piątek, 26 lutego 2016

"Pasażer 23" - Sebastian Fitzek

Morze pochłonie Twoje tajemnice...

   Już dawno nie miałam do czynienia z dobrym thrillerem psychologicznym. Lecz pewnego dnia spotkałam pewnego pasażera. A dokładniej „Pasażera 23” autorstwa Sebastiana Fitzka. Tytuł ten świetnie nadaje się dla każdego żądnego mrożącej krwi w żyłach akcji czytelnika. Może z początku wydaje się niepozorny, jednak nie warto dać się omotać pozorom. Fitzek umiejętnie wabi czytelnika każdym kolejnym rozdziałem, a gdy wpadnie w pułapkę, nie ma już odwrotu – historia, choć mroczna, musi zostać dokończona. W niebywale zajmujący sposób…

   Pięć lat temu żona i synek Martina Schwarza popłynęli na wakacje statkiem wycieczkowym. I na pełnym morzu zaginęli…
   Od tego czasu Martin, policyjny detektyw i psycholog, żyje na dnie rozpaczy. Jedyne, co mu zostało, to ściganie zła. Podejmie się każdego, nawet najbardziej szaleńczego zadania, bo własne życie nie ma już dla niego żadnej wartości. Łamie wszelkie zasady i regulaminy, ale jest przerażająco skuteczny… 
   Po 5 latach Martin nagle dowiaduje się, że na tym statku znikali również inni pasażerowie. Wśród nich była mała dziewczynka, która teraz się odnalazła. Miała ze sobą misia synka Martina. Ale dziecko milczy…[wyd.]

   To moje pierwsze spotkanie z twórczością Fitzka. Jednak po tej powieści wiem, że na pewno nie ostatnie. „Pasażer 23” okazał się niesłychanie zaskakujący, chociaż z początku w ogóle się na to nie zapowiadało. Wsiąkłam totalnie, a po zakończeniu lektury wprost nie mogłam się otrząsnąć. To było naprawdę DOBRE.

   Choć, muszę przyznać, na początku nie było wesoło. Prolog okazał się intrygujący, zwiastował krwawe wydarzenia – autor zaczął naprawdę z grubej rury. Ale okazał się jedynie dodatkiem, który w roli drugoplanowej pasuje do całej fabuły. A jego rozwinięcie i wyjaśnienie znajduje się… w epilogu. To i tak dobrze, bo szczerze powiedziawszy po tylu stronach straciłam nadzieję na dokończenie tego wątku. Dobrze zamknął historię, ale wydaje mi się, że trochę zabrzmiało to zbyt naciąganie. Kolejne strony, te pierwsze rozdziały, również nie wyglądały zachęcająco. Trochę się naczekałam na jakąś konkretną akcję, na te zapowiadane przerażające wydarzenia. Tu niestety potrzeba cierpliwości. Ale – opłaca się. Naprawdę się opłaca.

   No właśnie, kiedy akcja rozkręca się na dobre, wtedy dopiero rozpoczyna się zabawa. Robi się coraz bardziej tajemniczo, z rozdziału na rozdział sytuacja zmienia się diametralnie. W jednej chwili czujemy się bliżej rozwiązania zagadki, a jednak za moment nasza teoria okazuje się błędna. Napięcie rośnie, a ponura atmosfera udziela się nam coraz mocniej. Tymczasem, dość nagle, nadchodzi koniec. Niespodziewanie i zbyt szybko. Okazuje się, że dobre kilkadziesiąt stron przed nami i to nie może być finał tej historii. No i tak właśnie jest – Fitzek zostawia najlepsze na sam koniec. Ujawnia wszystko w całej okazałości. Kurtyna opada. A prawda okazuje się zupełnie inna i bardziej brutalna.

