiotów podczas zakupów internetowych. Jak podaje portalu kodyrabatowe.pl: „Jedynie 3,9% zamówień w księgarniach internetowych kończy się zwrotem towaru”.

   Wychodzi na to, że czytelnicy książek, bez względu na stopień zaangażowania w czytelnictwo, są najbardziej zaufanym gronem konsumentów. Choć przysługują im prawa zwrotu, tak jak w  przypadku innych zakupów przez Internet, rzadko z nich korzystają. „- Z badań jasno wynika, że Polacy nie traktują internetowych księgarń jak bibliotek. Wysokość zwrotów jest na bardzo niskim poziomie i w większości wynika z ‘zakupów impulsowych’ po których kupujący się rozmyśla oraz z zamówieniami, które nie były zgodne z oczekiwaniami klienta - wyjaśnia Kamil Brożek z portalu kodyrabatowe.pl - Odwrotna sytuacja ma miejsce w przypadku sektora modowego. Tam zjawisko wardrobingu, czyli ‘wypożyczania’ ubrań na jedną okazję i oddawanie ich z powrotem do sklepu jest dość powszechne.” Mówiąc krótko: książki są jednym z najlepszych przedmiotów handlu:)

Źródło: [Klik]
   Ale nie tylko księgarnie internetowe mogą pochwalić się dobra sprzedażą książek. Osobiście sama korzystam z portali, gdzie nie tylko kupuję, ale również sprzedaję książki. Na podstawie własnych doświadczeń mogę potwierdzić to, co mówią statystyki. Wystawiane książki do sprzedaży cieszą się nie tylko zainteresowaniem, ale przede wszystkim szybkim i sprawnym kupnem. Do tej pory nie spotkałam się z zarzutami wobec sprzedaży czy też zwrotem. I nigdy nie miałam problemu z zaufaniem do kupujących… Także zakupy w księgarniach wspominam zawsze mile i ciepło. Dlaczego tak jest? Na pewno istnieje wiele czynników, m.in. szybka obsługa, wszelkie rabaty i promocje. Ale może też dlatego, że wiem, czego chcę?

   Sami widzicie, że my, czytelnicy książek, jesteśmy najbardziej zaufanymi konsumentami. To miłe, aż chce się kupić więcej książek:) Ale nie ma się co dziwić – książkę łatwiej kupić w internecie aniżeli ubrania. Bo widząc opis książki, który nas zainteresuje, okładkę, której nie trzeba przymierzać, łatwiej dokonać wyboru o zakupach. Dodajmy do tego ulubionego autora lub ulubiony gatunek – od razu czujemy, że to akurat chcemy mieć. Później, gdy książka jest już przeczytana, raczej nie w głowie nam oddanie jej z powrotem. A jak jeszcze ją polubimy – tym bardziej! Z pewnością są osoby, które myślą inaczej: „przeczytam, odeślę, ważne, że czytałem” lub nagły impuls zakupu danej książki– nie przypadkowo powstał ten procent zwrotów. Warto jednak pamiętać, że książki to zupełnie inna bajka…

A jakie są Wasze doświadczenia? Co myślicie o kupowaniu w internecie?

"Zbyt wielkie serce" - Ewa Zaleska

Nikt nie jest bez skazy...

   Przyznam szczerze, że jeśli chodzi o kryminały, wolę literaturę zagraniczną. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale do polskiej rzadziej mnie ciągnie. Nie oznacza to jednak, że takowej nie czytuję – absolutnie! Lubię momenty, kiedy sięgam po polskich autorów i okazują się całkiem dobrzy w swym fachu. Niespodzianka okazuje się wtedy dwukrotnie większa. Jednym z autorów, naszych polskich autorów, którego miałam ostatnio okazję poznać, jest Ewa Zaleska – pisarka, która łączy pasję z marzeniami. Niesamowicie wciągająca powieść „Zbyt wielkie serce” to moje osobiste zaskoczenie miesiąca. I nie tylko faktem, że ta powieść wyszła spod polskiego pióra. Ale przede wszystkim tym, że z taką łatwością można przeczytać kryminale „story”…

