środa, 24 lipca 2013

"Intruz" - Stephenie Meyer

Walcz o duszę!

   Autorkę o nazwisku Stephenie Meyer nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Kilka lat temu sławę przyniosła jej słynna Saga „Zmierzch”, która stała się popularna na całym świecie. Powstały również ekranizacje jej powieści, które także odniosły ogromny sukces. Jednak są na świecie również czytelnicy, którzy nie darzą sympatią jej twórczości… Oprócz słynnego „Zmierzchu” Meyer napisała również inne opowieści, a jedną z nich jest „Intruz”, który tego roku został nawet zekranizowany. Wielu twierdzi, że jest to kolejna porażka autorki, inni zaś wychwalają oryginalny pomysł na fabułę. I tutaj ciężko stwierdzić, kto naprawdę ma racje. Z jednej strony historia jest intrygująca i naprawdę wciągająca, lecz z drugiej – widać w niej niemałe błędy, podobne do wpadek zmierzchowych. Lecz choćby nie wiem, jak źle została napisana, za samą ideę należą się autorce duże brawa.

   To już nie jest ten sam świat, co kiedyś… Ludzie na ziemi zostali zaatakowani przez niewidzialnego wroga. W ich ciałach znajdują się teraz obce dusze, które zajęły każdy skrawek ich wspomnień. Jednym z ostatnich ludzi, którzy przetrwali, jest Melanie, jednak wkrótce i ona wpada w sidła wroga. W jej ciało zostaje wszczepiona dusza o imieniu Wagabunda, która ma za zadanie wyłapać ze wspomnień Melanie informacji na temat pozostałych rebeliantów. Dziewczyna podsuwa jednak intruzowi coraz nowsze wspomnienia ukochanego, co doprowadza do wielu niespodziewanych wypadków…

   Szczerze przyznam, że do twórczości Stephenie Meyer nie jestem zbyt pozytywnie nastawiona. Po słynnej parodii, jak zwykłam nazywać „Zmierzch” (nie obrażajcie się, fani), nie byłam przekonana co do jej pozostałych książek. Jednak po obejrzeniu zwiastuna filmu, który powstał na bazie „Intruza”, postanowiłam dać szansę Meyer po raz kolejny. I co muszę powiedzieć: krok warty ryzyka. Co prawda powieść nie wywarła na mnie nie wiadomo jak ogromnego wrażenia, jednak bardzo polubiłam jej treść, która, powiedzmy sobie szczerze, jest naprawdę dobra. Pierwsze, co rzuca się w oczy, jest pomysł na rozegranie fabuły. Od początku do końca akcja dzieje się być może w rozpoznawanym kierunku, jednakże potrafi zaskoczyć i wciągnąć. Ponadto jest w niej jakaś ciekawa cząstka, która nie pozwala oderwać się mimo wpadek autorki. Powieść rozgrywa się nieco schematycznie, jest true love, szczęśliwe zakończenie, jednak w żaden sposób nie odczułam zażenowania czy zmęczenia oklepaną formułą. „Intruz” wygląda naprawdę estetycznie, ma sporo ciekawych wątków, mnóstwo akcji, której towarzyszy wysokie napięcie i adrenalina. Czyli to, co w takich książkach jest naprawdę ważne.

   Ale prócz pozytywów, książka zawiera również mniej efektowne wątki. Jednym z przykładów jest
idealizowanie niektórych sytuacji i miejsc. Wygląd jaskiń (choć przez ludzi dostosowana do życia, trochę ciężko uwierzyć w cały ich wygląd), czy też techniki leczenia przez Intruzów (choć to można potraktować jako dodatek do wyglądu innego świata). To tylko dwa przykłady, ale zdarzały się sytuacje, kiedy autorka upraszczała zdarzenia z udziałem bohaterów (przykład: zatrzymanie przez patrol policyjny). Wyglądało to tak, jakby Meyer brakowało pomysłów, jak rozegrać ten wątek dobrze. Pójście na łatwiznę nie zawsze szło w parze z efektywnością, co wpływało na czytanie. A w tym przypadku łatwo było się domyślać i odczuć nudę…

    Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. „Intruz”, choć przez wielu będzie kojarzony ze „Zmierzchem”, nie ma z nim nic wspólnego, a co więcej – jest w stu procentach lepszy niż słynna saga. Stephenie Meyer tym razem pokazała, że potrafi wymyślić coś z sensem. Powieść może nie należy do wybitnych książek, jednak jej treść wygląda bardzo ciekawie i z pewnością spodoba się każdemu czytelnikowi, który szuka czegoś lekkiego i niezobowiązującego. Nie warto sugerować się nazwiskiem autora, bowiem w tym przypadku możemy popełnić błąd. A takich książek warto szukać. Polecam!
Autor: Stephenie Meyer
Tytuł: Intruz
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Rok wydania: 2013 (II)
Liczba stron: 560

poniedziałek, 22 lipca 2013

"Ukarać zbrodnię" - Erica Spindler

Morderca jest bliżej niż myślisz...