   Brakowało mi książek, w których finał historii rzeczywiście okazywał się totalnym odwróceniem zaistniałych sytuacji. „Pasażer 23” okazał się być mocno zaskakującą lekturą, chociaż początek nawet na to nie wskazywał. Potrafi nieźle wciągnąć, zaintrygować i sporo namieszać w głowie. Ponadto autor wykreował w niej bardzo klimatyczny obraz – kiedy czytamy jego książkę, na własnej skórze czujemy tę złowieszczą atmosferę. Dobrze i rozsądnie poprowadził fabułę, chociaż oczywiście nieźle przy tym namieszał. Ale dzięki temu możemy przeczytać prawdziwy i bardzo konkretny dreszczowiec. Polecam!
Autor: Sebastian Fitzek
Tytuł: Pasażer 23
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1 marca 2016
Liczba stron: 352

wtorek, 23 lutego 2016

"Chcę cię usłyszeć" - Diane Chamberlain

Prawda zawsze wyjdzie na jaw...

   Diane Chamberlain to autorka, która na swoim koncie ma już pokaźną liczbę powieści. Niestety dopiero niedawno rozpoczęłam przygodę z jej książkami. Mówię niestety, bo okazało się, że jej historie są niesamowicie wciągające i intrygujące jak niejeden świetny kryminał. W rodzaju „niby zwyczajne, a jednak nie sposób się od nich oderwać choć na moment”... „Chcę cię usłyszeć” to kolejna powieść Chamberlain, która niedawno zagościła na naszym rynku. Historia, którą przedstawia w swojej książce jest niesamowicie zawiła i krucha: z jednej strony z ogromnym zaciekawieniem śledzimy losy bohaterów, a z drugiej czujemy ogrom emocji, jakie temu towarzyszą. Lektura tego tytułu to z pewnością niebywałe przeżycie. Aż chce się sięgnąć po kolejną powieść autorki!

   Obietnica złożona przez Laurę Brandon umierającemu ojcu była prosta: odwiedziny u starszej kobiety, o której wcześniej nie słyszała, a która nie pamięta nic poza odległą przeszłością. Wizyta u Sarah Tolley wydawała się niewielkim poświęceniem. Rzecz jednak w tym, że obietnica Laury skutkuje kolejną śmiercią. Jej męża. Świadkiem samobójstwa była ich pięcioletnia córka Emma, która nie chce o tym mówić... nie chce wcale mówić. Zdruzgotana, gnębiona poczuciem winy Laura kontaktuje się z jedyną osobą, która może być w stanie jej pomóc. Mężczyzną, którego spotkała tylko raz przed sześciu laty. Który nie wie, że jest prawdziwym ojcem Emmy. Próbując spełnić obietnicę daną ojcu i pomóc własnej córce Laura odkrywa opowieść o miłości i rozpaczy, o odwadze i niewypowiedzianym złu, opowieść okrytą całunem milczenia... [wyd.]

   Książki Chamberlain polubiłam za to, że nie są jedynie kobiecą literaturą. Nie uraczą nas zwykłym romansem, przelotną przygodą, prostą historią. Czytanie ich to niesłychana przyjemność, bo potrafią zaciekawić już od pierwszych stron, a intrygująca fabuła nie tylko pochłania czytelniczki bez reszty – bywa też, że co rusz zaskakuje i zadziwia.

   „Chcę cię usłyszeć” to z pewnością opowieść, która może się podobać. Od samego początku autorka kreuje historię pod aurą tajemnic (obietnica dana ojcu) i mocnych wydarzeń (samobójstwo). A to jedynie wstęp do całości. Każda kolejna strona, każdy kolejny rozdział zdaje się być jeszcze bardziej intrygujący od poprzedniego – to zasługa tego, że prócz bieżących wydarzeń poznajemy historię sprzed lat, która nie tylko szokuje, ale mocno intryguje. Napięcie wzrasta, zadajemy sobie coraz więcej pytań: jak to wszystko się skończy? w jaki sposób te wydarzenia łączą się? Powoli wyczuwamy w sobie to nerwowe oczekiwanie na finał powieści. A im bardziej zagłębiamy się w powieść, tym mocniej czujemy się zaangażowani w tę historię.