   Anna to szanowana pani psycholog, matka, żona, siostra i córka. Kiedy umiera, świat jej najbliższych diametralnie się zmienia. Młody patolog, Jacek Bondrucki, wyczuwa w śmierci tej kobiety coś tajemniczego. Niby zawał serca to powszechne zjawisko, ale grymas przerażenia na twarzy denatki daje mu do myślenia. Postanawia zbadać, co naprawdę się stało. Wkrótce jednak zaczynają umierać osoby z bliskiego otoczenia Anny. Sprawy się komplikują, a na jaw wychodzi wiele mrocznych tajemnic, które udowodnią, że nikt na tym świecie nie jest bez skazy…

   „Zbyt wielkie serce” to, mówiąc krótko, powieść bardzo dobra. Już od początku, zanim weźmiemy się za jej lekturę, mamy wrażenie, że będzie to coś ciekawego. Sam opis nie zdradza wiele i obiecuje bardzo dużo. I na szczęście swe obietnice spełnia. Historia bowiem toczy się w bardzo tajemniczy sposób: niby jawnie się wszystko odbywa, ale wciąż towarzyszy czytelnikowi wrażenie, że coś pominął, czegoś nie uchwycił. Autorka zastosowała tutaj zabieg wielokrotnych retrospekcji, w których ukazuje oblicze bohaterów i które mają na celu uświadomić czytelnika o danej sytuacji. To dodatkowo podsyca ciekawość i zapał do poznania zakończenia. Obniżyło to jednak moją ocenę o jeden stopień, ponieważ w pewnej chwili tworzy nam w fabule chaos i zbyt szybkie rozwiązanie zagadki.

   Pomimo tej małej wpadki, którą można nazwać spokojnie „wpadką”, do lektury nie ma się co przyczepić. Pani Ewa w sposób bardzo ciekawy uchwyciła każdy wątek, jaki widnieje w powieści. Każdy jest dobrze przemyślany, dobrze dopracowany. Widać wyraźnie, że wie, co robi. Fabuła od początku intryguje, jest jednak dobrze ‘posplatana’, dlatego finał czytelnikowi jest obcy aż do samego końca. Napięcia nie brakuje, jest dobrze dawkowane, co owocuje wciągającą lekturą. Ale również bohaterowie wyglądają nieźle. Każdy z nich jest określony w jednolity dla siebie sposób i choć wydaje nam się, że poznaliśmy ich dobrze, to oni znów nas zaskakują. To bardzo pozytywnie wpływa na odbiorcę. I oczywiście pozytywnie rzutuje na jego ocenę.

   Powieść można śmiało nazwać dobrym kryminałem. I choć nazywałam tak już wiele książek, to lepiej się czuję, nazywając rodzimą lekturę w ten sposób. Pani Zaleska w pełni zasługuje na uznanie, gdyż stworzyła niebanalny kryminał w prosty i lekki sposób. Dobrze poprowadziła fabułę, dobrze utajniła rozwiązanie i mocno intrygująco zakończyła całą historię. Napięcie jest, i to dość spora dawka, a akcja toczy się w naprawdę dobrym tempie. Wszystko praktycznie tutaj jest dobre. Dlatego warto zaczerpnąć lektury. Satysfakcja gwarantowana. Czy polecam? Jak najbardziej. Nie tylko miłośnikom kryminałów, ale każdemu.
Autor: Ewa Zaleska
Tytuł: Zbyt wielkie serce
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 312

czwartek, 2 października 2014

"Mój przyjaciel Meaulnes" - Alain-Fournier

Prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko...