   Do tej pory nie spotkałam się z twórczością Erici Spindler, jednak jej nazwisko było mi znane. Dzięki książkom Alex Kavy czy też Tess Gerritsen, zdołałam przekonać się również do jej powieści. Na pierwszy rzut poszedł tytuł „Ukarać zbrodnię”, który jakiś czas temu ukazał się na polskim rynku. Muszę przyznać, że jestem usatysfakcjonowana fabułą, i chociaż pojawiły się elementy, które w pewien sposób rozczarowują, całość wygląda niezwykle efektownie. Jeśli więc jesteś fanem thrillerów i dobrego kryminału – czas na poznanie pióra pani Spindler.

   Na pozór spokojne miasteczko. Zmienia się to pod wpływem serii morderstw, jakie mają w nim miejsce. Policjantka Melanie May dostrzega w nich wspólny mianownik: zamordowani mężczyźni w przeszłości znęcali się nad kobietami, unikając przy tym kary. Kobieta rozpoczyna własne śledztwo, które doprowadza ją do ważnych faktów. Nic nie jest jednak łatwe, gdyż ktoś celowo próbuje zmylić jej trop. W końcu całe śledztwo przeradza się w niebezpieczną rozgrywkę między nią  a mordercą…

   Jeśli chodzi o kryminały i thrillery – nie trzeba mnie długo namawiać. Są pewne wyjątki, które powstrzymują mnie przed nowymi tytułami, jednak w tym przypadku nie miałam ochoty sobie odmawiać. I bardzo słusznie, bowiem książka „Ukarać zbrodnię” Erici Spindler to jedna z lepszych, jakie ostatnio miałam okazję poznać. Przyjrzałam się jej dokładnie nie tylko pod względem pomysłowości fabuły, ale również pod kątem jej pióra, z którym miałam do czynienia po raz pierwszy. I muszę przyznać, że styl pani Spindler wygląda co najmniej ciekawie. Pisze ona w sposób ekspresywny, z dokładnością (acz bez przesady) przedstawia każdy wymyślony przez nią wątek. Ponadto można wyczuć w nim pewną lekkość, która pozwala na swobodę w czytaniu. Chociaż czasem zdarzają się cięższe fragmenty w fabule, właśnie umiejętne przekazanie przez autorkę całej sprawy, pozwala na zrozumienie wszystkiego od początku do samego końca.

   Skupmy się teraz na fabule. „Ukarać zbrodnię” to skupisko wszelakiego rodzaju wątków. Od zbrodni po sam romans. W tym, należy zaznaczyć, żaden nie dominuje całej powieści, dlatego tak dobrze można ja odebrać. Co więcej, chociaż w niektórych momentach można odczuć powiewy lekkiej nudy, to napięcie i zagadka trzymają czytelnika w swoich szponach do samego końca. Trudno stwierdzić, czy jest przewidywalna, bowiem z jednej strony łatwo dostrzec kolejne wydarzenia, lecz z drugiej często okazuje się, że niespodzianki zaskakują w najmniej oczekiwanym momencie. To zależy chyba od zaangażowania w lekturę. Jedno jest jednak pewne: „Ukarać zbrodnię” to dobrze skonstruowana historia, która powinna zaciekawić nawet największego fana kryminału.

   Pierwsze moje spotkanie z książką Erici Spindler mogę uznać za jak najbardziej udane. „Ukarać zbrodnię” to bardzo dobrze rozpisana historia, która wciąga do samego końca. Czasem zdarzają się mniej „atrakcyjne” momenty, jednak nie rzutują one na całą powieść. W tłumie tak ciekawych wątków można ich jednak nie dostrzec, dlatego nie warto się nimi przejmować. Dla fanów kryminału i thrillerów ta pozycja z pewnością będzie dobrym uzupełnieniem biblioteczki. Zachęcam do zapoznania się z historią policjantki Melanie May. Kilka godzin dobrej lektury gwarantowane.
Autor: Erica Spindler
Tytuł: Ukarać zbrodnię
Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 476

czwartek, 18 lipca 2013

"Zwycięzca bierze wszystko" - Aneta Jadowska

Uwaga! Wiedźma na horyzoncie!