   Można również śmiało powiedzieć, że jest to historia bardzo ciepło opowiedziana. Pomimo tych wszystkich wydarzeń, mrocznych tajemnic i szokujących retrospekcji, powieść nie traci na swej delikatności.  Wciąż bawimy się w detektywa, który próbuje połączyć wątki w logiczną całość, próbujemy rozwikłać niezwykłą zagadkę, a jednak pozostajemy pod wpływem subtelnych relacji bohaterów. To zasługa tego, że autorka umiejętnie dawkuje emocje. W odpowiednich momentach pozwala nam je odczuć intensywniej niż w pozostałych fragmentach, a każdemu ważniejszemu wydarzeniu zapewnia odpowiednią atmosferę. Jednak bez względu na to, jaki rodzaj emocji towarzyszy bohaterom, za każdym razem wpływają na czytelnika tak samo: równie intensywnie, wywołując różnorakie reakcje.

   Muszę przyznać, że ta powieść Diane Chamberlain wywarła na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Nie dość, że przemiło się ją czytało, to czułam się niesamowicie zaintrygowana tajemnicą, na której zbudowała całą historię. Wiele kryminałów, które tak uwielbiam, nie wciągnęły mnie tak mocno w rozwikłanie zagadki jak ten tytuł. „Chcę cię usłyszeć”, mówiąc krótko, to świetnie opowiedziana historia, która wzrusza, czasem rozbawi, a nawet zaszokuje. I chociaż pewne jej elementy nie pasują do całego obrazu (romans między bohaterami, który był trochę nazbyt banalny i przewidywalny) to z łatwością można wybaczyć autorce tę wpadkę. Bo jest tak przyjemna w odbiorze i tak niebywale wciąga, że nie sposób się w niej nie zatracić. Polecam!

Autor: Diane Chamberlain
Tytuł: Chcę cię usłyszeć
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 456

poniedziałek, 15 lutego 2016

"Golem z Limehouse" - Peter Ackroyd

"Golem", Londyn i krew prostytutek...

   Kryminał i wiktoriański Londyn – to dwa hasła, które uwielbiam. Zwłaszcza, jeśli są one ze sobą połączone. Peter Ackroyd i jego „Golem z Limehouse” świetnie wpasowuje się w ten klimat, fabuła zapowiada się intrygująco, dlatego nie mogłam obojętnie przejść obok takiej lektury. Jaki był rezultat? Obyło się bez fajerwerków, ale za to dobrze się ją czytało. Mroczny obraz wiktoriańskich ulic Londynu, zagadkowy morderca i ciekawe zakończenie – przy takim zestawie nie można się nudzić. A to dopiero początek atrakcji.

   Jesień 1880 roku. Londynem wstrząsa seria brutalnych morderstw dokonanych na prostytutkach. Scenariusze kolejnych zabójstw są do siebie bardzo podobne: nieznany sprawca atakuje mieszkanki biednej, portowej dzielnicy Limehouse. Ciała ofiar, odnalezione przez funkcjonariuszy policji, są bestialsko okaleczone. Morderca tworzy z nich skomplikowane kompozycje, traktuje doczesne szczątki prostytutek jak rzeźbiarz glinę, z której powstaje dzieło sztuki. Kiedy włamuje się do domu znanego talmudysty, prasa nadaje mu miano Golema z Limehouse. W śledztwo zostaje wplątany w charakterze podejrzanego Dan Leno, wybitny komik musicalowy, przez swych współczesnych nazywany "najzabawniejszym człowiekiem świata..."[wyd.]

   Nie jest to obszerna historia, liczy sobie raptem trzysta stron, a jednak wydaje się być mocno treściwa. Autor postarał się o dobrze skrojoną historię, w której nie szczędzi opisów makabrycznych zbrodni – każdą z nich traktuje osobliwie, dużą uwagę przykuwa do detali. Nie miałam jednak tego wrażenia, że w tej kwestii trochę przesadził. W końcu nie każdy lubi AŻ tak szczegółowych opisów mordu. W tym przypadku można powiedzieć, że idealnie pasują do miejsca, jakim jest wiktoriański Londyn. Jest mrocznie, strasznie, ponuro, brzydko i krwawo. Aż czuć ciarki na plecach.