   Są takie książki, o których łatwo zapominamy. Zasada było-minęło dotyczy wielu tytułów. Są też jednak takie, które swą treścią na długo zapadają w pamięć czytelnikowi. I tym tytułem z pewnością jest książka „Mój przyjaciel Meaulnes” autorstwa Alaina Fournier. Z wielu przyczyn można nazwać ją wyjątkową: jest bogata w poetyckie opisy, barwnych bohaterów czy też bajkowe wręcz krajobrazy. Ale to, co naprawdę zapada w pamięć, jest jej prawdziwość – choć fabuła to czysty wymysł literacki z lekkim nawiązaniem do życia pisarza, to czytelnik wręcz odczuwa każde przeżycia głównych postaci. I są one dotkliwie realne. Na szczęście wywołując nie jeden raz uśmiech, a nie przygnębiające obrazy…

   Francja, tuż przed I wojną światową. Młody Augustyn Meaulnes przybywa do szkoły Saint-Agathe, gdzie z miejsca staje się osobą wyrazistą. Impulsywny, żądny przygód chłopak szybko zyskuje podziw i uznanie kolegów. Pewnego dnia, udowadniając po raz kolejny swą lekkomyślność, postanawia wyruszyć przed siebie. Przypadkiem trafia do małej wioski, gdzie poznaje piękną Yvonne de Galais. I wtedy właśnie rozpoczyna się prawdziwa przygoda, która może skończyć się różnie. Czy namiętne uczucie, którym obdarzył dziewczynę, pozbawi więzi z jego najlepszym przyjacielem – Francoisem?

   Widząc ten tytuł, długo zastanawiałam się, o czym tak naprawdę może być ta historia. Czy będzie prosta, czy też ze względu na czasy, w jakich się odgrywa, będzie to coś zgoła trudnego? Czy to ckliwa opowieść o miłości? Czy dużo w niej sielanki? Dość sporo pytań, sporo wątpliwości. Co ciekawe jednak,  muszę wyznać, zniknęły już na samym początku lektury. „Mój przyjaciel Meaulnes” to ciepła historia nie tylko o młodzieńczej miłości, która dopada bohaterów, ale przede wszystkim o prawdziwej przyjaźni. Narratorem jest jedna z głównych postaci – Francois – i to on „oprowadza” czytelnika po wszystkich zakamarkach fabuły. Relacjonuje co się aktualnie dzieje, opisuje własne i cudze reakcje, ale również przedstawia to, co mówi ktoś inny. Kiedy przyjrzymy się opisowi książki, widać wyraźnie, że to Augustyn Meaulnes odgrywa główną rolę, jednak tak naprawdę to nasz narrator jest naszym głównym centrum zainteresowania. I choć przedstawia wszystko, co wokół, w tym młodego Meaulnes, finał historii dotyczy przede wszystkim jego.

   Swój charakter książka zawdzięcza z pewnością barwnemu językowi, którego używał pisarz. Widać wyraźnie w nim duże zaangażowanie, młodzieńczą nutę i z lekka charyzmatyczny ton. Posługując się poetyckimi porównaniami nie tylko w kwestii opisów otoczenia, ale także zachowań ludzkich, stworzył coś tak pięknego, że nie sposób ominąć żaden fragment. Dzięki temu powstała powieść bogata w rezolutne przygody młodych ludzi, ale także pełna ciepłych uczuć bohaterów. Nic na siłę, z pełną swobodą, dzięki czemu czyta się ją z coraz rzadziej spotykaną lekkością…

   Pytanie końcowe brzmi: czy jest godna polecenia? Z całą pewnością, odpowiem. „Mój przyjaciel Meaulnes” to piękna historia o młodzieńczych uczuciach, które współcześnie wyglądają zupełnie inaczej. Pięknie napisana, świetnie wykreowana i przede wszystkim – lekka w odbiorze, to tylko przedsmak tego, jak wygląda ta historia. Duże ukłony w stronę oprawy graficznej oraz tłumaczenia – dzięki temu my, czytelnicy, bardziej odczujemy to ciepło, które emanuje z książki. Nie warto zastanawiać się, „czy akurat dla mnie ta powieść jest idealna?” To tytuł dla każdego i naprawdę warto się o tym przekonać. Polecam!
Autor: Alain Fournier
Tytuł: Mój przyjaciel Meaulnes
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 303