   Każdy, kto interesuje się fantastyką, zwłaszcza naszą polską fantastyką, z pewnością kojarzy nazwisko Jadowskiej. Ta autorka z hukiem wkroczyła na rynek książkowy w zeszłym roku, kiedy wydana została jej pierwsza książka z serii o wiedźmie Dorze Wilk. Aktualnie istnieje już trzy części o zwariowanej bohaterce, jaką wykreowała polska autorka. „Zwycięzca bierze wszystko” – taki tytuł nosi ostatnio wydana książka. I nie ma co się oszukiwać, ubran fantasy w polskich realiach wygląda bardzo atrakcyjnie, odkąd poznaliśmy je w książkach Jadowskiej. Dobre bo swoje, dobre bo polskie. W tym przypadku jest to bardzo dobre…

   W życiu Dory Wilk nic nie jest takie samo. Nad jej głową wciąż wiszą czarne chmury, usnute przez jej wrogów, którzy postanowili w czasie świąt obdarować ją niezwykle mocno krwawymi prezentami. Nie ma co, wiedźma, wykazująca cechy anielskie, wampirze czy też wilkołacze, potrafi dobrać sobie znajomych… Nadszedł jednak taki czas, kiedy trudno komukolwiek zaufać. Zwłaszcza wtedy, gdy ważą się losy nie tylko jej samej, ale również jej przyjaciół.

   Jeśli chodzi o mnie, serię o zwariowanej wiedźmie Dorze Wilk pokochałam już od pierwszej części. Wtedy to poznałam urban fantasy od zupełnie innej strony. Od polskiej strony. Jadowska wykreowała świat przedstawiony, bazując go na realnym mieści Toruń i to wyszło jej znakomicie. Jej wyczyny możemy poznawać dalej, tym razem w części trzeciej, zatytułowanej „Zwycięzca bierze wszystko”. Na książce nie zawiodłam się, spodziewałam się dużej dawki adrenaliny, humoru, zagadek i wszelakich niespodzianek. I to oczywiście dostałam, za co szczerze autorce dziękuję. Fabuła znów niesamowicie wciąga, zagadka i niespodzianki wciąż czają się na każdym kroku, a główni bohaterowie nie tracą na swojej wartości. Trochę się jednak obawiałam, że w kolejnych częściach może wkraść się niejaki chaos, który będzie w stanie mieszać wątki. I to się niestety powoli ujawnia. Mamy do czynienia z częścią trzecią heksalogii, jesteśmy niejako w połowie i już można odczuć pewne zagmatwanie. Czytając tę część wyraźnie widać lekkie zawirowanie, niektórych elementów jest zbyt wiele. Nigdy w życiu nie miałabym nic przeciwko nowościom w serii, jednak dodawanie co rusz nowych cech głównej bohaterce zaczyna nieco dekoncentrować. I miesza w głowie czytelnika, przez co łatwo jest się pogubić. Wszystko można zrozumieć, bo bohater musi się rozwijać, jednak mała rada: powoli, co za dużo, to nie zdrowo. Żeby z Dory nie wyszedł „nadto super Hero” czy też… mutant.

   Do pozostałych elementów nie mam prawa się przyczepić, wszystko wygląda bardzo dobrze. Wspomnę szczególnie o fajnym, takim charakterystycznym prowadzeniu dialogów między głównymi postaciami. Czuć w pełni swobodę w języku, jakim posługują się bohaterowie. I dzięki temu łatwiej przyswaja się informacje, jakie przekazują. Mnóstwo humorystycznych porównań, dialogów, przemyśleń dopełniają cały efekt, który po zsumowaniu wygląda naprawdę ciekawie. Może lekko szalenie, ale bardzo pozytywnie.

   Zawsze mam problem z opisywaniem dobrych książek. Dlatego powtórzę krótko kilka fraz na temat książki Anety Jadowskiej. Pełna humoru, atrakcji i czarnych charakterów akcja, która rozgrywa się na polskiej ziemi i tego wprost nie można przegapić. Bohaterowie bawią, wprawiają w osłupienie czy też nawet powalają swoim tokiem myślenia, ale przede wszystkim można ich polubić. A nawet pokochać! Ale to trzeb przeczytać, nie ma innej opcji. Jeśli poczujesz smak pióra Jadowskiej na własnej skórze, zobaczysz, co to znaczy trafić do nieba. Lub piekła. Jak wolisz. Jedno jest pewne: „Zwycięzca bierze wszystko”. Wchodzisz w to? Serdecznie polecam!
Autor: Aneta Jadowska
Tytuł: Zwycięzca bierze wszystko
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 12 lipiec 2013
Liczba stron: 520

wtorek, 9 lipca 2013

"Ballada o ciotce Matyldzie" - Magdalena Witkiewicz

Każdy potrzebuje kogoś bliskiego...