   Pozytywnym elementem książki jest także fakt, iż autor starannie rozbudowuje historię i stopniowo daje czytelnikowi możliwość rozwikłania zagadki samodzielnie. Umiejętnie tuszuje rozwiązanie aż do samego końca, chociaż, nie powiem, niektóre elementy zagadki były przewidywalne do bólu. Dzięki zastosowaniu różnorakiej narracji mamy podgląd na sytuację ze strony uczestników wydarzeń, obserwatorów i potencjalnych morderców. Jest to 1-szo, 3-cio osobowa narracja, zapiski z dziennika czy też fragmenty przesłuchań. Na ich podstawie mamy możliwość stworzenia własnej teorii. Ale – to nieco mylące, to ciągłe przeskakiwanie z jednej narracji w drugą. Niby autor poukładał wszystko tak, by historia była ciągła i kompletna, ale mniej uważni czytelnicy mogą łatwo zgubić myśli. Co ma swoje dobre i złe strony. Złe – nie zrozumieją jej lub mocno się pogubią. Dobre – zakończenie i rozwiązanie zagadki „kto zabił?” będzie podwójnym zaskoczeniem.

   Właśnie to, że łatwo się w niej zgubić może sprawić, że wielu czytelników nie dotrwa do końca książki. I to jej najsłabszy element. Poza tym możemy mówić o bardzo dobrej lekturze. „Golem z Limehouse” to ciekawie skonstruowana historia, w której autor zawarł wiele efektownych elementów: portret mordercy budzi przerażenie, szczegółowe i dosadne opisy zbrodni nadają powieści mocny charakter grozy, a XIX-wieczny Londyn świetnie uzupełnia tło do zaistniałych wydarzeń. Potrafi wciągnąć, nieźle zaciekawić i zaskoczyć – zwłaszcza przy rozwiązaniu zagadki. Idealna lektura dla fanów kryminału i epoki wiktoriańskiej.
Autor: Peter Ackroyd
Tytuł: Golem z Limehouse
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 304

czwartek, 11 lutego 2016

"Klaśnięcie jednej dłoni" - Richard Flanagan

"Umieć kochać - do tego trzeba ukończyć szkołę cierpienia."*

   Richarda Flanagana poznałam przy okazji lektury jego książki „Ścieżki północy”. Nie ukrywam, że było to wymagające dzieło, ale jednocześnie wywarło na mnie ogromnie pozytywne wrażenie – książka była szczera i pięknie napisana. Nie tak dawno udało mi się przeczytać kolejną powieść tego autora. „Klaśnięcie jednej dłoni” to równie urzekająca historia, co trudna, ale do takich tematów w przypadku Flanagana należy przywyknąć. Autor świetnie radzi sobie z kreacją intrygującej historii, otwarcie opowiada o trudach zwykłego człowieka, a robi to w sposób urzekający. Nie ma znaczenia, jak mocno przygnębiająca jest treść. Coś niezwykłego ma w sobie każdy fragment jego powieści, bo naprawdę nie sposób się od nich oderwać.

Tasmania – rozległa, tajemnicza kraina. Pewnej nocy 1954 roku osadę Butlers Gorge omiatała śnieżyca, a czarne chmury przesłoniły gwiazdy. Maria Buloh bez słowa opuściła męża i trzyletnią córkę, by nigdy do nich nie wrócić. Rozpłynęła się bez śladu. Dlaczego i dokąd odeszła? Szukając zapomnienia w alkoholu, Bojan, słoweński imigrant, odnajdzie w nim jedynie demony przeszłości – tragiczne wspomnienia z czasu wojny, a rozpacz po odejściu żony przekuje w codzienne domowe piekło dla małej Sonji. W 1989 roku, po latach spędzonych w Sydney, dorosła już Sonja odwiedza ojca. To szansa na przebaczenie, ale też i czas na podjęcie najważniejszej decyzji w życiu młodej kobiety, która będąc w ciąży, zastanawia się nad jej przerwaniem. [wyd.]

