środa, 12 listopada 2014

"Na spokojnych wodach" - Viveca Sten

Nie każdy jest tym, za kogo się podaje...

   W kryminalnym literackim światku prym wciąż wiodą skandynawskie lektury. Jednak im więcej ich powstaje, tym bardziej rosną wątpliwości, czy będą one choć w minimalnym stopniu dobre. W ostatnim czasie zauważyłam znaczny spadek formy skandynawskich pisarzy. Raz lektura w ogóle nie przypominała kryminał, raz w ogóle nie dało się dobrnąć do końca książki… Nie wiedzieć, czemu, ich wartość nagle spadła. Tak niestety dzieje się również z książką Viveci Sten „Na spokojnych wodach”. Z intrygującej historii zamienia się w bezsensowną opowiastkę, w której próżno szukać kryminału. Chociaż śledztwo wydaje się być w porządku, cała reszta tworzy bezbarwną treść. I strasznie nudną…

   W okolicach Sandhamn na brzeg wypływa ludzkie ciało oplecione w rybacką sieć. Tydzień później ginie kobieta, której zmasakrowane ciało zostaje znalezione w okolicy wybrzeża. Sprawą zajmuje się Thomas Andreasson z policji w Nacce – dobry śledczy, ale i mężczyzna po przejściach. Przy pomocy swojej koleżanki z dzieciństwa – prawniczki Nory Linde – stara się rozwiązać zagadkę. Czy te dwie sprawy są ze sobą powiązane? Dlaczego na tak spokojnej wyspie wydarzyła się taka tragedia? Thomas musi podjąć zdecydowane kroki. W innym razie może zginąć ktoś jeszcze…

   Na pierwszy rzut oka mamy tu do czynienia z naprawdę intrygującą historią. Trup, zagadka, śledztwo, główny śledczy i cała ta otoczka świetności szwedzkiej wyspy. Powieść jak ta lala. Tymczasem ta aura dobrej historii przemienia się w mozolnie idące czynności, przez które ciężko przebrnąć. Przede wszystkim autorka zbyt mocno skupiła się na życiu osobistym obojga bohaterów: Thomasa Andreassona i jego koleżanki Nory Linde. Całe śledztwo stanowiło jedynie tło do relacji z tego, jakie życie wiodą ci bohaterowie. Tak mniej więcej w połowie zorientowałam się, kto jest winny, bo wcale nie było to trudne. Tymczasem autorka mozolnie tłukła, aż do bólu, każdy aspekt z ich życia. Kiedy nastaje oficjalny koniec, zagadka zostaje rozwiązana oficjalnie (fanfary!), czytelnik zapamiętuje tylko jedną rzecz: że Thomas wciąż opłakuje swoje dziecko, a Nora bez przerwy narzeka na męża, który woli żeglować aniżeli spędzić z nią czas. Nie to, kto zabił. Nie to, kto zawinił. Tylko to, jacy są główni bohaterowie.

   Przyznam szczerze, że ten tytuł jest za słaby na kryminał. Szukałam, szukałam i próżno szukałam napięcia i akcji związanej z całym śledztwem. Wciąż zalewana byłam relacją życiorysów bohaterów, które nieźle wryły się w pamięć. Rozwiązanie zagadki przez śledczych w tej książce wyglądało bezbarwnie: tu się raz spotkali, omówili parę spraw, kto co zrobi, koniec. I tak parę razy. Czasem też Thomas i Nora spotykali się na spacerze/kolacji i wymieniali się spostrzeżeniami. Ale tylko tyle. Już więcej emocji znalazłoby się chyba w „Modzie na sukces”… To czytelnik w drodze domysłów prędzej znajduje rozwiązanie, kto zabił, aniżeli sami bohaterowie. Smutne to, ale niestety prawdziwe.

   Ciekawostką jest fakt, że na podstawie tej powieści powstał polski serial „Zbrodnia”. Po zapoznaniu się z
książką Viveci Sten rodzi się jednak pytanie, czy aby na pewno było na czym bazować? Czy przy tak niskim stężeniu kryminału w literaturze odnajdziemy go choć odrobinę w obrazie? Odpowiem Wam: chcielibyśmy. Tak płytkiego serialu kryminalnego nie widziałam od lat. Ale co się dziwić – sama historia nie przedstawiała się ciekawie, to czego można było oczekiwać po serialu? Wplątanie romansu między głównych bohaterów, czy też zrobienie z książkowego Thomasa, który jest zbyt mięczakowaty jak na policjanta – twardego macho, nie wyszło zdrowo. Dlatego zalecam oszczędzić sobie czasu na tego typu seriale…

   „Na spokojnych wodach”, jak się okazuje, to nie taki kryminał, jakiego się spodziewałam. Zapowiadało się naprawdę intrygująco i niestety na zapowiadaniu się skończyło. Akcja jest znikoma, bohaterowie nijacy, a cała fabuła krąży wokół wywodów na temat, jakie prowadzą oni życie. Na zakończenie chciałoby się powiedzieć: „wow”, tymczasem rozwiązanie zagadki sami sobie odnajdujemy, więc ponownie na chęciach się kończy. Malownicze tło niczym nie rekompensuje całości – bo ono również wypada blado. Zbyt mało ważne priorytety, za dużo lania wody. Mówiąc wprost: za mało kryminału w kryminale. A szkoda, bo pomył był całkiem ciekawy.
Autor: Viveca Sten
Tytuł: Na spokojnych wodach
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 384

4 komentarzy:

Izabela Czarna pisze...

Książki z Czarnej serii nie dla mnie, ale to sformułowanie - za mało kryminału w kryminale - zachęca po do zainteresowania się książka :)

Elenkaa_ pisze...

Lubię takie kryminały, więc na pewno się z tym zapoznam ;)

http://pasion-libros.blogspot.com/

Luka Rhei pisze...

O mojej niechęci do skandynawskich kryminałach wypowiadm się tak często, że aż sama mam siebie dość ;) Ale i tu muszę o niej wspomnieć. Myślę podobnie jak Ty. Ta ksiązka przyciągała mnie okładką, a odpychała autorem. Znowu Skandynawia - spodziewam się najgorszego. I nawet nie spróbuję. Wierzę w Twoją opinię, a i we własne przeczucia ;)

Jadźka G. pisze...

Swego czasu uwielbiałam skandynawskie twory, ale z czasem po prostu się popsuły... Albo po prostu wydawnictwa wydają co leci pod nazwą "skandynawski kryminał" i ludzie na to idą... Raczej zostanę przy znajomych nazwiskach :)

Prześlij komentarz

Zanim skomentujesz, przeczytaj, proszę, co chcesz skomentować.
Anonimie - pospisuj się.
Za wszystkie słowa - bardzo dziękuję:)