   Każdemu z nas przydają się powieści, które z lekkością potrafią oderwać nas od codzienności. Takich książek jest wiele i choć często się zdarza, że są nazbyt banalne, to przecież i tak kochamy ich treść za to, że potrafimy dzięki nim zapomnieć o szarej rzeczywistości. To tego typu książek można śmiało zaliczyć tytuł „Ballada o ciotce Matyldzie” autorstwa Magdaleny Witkiewicz, który tego roku ukazał się na naszym rynku księgarskim. Prosta, z humorem i życiowym przekazem – to tylko garstka pozytywnych cech tej powieści. Jest banalna, ale nie wymagajmy zbyt wiele. Takich tytułów po prostu nam potrzeba.

   Joanna, po śmierci swojej ukochanej ciotki Matyldy, przechodzi przez trudny okres czasu. Kłopoty w małżeństwie, macierzyństwo oraz tajemniczy spadek… Nie spodziewała się jednak, że ma obok siebie przyjaciół, o których do tej pory nie miała pojęcia. Dwóch mężczyzn – Oluś i Przemcio, są gotowi pomóc kobiecie w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. I nawet ciotka Matylda, choć nie ma jej wśród żywych, czujnie pilnuje każdego kroku Joanny…

   Do tego typu lektur, choć jestem bardzo wymagająca, zawsze mam słabość. Im więcej ich czytuje, tym bardziej i chętniej wybieram nowe tytuły. Nie inaczej było z „Balladą o ciotce Matyldzie”, która zainteresowała mnie po pierwszym jej poznaniu. Przyznam szczerze, że książka posiada wiele niedociągnięć, kilka spraw denerwowało mnie w jej wątkach, ale ostatecznie spodobała mi się. Przede wszystkim jest to ciepła i zgrabna opowieść o życiowych problemach (oczywiście z happy endem) kobiety, której po śmierci bliskiej osoby zmienia się świat. Ale pojawiają się osoby trzecie, które nie pozwalają jej ponieść życiowej klęski. Typowe, schematyczne, ale jak najbardziej przez nas lubiane i czytane. Należałoby zaznaczyć, że Magdalena Witkiewicz napisała historię zwyczajną, ale jednak nadzwyczajną. I nie chodzi o wybitne arcydzieło, ale o prostotę, która ujmuje czytelnika. Mnie osobiście wciągnęła i bardzo miło spędziłam z nią czas. Co udaje się przy niewielu tytułach…

   Tak jak jednak wspomniałam, ta książka ma również swoje minusy. Główną wadą, która mnie często denerwowała, jest zdrabnianie imion bohaterów (to mnie zawsze denerwuje) w każdej okazji oraz zrobienie (w niektórych momentach) z postaci osób o nadmiernie dobrych cechach. Odniosłam wrażenie, jakby ich cechy były nadawane na siłę, co tworzyło obraz postaci nienaturalnej. I w ten sposób cała sielanka stawała się przesłodzona. Na szczęście to nie przeważało w powieści, dlatego doczytałam ją do końca i byłam w stanie przyswoić jej treść. Jednak moją radą na przyszłość byłoby nadawanie bohaterom normalnych imion i normalnych cech i nie robić z osiłków pantoflarzy, bo w mojej ocenie wygląda to nieco… infantylnie.

   Powieść pani Witkiewicz, mimo wszystko, można jednak zaliczyć do jak najbardziej udanych. Lekka, prosta, z dużą dawką humoru oraz czystym życiowym przesłaniem. Typowy nastrajacz obyczajowy, który sprawia, że po lekturze czujemy się lepiej. Nie brakuje jej świetnych momentów oraz tych gorszych, które potrafią zdenerwować. Mówiąc krótko: dobra pozycja, która przypadnie wielu osobom do gustu. Polecam szczególnie czytelnikom nastawionych na prostotę i głębię jednocześnie. Powieść tej pisarki z pewnością będzie idealną pozycją czytelniczą dla każdego z nich.
Autor: Magdalena Witkiewicz
Tytuł: Ballada o ciotce Matyldzie
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 294