„Miłość to most. A bywają ciężary, co most pod nimi pęka.” **

   Spodziewałam się, że książka nie będzie łatwa. Wystarczy spojrzeć na jej okładkę – szara, lekko przygnębiająca. I taka sama jest jej zawartość. Nie ma się co oszukiwać, że znajdziemy w niej coś lekkiego lub zabawnego. A jednak niesamowicie fascynuje już od pierwszej strony. Zwykła, szara rzeczywistość, ludzkie błędy i cierpienie – to wszystko ubrane w słowa w stylu Flanagana: robiącym wrażenie, wbijającym w fotel…

   To, co najbardziej podoba mi się w książkach tego australijskiego pisarza, jest to, że opisuje wszystko wprost. „Klaśnięcie jednej dłoni” to także bardzo konkretna powieść. Autor nie stara się, by wyrazić gniew lub rozpacz swoich bohaterów w okrężny, mniej dosadny sposób. Jeśli trzeba krzyknąć, usłyszymy krzyk. Jeśli trzeba użyć wulgaryzmu – pojawi się najgorsze ze wszystkich świństw. W ten sposób bardzo realistycznie przedstawił relację na linii ojciec-córka, która niestety nie wyglądała różowo. Flanagan opowiada tę historię, co rusz wracając do przeszłości, nakreślając sytuację sprzed lat, jak i po latach, gdy ponownie dochodzi do spotkania Sonji i Bojana. Śledzimy tę relację z niemałych zaangażowaniem, targają nami różnorakie emocje, zadajemy sobie tak wiele pytań. I czytamy dalej, bo historia, choć niełatwa i pełna udręki, staje się czymś fascynującym. I naprawdę pragniemy poznać, jak ona się zakończy.

   Pamiętam, do końca zastanawiałam się, co takiego przydarzyło się Marii Buloh. Jej zniknięcie stało się przyczyną udręki męża i cierpienia córki, czyli tym, o czym czytamy przez całą powieść. Wyjaśnienie pojawiło się dopiero na samym końcu, powiem nawet, że było to nieco zaskakujące, bo po tylu stronach przestałam mieć nadzieję, że poznam przyczynę. Ale – na zakończenie historia wydaje nam się kompletna. Dzięki ujawnieniu tej tajemnicy, czujemy wreszcie, że poznaliśmy CAŁĄ historię. Bez niedomówień, bez nierozwiązanych spraw.

   Wystarczy spojrzeć na opis tej książki – już wtedy wiadomo, że nie każdemu może się ona spodobać. Z mojej strony mogę zapewnić jednak, że naprawdę warto poświęcić jej czas. Nie należy do łatwych, mówiąc wprost, ale z pewnością może się podobać. Mimo przygnębiającego wyrazu, potrafi zaciekawić, mocno wciągnąć, a także zafascynować. A ogromu emocji, jaki w nas wywołuje, nie sposób opisać nawet wieloma słowami…
*Claude Lelouch
**Richard Flanagan, Klaśnięcie jednej dłoni
Autor: Richard Flanagan
Tytuł: Klaśnięcie jednej dłoni
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 18 luty 2016
Liczba stron: 368

poniedziałek, 1 lutego 2016

"Emma i ja" - Elizabeth Flock

Brutalny świat dziecka...

   Zazwyczaj szukamy książek, które zapewnią nam rozrywkę i umilą nasz wolny czas. Warto jednak sięgnąć czasem po coś bardziej dramatycznego, coś, co na pierwszy rzut oka sprawia, że czujemy się poruszeni. Przykładem takiej powieści z pewnością możemy nazwać tytuł „Emma i ja” autorstwa Elizabeth Flock. Książka ta, chociaż wypełniona po brzegi cierpieniem i przemocą, potrafi mocno wciągnąć czytelnika. Każda strona, każdy rozdział wywołuje w nim najrozmaitsze emocje. Być może nie dlatego, że została w taki sposób przedstawiona. Ale dlatego, że łatwo zdać sobie sprawę, że historia ta jest bardzo bliska współczesnej rzeczywistości…

   Ośmioletnia Carrie Parker jest podobna do innych dziewczynek w jej wieku. Chodzi do szkoły, lubi się bawić, lubi też sobie pomarzyć o dalekich podróżach. Jednak nawet bogata wyobraźnia nie pozwala jej uciec od bezwzględnych realiów dnia codziennego. Niegdyś w jej domu panowały miłość, radość i spokój to wszystko się zmieniło po tragicznej śmierci ojca. Rządy objął teraz agresywny ojczym, z lubością pastwiący się nad rodziną. Carrie pragnie uchronić przed atakami Richarda młodszą siostrę, złotowłosą, łagodną Emmę. Wie, że na pomoc matki nie ma co liczyć. Dziewczynki łączy wspólny smutny los i nienawiść do ojczyma. Udręczone do granic wytrzymałości, nieświadomie prowokują serię wydarzeń, które prowadzą do nieuchronnej tragedii... [wyd.]

   Wybrałam tę książkę w dwóch powodów: po pierwsze – dawno nie czytałam dramatu obyczajowego i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że najwyższa pora to zmienić. A po drugie: coś mi mówiło, żebym ją przeczytała. Czułam, że może okazać się kolejną historią tego gatunku, o której długo nie będę mogła zapomnieć. No i stało się. Książka Elizabeth Flock okazała się trafnym wyborem. I do tego bardzo mocnym przeżyciem.

   Z pewnością nie jest to łatwa historia. Autorka pokazuje brutalny świat oczami małej dziewczynki, która pada ofiarą przemocy ze strony swojego ojczyma. Śledzimy tę relację z perspektywy małego dziecka, które robi wszystko, by tę okrutną rzeczywistość zamienić w coś, co pozwoli jej przetrwać we własnym domu. Robi wszystko, by uchronić siebie i swoją młodszą siostrzyczkę. Niestety to trudne, gdy nawet jej matka nie raczy uchronić jej przed brutalną siłą dorosłego mężczyzny… Jak widać, próżno w tej historii szukać szczęśliwego zakończenia. Kiedy zaczynamy lekturę tego tytułu, z góry wiemy, jak ona się zakończy. Mimo to jest w tej książce coś takiego, że nie sposób się od niej oderwać. Chłoniemy każde słowo, przeżywając losy małej Carrie tak, jakbyśmy mogli coś w nich zmienić. Autorka posłużyła się mocno realistycznymi opisami, wręcz obrazowymi, które wywołują w nas bardzo gwałtowne emocje, które odczuwamy również po skończeniu lektury. I przez dość długi czas ciężko o nich zapomnieć.

   Jest to z pewnością dobra książka. Trudna, ale dobrze napisana. Temat, jaki porusza, jest wciąż ponadczasowy i pewnie dlatego tak silne wywołuje w czytelniku emocje. Autorka nie krępuje się i przedstawia okrutną historię w bardzo rzeczywisty sposób – bez ogólników, często bardzo drobiazgowo. Świetnie podkreśliła, jak krucha jest psychika dziecka, w jaki sposób ciężkie wydarzenia wpływają na jego zachowanie (stąd też można przeżyć pewne zaskoczenie u progu zakończenia tej historii). Pozostawia czytelnika z wieloma pytaniami, z nieco zszarganymi nerwami. Pozwala to stwierdzić, że nie jest to książka dla każdego. Ale z całego serca każdemu polecam ją przeczytać. Porusza dogłębnie i zapada w pamięć. Na długi, długi czas.
Autor: Elizabeth Flock
Tytuł: Emma i ja
Wydawnictwo: HaperCollins
Rok wydania: 2016 [II]
Liczba stron: 304